"Tequila sunrise". Niewybitne dzieło, które ogląda się z przyjemnością [RECENZJA]

Dale (Mel Gibson) był niegdyś dilerem narkotykowym, ale postanowił z tym zerwać i zacząć uczciwe życie. Nick (Kurt Russell) jest jego przyjacielem od czasów szkolnych. Problem w tym, że pracuje w policji, w wydziale antynarkotykowym. Przez te wszystkie lata, gdy stali po dwóch stronach barykady, Nick starał się nie zrobić Dale’owi krzywdy. Jednak teraz jest w sytuacji bez wyjścia: FBI naciska, by obserwować Dale’a, bo chce dorwać jego byłego wspólnika. Nick zwraca więc uwagę na Jo Ann (Michelle Pfeiffer), właścicielkę restauracji, z którą jego przyjaciel jest związany. Jemu Jo Ann też się podoba, więc męska przyjaźń zostaje wystawiona na kolejną próbę...

Już sam zestaw aktorski powinien gwarantować temu filmowi sukces, ale tak się nie stało. "Tequila…" powstawała pod złą gwiazdą: autor scenariusza Robert Towne wyreżyserował film z konieczności, chciał, by główne role zagrali Jeff Bridges i Nick Nolte, ale pomysł został odrzucony, a kiedy produkcja weszła do kin, gotowy był już zwiastun "Batmana" Tima Burtona i widzowie kupowali bilety na "Tequillę…" tylko po to, by zobaczyć zwiastun, a potem wychodzili z sali! Film Towne’a nie zasługiwał na takie traktowanie: nie jest to wybitne dzieło, ale można je obejrzeć z przyjemnością.

Piotr Radecki

WRÓĆ DO PROGRAMU TV