"Solace". Wycieranie twarzy kinem artystycznym [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe / solace-movie.com
fot. materiały prasowe / solace-movie.com
Kino artystyczne to pojęcie długie i szerokie, pod którym może kryć się masa znaczeń. Dlatego nienawidzę, gdy twórcy szafują tym określeniem i wycierają sobie nim twarz, traktując je jako swoistą zasłonę dymną przed własną nieudolnością twórczą oraz brakiem pomysłów. Właśnie tak jest w przypadku filmu „Solace” w reżyserii Wojciecha Wojtczaka jr, który swoją premierę miał na festiwalu Młodzi i Film 2017.

Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew… Tymi słowami piosenki „Historia jednej znajomości” zespołu Czerwone Gitary można by rozpocząć film „Solace”, wszak większość jego akcji dzieje się właśnie na plaży, gdzie obserwujemy poczynania dwóch kobiet oraz mężczyzny. Nawet tytuł piosenki pasuje jak ulał, gdyż w końcu oglądamy historię kobiety, która prowadzi wewnętrzny monolog (po angielsku, co by było bardziej artystycznie, głos: Melanie Taylor), nie mogąc pogodzić się z odejściem ukochanego mężczyzny, który wybrał życie u boku młodszej partnerki.

Problem w tym, że wydarzenia, które obserwujemy na ekranie w żaden sposób nie współgrają z wewnętrzną dyskusją głównej bohaterki. Tak naprawdę przez 64 minuty oglądamy kompletnie losowe ujęcia trójki osób na plaży, gdzie najważniejsze są dwie kobiety – starsza i młodsza (Marta Dąbrowa i Karina Taranowicz) – a wspomniany wcześniej mężczyzna (Łukasz Zarazowski) właściwie nikogo nie obchodzi, dlatego twórcy pokazują go wyłącznie na drugim czy trzecim planie, gdzie albo sobie siedzi, albo rozbija kamienie.

Chociaż na dobrą sprawę panie wcale nie mają większego pola do popisu, bo jedynie wiją się w dziwnych pozach, łażą po tej plaży, rozbierają się, ubierają, znowu łażą, czymś się przykrywają i znowu ubierają oraz rozbierają. I tak do znudzenia. Kim są dla siebie tego kobiety? Rywalkami? Kochankami? Matką i córką? A może to jedna i ta sama osoba, tyle, że na różnych etapach swojego życia? Tę kwestię będą musieli indywidualnie rozstrzygnąć widzowie.

O ile jeszcze można by było doszukiwać się czegoś w prezentowanej historii, gdybyśmy mieli do czynienia z produkcją niemą, opowiadaną wyłącznie obrazem, tak niestety wewnętrzne rozważania i dylematy bezimiennej głównej bohaterki niweczą wszystko. To, co słyszymy miało być w teorii wołaniem o miłość, listem rozpaczy wynikającym z samotności, ale zamiast tego otrzymaliśmy zbiór banałów oraz frazesów, z czego wypowiedziane w pełnej powadze zdania typu „czemu nigdy nie jedliśmy romantycznych śniadań w łóżku?” jedynie bawią. Ani przez moment nie wierzę w ból i rozpacz bohaterki, gdy autor serwuje mi taką litanię taniości i wykładania wszystkiego na ławę. W tym nie ma miejsca na żadne niedopowiedzenia, autor scenariusza (i jednocześnie ojciec reżysera) wychodzi z jakiegoś dziwnego założenia, że widzowi trzeba wszystko powiedzieć wprost, bo inaczej nie zrozumie. Brak słów.

Już pomijając to, że Wojciech Wojtczak nawet nie ukrywa, że chciał na polski grunt przenieść kino Terrence’a Malicka. Szkoda tylko, że popełnia dokładnie te same błędy co autor „Song to song”. I to też jest duży problem „Solace”, bo z jednej strony twórcy mówią, że zrobili kino autorskie, a z drugiej to przecież nic innego jak składak z innych filmów, które dla autorów niewątpliwie są ważne, ale generalnie sztuka robienia kina nie polega na przepisywaniu innych, lecz na szukaniu siebie.

Kolejnym problemem „Solace” jest naiwność w sposobie budowy głównej bohaterki, która jest nieznośnie stereotypowa. Więcej, to, jak reżyser i scenarzysta patrzą na kobiety przeraża, bo autorzy malują nam kruchutką istotkę, której cały świat legł w gruzach, gdy została sama. Litości, nie sądziłem, że jeszcze w taki sposób można patrzeć na ludzi. Krótkowzroczność – chyba tylko w ten sposób potrafię to opisać.

Zdjęcia, które samodzielnie zrealizowali autorzy przepięknie wyglądają, są wygładzone, jakby wręcz miały być filmem reklamowym i ogląda się je naprawdę dobrze, ale… widać w tym ogromny fałsz. Nie, nie twierdzę, że ten film powinien mieć brudne zdjęcia i kamerę z ręki, ale w tych kadrach nie widzę życia. Są sztuczne, przerażająco monumentalne i przytłaczające, próbujące udawać, że ekranowe historia jest jeszcze ważniejsza niż nam się wydaje.

W jakiś sposób staram się zrozumieć pomysł na scenariusz „Solace”, wierzę, że to w pewnym sensie miał być monodram o samotności przeniesiony na kinowy ekran, ale finalnie nic nie działa, tak jak powinno. To filmowa hochsztaplerka, próba przerysowania filmów innych twórców i produkcja, która swoją powagą sama strzela sobie w stopę. A zasłanianie się sloganem arthouse’u (film naturalnie jest czarno-biały, bo przecież kino artystyczne nie może być kolorowe!) sprawia, że w żaden sposób nie mogę traktować tego filmu poważnie.

Ocena: 2/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

FILM "SOLACE" SWOJĄ POLSKĄ PREMIERĘ MIAŁ NA FESTIWALU MŁODZI I FILM 2017. DATA WEJŚCIA DO OGÓLNOPOLSKIEJ DYSTRYBUCJI JESZCZE NIE JEST ZNANA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 21 czerwca 2017 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn