Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W każdej roli wypadam dobrze

Alina Gierak
Jadwiga Kuta
Jadwiga Kuta Marcin Oliva Soto
Rozmowa z Jadwigą Kutą, aktorką, piosenkarką, zaopatrzeniowcem, żoną, kierowcą i współtwórczynią Teatru Naszego z podjeleniogórskich Michałowic.

Po 25 latach grania na scenie wydała Pani płytę. Czy to nie za późno na debiut?

Na każdą rzecz przychodzi odpowiedni czas. Najpierw w Michałowicach budowaliśmy teatr, potem miejsca dla naszych gości, aż przyszła pora na płytę. To plon spektaklu sprzed kilku lat, który nosił tytuł "Pastelowa kobieta". Były w nim piosenki różnych autorów, m.in. Osieckiej, Loebla i wiersze Haliny Poświatowskiej. Mąż - jako dyrekcja teatru - pozwolił mi wtedy na zrobienie przedstawienia, które nie musi na siebie zarabiać. Zagrałam je kilka razy, a piosenki pozostały we mnie i w pamięci widzów. Powstała płyta uczuciowa, kobieca. To są takie uczucia świąteczne, na które możemy sobie czasami pozwolić. Bo najczęściej mężczyźni to cegła, cement, wapno. A kobieta mleko, chleb, masło - i właśnie gdzieś pomiędzy tymi przyziemnymi rzeczami jest miejsce na uczucia, o których śpiewam. Płycie towarzyszy książeczka ze słowami. Powinna ukazać się w połowie lipca. Będzie ją można kupić w Teatrze Naszym. Każdy będzie mógł sobie zanucić.

Gdy 17 lat temu odchodziliście ze sceny jeleniogórskiego dramatu z postanowieniem stworzenia własnego teatru, wzbudziliście pewnie wielkie zdziwienie. Zostawić etat, posadę dla rzeczy nowej i niepewnej. Czy to łatwo przyszło?

Decyzję o odejściu z teatru instytucji podjęliśmy jeszcze w Toruniu, będąc na etatach w Teatrze im. Wilama Horzycy. Poczuliśmy w pewnym momencie, że się dusimy. Że musimy uciec od instytucji teatru. To były czasy, gdy każdy szukał miejsca dla siebie. Czasy handlu na łóżkach i różnych innych interesów. Niektórym się udało. Innym nie, bo polityka finansowa jest w tym przypadku niezwykle ważna. Potrzebna jest żelazna konsekwencja. Pracując jako małżeństwo do tzw. jednego garnka, możemy jeść chleb ze smalcem, ale trwamy.

Czy przypuszczała Pani, że to się tak rozrośnie? Że powstanie teatr, restauracja, domki dla gości. To już całe przedsiębiorstwo teatralne.

Na początku graliśmy w wynajmowanych salach. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że musimy wybudować sobie teatr. Zajęło nam to osiem lat. Kułam z Tadeuszem skałę, nosiłam cegły i zaprawę. Tadeusz ma wykształcenie techniczne. Sam wszystko wymyślał. Ja pomagałam w budowie i zajmowałam się teatrem oraz życiem codziennym. Podawałam podczas spektaklu kawę i herbatę. Ale naszym widzom to nie wystarczało. Z czasem pojawiło się wino, jakiś dyżurny żółty ser. Postanowiliśmy więc stworzyć kawiarenkę. Ale jak widzowie już się napili, toby coś zjedli. Jak zjedli, toby się przespali. I tak zamknęło się koło. To był nasz świadomy wybór. Nasi goście spędzą u nas wieczór teatralny, po spektaklu można porozmawiać, potańczyć, smacznie zjeść i wyjechać po śniadaniu z racuszkami. Kiedy tu jestem, wydaje się, że to normalne, ale dopiero, gdy wyjeżdżamy do innych miast, widać, jak bardzo brakuje takich spotkań po przedstawieniu. W knajpie to już nie to, bo ona żyje innym rytmem.

Michałowice są przepiękną, górską wioską. Widoki, cisza, powietrze, zieleń - po co Wam teatr? Jako hotelarze zarabialibyście więcej pieniędzy.

Nie wiem, może i tak. Ale świadomie nie rozbudowujemy Teatru Naszego. Mamy idealną liczbę widzów, by ich ugościć. Objąć. By mieć ochotę i czas na rozmowę z nimi, na świąteczne spotkanie. Pamiętamy, że każdy z nich jest naszym sponsorem. Zapłacił za bilet, przyjechał specjalnie - czasami z bardzo daleka - na spektakl.

Czy jest Pani wciąż artystką, czy może już szefową interesu teatralnego?

Jestem kobietą, która w każdej roli czuje się dobrze. A gram ich bez liku. Potrafię - dzięki klasycznemu wykształceniu aktorskiemu - rozbawić widza do łez i w ciągu następnych minut sprawić, by zapłakał się do kolan. Potem siadam w auto i staję się zaopatrzeniowcem. Potrafię wydać bankiet dla stu osób, utrzymać ogródek, ułożyć trasę i logistykę wyjazdu, zajmuję się stroną muzyczną spektakli, gotuję i sprzątam. Choć ostatnio mi się polepszyło i mam panią do pomocy - sprzątam tylko w domu. I sprawia mi to ogromną przyjemność.

Co czwartek w Michałowicach dajecie ludziom oddech, sprawiacie, że wyjeżdżają wypoczęci i roześmiani. Moglibyście robić karierę, zapełniać kabaretowe programy telewizyjne. Nie żal Pani, że tak się nie stało?

Była taka możliwość, gdy byliśmy 20 kilo młodsi. Ale będąc blisko tej branży, dokonaliśmy wyboru. Robimy to, co nam sprawia radość. Jak coś nie wychodzi lub nam się nie podoba, zwijamy się i idziemy w innym kierunku.

Matematyka rządzi sztuką?

Każdy nasz spektakl musi się zwrócić, potem na siebie zarobić i na następny. Mniej niż 300 - 400 razy nie gra się jednego tytułu. Daliśmy 4500 tysięcy przedstawień, w Michałowicach obejrzało nas 20 tysięcy widzów. Niektórzy przyjeżdżają z Krakowa, Lublina, Poznania na każdą premierę. To są najczęściej kabaretowe spektakle.

Czy dzisiaj powtórzyłaby Pani decyzję o pozostaniu w Michałowicach?

Warto stworzyć coś, co posiada jakąś wartość dla innych i dla siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska