Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wszystko nadaje się na serial

Zbigniew Bauer
Telewizja jest jak mitologiczny król Frygii Midas - czego się tknie, zaraz zamienia się nie tyle w złoto, ile w politykę. Jest też i inna wersja mitu o Midasie: władca ów - poproszony, by został sędzią w muzycznym pojedynku między bogiem Apollinem a satyrem Marsjaszem - zawyrokował, że piękniej grał ten drugi, za co przez rozjuszonego boga elegancji i smaku został obdarowany oślimi uszami (Marsjasza zaś powieszono na drzewie i oskórowano, co z dobrym smakiem niewiele ma wspólnego, jest jednak skuteczne).

Ośle uszy Midas ukrywał, ale wkrótce i tak wszyscy się o nich dowiedzieli: fryzjer, który go strzygł, wywrzeszczał prawdę o ozdobie głowy swego pana w dziurę wykopaną w piasku. Prawda jednak nie przepadła - trzciny, które wyrosły w dziurze, szumiały tą prawdą: "Król Midas ma ośle uszy! Król Midas ma ośle uszy!" I to się upowszechniło.

Każdy może sobie wybrać, która wersja mitu pasuje bardziej do sytuacji telewizji: czy ta, że upolityczni każdą materię, do jakiej się weźmie, czy też ta, że kiedy chce wyrokować w jakiejś sprawie, ktoś lub coś (co uważa się za sublimację dobrego smaku) dolepi jej ośle uszy i trzeba to ukrywać, choć wszyscy znają prawdę. Telewizja publiczna nie wytrzymała szumu, jakiego narobiła TVN filmem "Trzech kumpli" (podobno TVP nie wykazała zainteresowania tym dokumentem).
W poniedziałkowy wieczór nadano więc "Śmierć studenta" - rzecz o tej samej sprawie, zrealizowaną jeszcze w 1977 roku przez fińskiego dokumentalistę Jarmo Jaaskelainena, od lat związanego
z naszym krajem.

Pomijając już fakt, że dość zabawnie - gdyby nie temat, którego dotyczą te dwa filmy - wygląda taka przepychanka międzystacyjna, przypomnienie postaci samego Jaaskelainena, który jako zagraniczny korespondent miał w 1977 roku margines wolności, o jakim nawet nie marzyli rodzimi dokumentaliści, i jego filmu jest bardzo pouczające. Mówi ogromnie wiele o czasach, kiedy tragedia Stanisława Pyjasa się rozegrała, o ludziach, którzy coś widzieli lub wiedzieli i zdecydowali się o tym powiedzieć zagranicznemu reżyserowi - bo przed polskim zapewne uciekaliby gdzie pieprz rośnie.
Mówi też sporo o mentalności polskich dokumentalistów, z których żaden nie podjąłby się takiego tematu jak ich fiński kolega, korzystający z immunitetu. I zapewne, jeśli któryś z nich nawet myślał
o tej historii jako o niezwykłym tworzywie, nie znając całego jej powikłania, tego, co wiemy dzisiaj,
to jakiś wewnętrzny głos mówił im, żeby się za to nie brać, bo i tak szans żadnych na taki film nie ma. Ot, zwyczajna autocenzura.

Film Jaaskelainena pokazano po raz pierwszy publicznie dopiero bodaj w 2006 roku, przy okazji retrospektywnego przeglądu twórczości reżysera. A więc niejako "przy okazji". Wszyscy już wiedzieli, kim był Maleszka i jaką rolę odegrał w krakowskim środowisku opozycyjnym; widzimy go w tym filmie i gdyby nie to, co o nim wiemy dzisiaj, wcale nie podejrzewalibyśmy go, że może czuć się nieswojo - zresztą, chyba nawet się nie czuł. Nareszcie miał okazję coś zagrać - i to w filmie zagranicznego reżysera, co wtedy było okazją ekskluzywną. Wszyscy widzieli, wiedzieli, i czemuż wtedy nic nie mówili? Dlaczego języki i umysły rozwiązały się dopiero teraz? I to zwłaszcza tym, którzy byli - niezależnie od własnej woli - jego kolegami z pracy?

TVN planuje tymczasem, zgodnie ze swoją filozofią, by jeśli coś uda się raz, powtarzać to w nieskończoność, aż siedmioodcinkowy serial o sprawie Pyjasa, "Ketmana" i "kumpli". TVP pewnie też wykombinuje jakąś ripostę. I tak oto ze sprawy, od której wszyscy uciekali, zrobi się opera. Aż mnie korci, by powiedzieć: mydlana. Gdyby to zrobiła "publiczna" - zaraz rozległyby się głosy zgryźliwców, że chodzi o politykę. A ponieważ zrobi to "komercyjna", inni zgryźliwcy orzekną, że chodzi o łatwą sensacyjkę, oglądalność, która zresztą w przypadku "Trzech kumpli" tak rewelacyjna znowuż nie była (1,3 mln widzów). TVN chciał dotację od Instytutu Sztuki Filmowej na ten projekt, ale nie dostał,
bo… Polityka? "Ośle uszy" przylepione innemu Midasowi, świadczące o tym, że chodzi mu właśnie
o komercję?

Nieważne. Znacznie ważniejsze jest pytanie, co zostanie w chwili, gdy coś, co działało na zasadzie szoku etycznego (a tak zadziałał dokument Ewy Stankiewicz i Anny Ferens) rozwlecze się w siedmiu odcinkach "Osaczonych", rozciamka i rozmydli, poza wrażeniem, że idzie tylko o efektowne spożytkowanie nośnej sprawy? Kogo będzie ona jeszcze obchodzić za kilka lub kilkanaście miesięcy?
Nie wszystko nadaje się do telewizji frygijskiego króla z oślimi uszami, który wszystko zmienia albo
w politykę, albo w komercję. Zapewne każdy Paryż wart jest mszy, ale nie każda msza musi przeobrażać się w operę. Operze to nie służy, mszy tym bardziej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska