"Baywatch. Słoneczny patrol". Za mało biustów, za dużo penisów [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora United International Pictures Sp z o.o.
fot. materiały prasowe dystrybutora United International Pictures Sp z o.o.
„Baywatch. Słoneczny patrol” powraca! Tyle tylko, że fani oryginalnej produkcji z Davidem Hasselhoffem i Pamelą Anderson w rolach głównych mogą poczuć się raczej zawiedzeni, a niektórzy nawet oszukani, gdyż Seth Gordon nie ma litości dla telewizyjnego klasyka. Jego film nie jest hołdem, lecz dwugodzinną parodią i ciągłym nabijaniem się ze „Słonecznego patrolu”.

„Słoneczny patrol” to jedna z tych produkcji lat 90. XX wieku, która Polakom pokazywała wówczas nieznany, wręcz bajeczny świat. Dokładnie tak samo było z „Beverly Hills, 90210”, tyle, że za sprawą „Baywatch” mogliśmy przenieść się na rajskie plaże i oprócz plenerów podziwiać skąpo ubrane ratowniczki i ratowników. Już sam motyw muzyczny, który otwierał serial, przeszedł do klasyki i nawet pisząc ten tekst nucę go sobie w głowie, co tylko pokazuje jak ogromny wpływ na popkulturę miała produkcja firmowana twarzą i torsem Hasselhoffa.

Czy nowy „Baywatch. Słoneczny patrol” zapisze się równie mocno w historii kina i telewizji? W żadnym wypadku, ale też nie taki był cel twórców, którzy postanowili reaktywować tytuł, ale zamiast uciekać w sentymentalizm, zrobili to na własnych zasadach. Już od pierwszych minut nie powinniśmy mieć wątpliwości, że film Setha Gordona jest niczym innym jak parodią i drwiną z oryginalnego serialu. Wszelakie motywy, jak bieganie biuściastych ratowniczek w zwolnionym tempie czy wpijające się w tyłek stroje kąpielowe, zostają przez autora wyśmiane w dosłowny sposób. Naturalnie, można narzekać, że kino już wielokrotnie obśmiało typowe motywy, którymi karmił się „Słoneczny patrol”, ale właśnie też dlatego nie mogło tego zabraknąć w nowym filmie.

Celowo nie wspominam o fabule, gdyż w zasadzie nie ma o czym mówić. To film niemal pozbawiony scenariusza, wyglądający jak mieszanka pomysłów z „21 Jump Street” i kolejnych części „Szybkich wściekłych”, co sprawia, że niestety „Baywatch. Słoneczny patrol” nie ma za grosz własnego charakteru. Prezentowane na ekranie wydarzenia są nieciekawe do tego stopnia, że właściwie zupełnie nie obchodzą nas czarne charaktery (Priyanka Chopra i tak jest nijaka). W zasadzie mamy do czynienia z zestawem mniej lub bardziej śmiesznych gagów, które niektórych zniesmaczą, a innych rozbawią do łez. I tutaj trzeba lojalnie ostrzec: jeżeli żarty dotyczące narządów płciowych, zmiksowane z kolejnymi docinkami, gdzie obelgami są nazwy zespołów muzyki popowej, was nie bawią, to raczej wybierzcie w kinie inny tytuł.

O ile scenariusz mógł całkowicie pogrążyć ten obraz, to nie potrafię ukryć swojej sympatii do głównych bohaterów. Dwayne Johnson i Zac Efron nie zaskakują, pierwszy gra jakby ciągle był na planie „Szybkich i wściekłych”, a drugi ma problem z wyjściem ze swojej kreacji z filmu „Sąsiedzi”, ale mimo wszystko czuć pomiędzy tą dwójką chemię i naprawdę widać potencjał na fajny ekranowy duet. Jeszcze ciekawiej prezentuje się Jon Bass, jako grubasek podkochujący się w pięknej CJ Parker (Kelly Rohrbach) i aż szkoda, że gdzieś w połowie filmu jego bohater zostaje odstawiony na drugi plan.

Żałować można też, że większej szansy na zaistnienie nie dano paniom. Na Boga! Przecież na planie zabrano takie piękności jak Alexandra Daddario, Kelly Rohrbach czy Ilfenesh Hadera i nie dano im żadnego pola do popisu! Skandal! Hańba! Rozumiem, że dziewczyny miały ładnie wyglądać, ale gdy tylko na chwilę pozwolono włączyć im się to akcji, widać było, że to panie z charakterkiem, które mogłyby namieszać.

Całość dość dobrze prezentuje się ze strony wizualnej, a wszelkie kiepskie efekty specjalne odczytuję jako celowe działanie, gdyż ten obraz miał być kolorowy, kiczowaty oraz głośny. I taki właśnie jest. W dodatku wyposażono go w przebojowy soundtrack, w rytm którego noga aż sama zaczynała tańczyć na sali kinowej. Szkoda tylko, że oryginalny motyw muzyczny powrócił tylko w jednym momencie… ale za to jakim!

„Baywatch. Słoneczny patrol” to film, który miał szansę być bardzo dobrą komedią, ale coś się popsuło i nie do końca udało. Zabrakło przyzwoitego scenariusza i czegoś, co nadałoby charakter całości. Mimo wszystko – z lekko zaczerwienionymi policzkami – przyznaję, że koncepcja sparodiowania oryginalnego serialu przypadła mi do gustu, a cześć żartów potrafiła mnie rozśmieszyć.

Oczywiście, niektóre z nich były kompletnie kretyńskie i bezbekowe (Zac Efron przebrany za kobietę – mamy 2017 rok, przypominam), a na ekranie było zdecydowanie za mało biustów, a za dużo penisów, ale nie potrafię nie lubić tego filmu. Chciałbym tę ekipę zobaczyć w kolejnej części i być może wówczas na jakieś cameo pokusiłaby się Carmen Electra? Rozmarzyłem się…

Ocena: 5/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 8 czerwca 2017 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn