Banshee

Producentem tego serialu sensacyjnego jest scenarzysta Alan Ball, znany z tego, że wszystko, czego się dotknie, przemienia w złoto. Bo też ma rękę do dobrych fabuł opowiadanych w niebanalny sposób. Dość wspomnieć, że to on wykreował scenariusz do filmu „American Beauty” oraz do seriali „Sześć stóp pod ziemią” i „Czysta krew”. „Czysta krew” ma się ku końcowi, a Alan Ball postanowił zabrać się teraz za sensację z lekkim posmakiem kryminału.

Zwolniony po piętnastu latach z więzienia Lucas Hood (Antony Starr) jedzie do miasteczka o nazwie Banshee, żeby odnaleźć swoją byłą wspólniczkę i kochankę Anę (Ivana Milicevic). Była ukochana nie jest zachwycona jego wizytą: przyjazd dawnego wspólnika sprawia, że jej starannie poukładany świat może runąć. A przecież jest teraz przykładną żoną prokuratora, każe do siebie mówić Carrie, wychowuje dwoje dzieci i stara się nie zwracać na siebie szczególnej uwagi.

Bohater fartem obejmuje w Banshee urząd szeryfa. Od tej pory będzie oficjalnie pilnował porządku w miasteczku. Ale nie jest tu wcale tak sennie i spokojnie, jak by się mogło wydawać, choć większość obywateli stanowią purytańscy, religijni amisze, żyjący według zasad sprzed dwóch wieków. Szybko się okazuje, że miastem trzęsie bezwzględny lokalny boss Kai Proctor (Ulrich Thomsen), który czerpie zyski z narkotyków i hazardu, a rządzi za pomocą szantaży i łapówek.

Szeryf zaprzyjaźnia się z Sugar Batesem (Frankie Faison), byłym bokserem, który prowadzi lokalny bar i zyskuje tym samym oparcie w konfrontacji z Kaiem i lokalnymi awanturnikami. Gorzej, że po piętach depcze mu przeszłość: na jego trop trafia żądny zemsty nowojorski gangster…

Całość, jak to u Alana Balla – jest brutalna, wulgarna i mroczna, dużo tu erotyki i przemocy, nieco inteligentnego dowcipu, trochę więcej ironii i naprawdę świetne zdjęcia.