"Gwiazdy". Wielkie piersi zamiast wielkiej miłości i wielkiej piłki [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Robert Jarowski / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
fot. Robert Jarowski / materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
„Gwiazdy” miały szansę być wielkim filmem. Jan Kidawa-Błoński w rękach miał doskonały materiał, czyli historię wzlotów i upadków piłkarza reprezentacji Polski, Polonii Bytom i Górnika Zabrze, Jana Banasia, ale zamiast na pasjonującej opowieści skupił się na ogranej i zachowawczej opowiastce o miłości. Nieszczęśliwej oczywiście, bo puentą filmu jest fakt, że Banaś nigdy się nie ożenił.

Jan Kidawa-Błoński to jeden z najbardziej nierównych polskich reżyserów, gdyż w jego filmowym CV znajdziemy zarówno takie cenione filmy jak „Różyczka” czy „Skazany na bluesa”, ale urodzony w Chorzowie twórca popełnił też koszmarki jak „W ukryciu” oraz „Wirus”. Jego najnowszy film „Gwiazdy” właściwie trochę wpisuje się w estetykę wspomnianego „Wirusa”, gdyż całość wygląda jakby była unowocześnionym filmem rodem z lat 90. ubiegłego wieku. Pod względem sposobu narracji, naszkicowania bohaterów oraz wykorzystywania młodych aktorek (chociaż tutaj mamy modelkę i wokalistkę) wyłącznie jako obiektów seksualnych produkcja niewątpliwie zatrzymała się w minionej epoce, co nie jest komplementem, ale paradoksalnie niektórym widzom może się to spodobać.

Historię Jana Banasia poznajemy dzięki narracji z offu; jest rok 1974, trwa słynny „mecz na wodzie” pomiędzy reprezentacją Polski i RFN, a Jan Banaś (Mateusz Kościukiewicz) zostaje zatrzymany na stadionie przez policję. W dodatku funkcjonariusze zabezpieczają znaleziony przy nim zakrwawiony nóż i pewnie mężczyzna byłby ostro maglowany na komisariacie, gdyby nie to, że jego sprawę przejął oficer (Adam Woronowicz) z polskimi korzeniami, więc panowie ucięli sobie pogawędkę o życiu, przyjaźni, miłości i piłce.

Chyba największą bolączką „Gwiazd” są niezbyt precyzyjnie naszkicowane relacje pomiędzy bohaterami. Wiemy, że był Janek, był Ginter (Sebastian Fabijański) oraz obiekt westchnień obydwu, czyli Marlena (Karolina Szymczak), ale nic poza tym. Reżyser z jednej strony pokazuje nam dzieciństwo całej trójki, ale są to emocjonalnie suche sceny. Nie mamy szansy dostrzec, w jaki sposób rodziła się przyjaźń pomiędzy Jankiem a Ginterem, ani jak dorastało uczucie obydwu chłopaków do Marleny. O tym wszystkim tak naprawdę informuje nas komentarz z offu, a to nie tak powinno funkcjonować. Zresztą Kościukiewicz i Fabijański mają zdecydowanie zbyt mało scen razem, abym mógł uwierzyć w ich przyjaźń. Więcej, gdy tylko pojawiają się na ekranie, to zamiast relacji przyjacielskiej czy nawet koleżeńskiej, widzimy ostrą rywalizację dwóch egoistów, z których każdy do końca będzie samodzielnie starał się strzelić gola. Finalnie i tak będzie chodzić o wyrównanie rachunków.

Niestety autorowi nie wyszła też postać Marleny. Tutaj problem był już zapewne na poziomie scenariusza, gdyż Kidawa-Błoński z uśmiechem na ustach przyznaje, że szukał do tej roli niebieskookiej blondynki z dużym biustem. Szkoda tylko, że rola pięknej Karoliny Szymczak ograniczyła się jedynie do pokazywania piersi. Już pomijając prostactwo takiego rozwiązania, to zwyczajnie nie wpłynęło dobrze na fabułę filmu, gdyż kompletnie nie wiem, co takiego postać Marleny – poza atrakcyjnym ciałem – miała w sobie, że dwóch facetów byłoby gotów się za nią zabić.

Kiepsko w „Gwiazdach” wyglądają też niektóre sceny piłkarskie, z efekciarsko tanim meczem rozgrywanym w zwolnionym tempie na czele. Jest to tak sztuczny efekt, że mogłem się złapać za głowę ze zdumienia, bo nie sądziłem, że w 2017 roku ktoś poważny stosuje jeszcze takie zabiegi. Już pomijam podobne festyniarstwo choćby w scenie upadającego na ziemię zakrwawionego noża czy zakończenie, które przypomniało mi fatalną, skutkującą ciarkami wstydu, końcówkę filmu „Fuks” Macieja Dutkiewicza.

To tyle, jeżeli chodzi o ganienie, bo na szczęście „Gwiazdy” to film, który na kilku płaszczyznach potrafi się obronić. Gdy Kidawa-Błoński nie próbuje być na siłę nowoczesny, to zdjęcia Michała Englerta wyglądają bardzo ładnie i są dość klimatycznie. W filmie znajdziemy też kilka kapitalnych scen, jak np. ta w barze, gdy wszyscy zacięcie kibicują drużynie Banasia. Pięknie to wygląda i w takich sekwencjach czuć emocje.

Doceniam, że mimo wszystko Jan Kidawa-Błoński próbował zrobić film o utraconej szansie na lepsze życie, zaprzepaszczonej przyjaźni i nigdy niespełnionej miłości. Chociaż nie wszystko poszło zgodnie z planem, to intencje twórcy są widoczne, ale i tak „Gwiazdy” najciekawiej wyglądają, gdy próbują opowiadać o tożsamości Ślązaków oraz trudnej polsko-niemiecko-śląskiej historii. I można tylko żałować, że ten wątek nie został bardziej wyeksponowany, wszak Banaś jest człowiekiem, którego tożsamość była rozdarta pomiędzy dwa kraje i podejrzewam, że to właśnie mógł być jeden z jego największych dramatów.

Warto pochwalić reżysera za próbę podjęcia tematu społecznego ostracyzmu i tego, z czym borykały się dawniej aktorki, które zdecydowały się na roznegliżowane sceny. Warto o tym mówić i właściwie jest to temat, z którego można wykrzesać osobny film.

„Gwiazdy” w pewien sposób przybliżają nam też czasy Polski Ludowej, gdzie z jednej strony obserwujemy piłkarzy bawiących się przy wódeczce i innych używkach w Rio, a z drugiej jednak bezpieka nad wszystkim czuwa i jeżeli nie żyjesz dobrze z ważnymi partyjniakami, to w pewnym momencie przywileje się skończą, a smutni panowie w płaszczach i kapeluszach zapukają do drzwi. W tej kwestii Kidawa-Błoński się sprawdza, zresztą trudno żeby nie czuł ówczesnej rzeczywistości miejsca, w którym sam się urodził.

Ukłony należą się też większości obsady. Zarówno Mateusz Kościukiewicz, jak i Sebastian Fabijański (który kapitalnie zaprezentował się na ekranie) nie zawiedli, ale jeszcze lepiej wygląda drugi plan. Aktorskim kunsztem popisują się Magdalena Cielecka, Eryk Lubos, Marian Dziędziel, a prawdziwymi perełkami są sceny z udziałem Witolda Paszta z zespołu VOX. Czapki z głów! Świetnie też, że szansę na większą kreację otrzymał Paweł Deląg, który w końcu mógł przypomnieć, że wciąż jest bardzo dobrym aktorem. Reżyserzy castingu lepiej z zadania wywiązać się nie mogli.

Mieliśmy dostać wielką miłość i wielką piłkę, a zamiast tego otrzymaliśmy wielkie piersi. Coś za coś. Pozostając w temacie bardziej serio: „Gwiazdy” nie są produkcją wolną od słabości, ich wady można długo wyliczać, ale nie potrafię ukryć swojej sympatii dla tego filmu. Całość się całkiem nieźle ogląda i mimo że do przedstawianej opowieści można mieć zastrzeżenia, to i tak kibicujemy Janowi Banasiowi. Chociaż niewykorzystanego potencjału trochę żal, zarówno w przypadku filmu, jak i prawdziwej historii reprezentanta Polski.

Ocena: 5/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"GWIAZDY" W KINACH OD 12 MAJA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 10 maja 2017 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn