"Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Bezcelowe starcie wkurzonego nietoperza z nielegalnym kosmigrantem [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Płacz i lament, jaki zalał Internet w 2013 roku na wieść o tym, że Ben Affleck przywdzieje kostium Batmana z dzisiejszej perspektywy jest jeszcze śmieszniejszy niż ówcześnie. Niektórzy fani DC Comics krwiożerczo rzucili się na urodzonego w 1972 roku aktora, za wszelką cenę chcąc udowodnić, że nie pasuje do tej roli. Po projekcji „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” zapewne będą mieli nietęgie miny, gdyż affleckowski Mroczny Rycerz jest nie tylko świetny, ale niestety jest również jedynym w pełni udanym elementem nowego filmu Zacka Snydera.

Ben Affleck ma wszystko, co dobry Batman mieć powinien. Jego Bruce Wayne jest przepełniony złością, smutkiem i frustracją. Napędza go żądza zemsty i chociaż sam siebie określa mianem przestępcy, to dla prawdziwych bandytów nie ma litości. Oznacza ich jak własność, a znak nietoperza na skórze już do końca ich dni będzie im przypominać o nocnym mścicielu. Doskonały jako Alfred jest Jeremy Irons; jego słowne potyczki z paniczem Waynem świetnie rozładowują napięcie w tej dość nadętej produkcji.

O reszcie obsady trudno wypowiadać się w podobnym tonie. Henry Cavill, jako zepchnięty na drugi plan Superman, jest wciąż tak samo nijaki jak w „Człowieku ze stali”. Sytuacji nie ratuje, a nawet pogarsza, Amy Adams, która jako Lois Lane w zasadzie nie ma czego grać. Wielkim grzechem jest marnotrawienie takiego talentu. Z kolei trudno cokolwiek powiedzieć o talencie Gal Gadot – jej Wonder Woman jest postacią zbędną, wprowadzoną do fabuły jedynie jako zapowiedź „Ligi sprawiedliwych”. Dużo ciekawszym bohaterem jest Lex Luthor, aczkolwiek Jesse Eisenberg gra tak, jakby zbytnio zainspirował się tytułem pierwszej solowej płyty Bonusa RPK.

Największy problem „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” polega na tym, że Zack Snyder chce za dużo, za bardzo i za mocno. Dlatego całość się dłuży, jest pozbawiona polotu, a w dialogach nie znaleziono kompromisu pomiędzy patosem a humorem. Sceny walk – poza sennym starciem wzorowanym na współczesnych konfliktach zbrojnych (ach, te mundury z „S” na ramieniu!) – męczą, a efekty specjalne wyglądają kiepsko. To one sprawiają, że finał obrazu woła o pomstę do nieba. A na deser pretensjonalna muzyka Hansa Zimmera, która wypada wyjątkowo komicznie szczególnie przy „wejściach” Wonder Woman oraz liczne sceny w slow motion, z wtórnym i niezamierzenie śmiesznym motywem morderstwa rodziców Bruce'a Wayne'a.

Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby scenariusz nie był tak zły? Chris Terrio oraz David S. Goyer niestety się nie popisali przy tworzeniu skryptu. Konflikt tytułowych bohaterów jest wręcz kretyński i dałoby się go rozwiązać przy pomocy jednej rozmowy. Panowie w pelerynach stale powtarzają, jak bardzo dla nich ważne jest dobro ludzi oraz całego świata, ale jacy ludzie? Jaki świat? Wolne żarty! W tej produkcji ludzie są wyłącznie tłem i dla nikogo nic nie znaczą, tak jak okaleczony pracownik filmy Wayne'a, dla którego jedyną rekompensatą za stratę nóg miały być comiesięczne czeki. Zarówno dla Supermana, jak i Batmana, liczy się jedynie prywata i obaj cierpią na przerost ego oraz ambicji. Zwalczają się, bo żaden nie może dopuścić do myśli, że mogą działać wspólnie, każdy chce udowodnić swoją wyższość oraz nieomylność.

Paradoksalnie to, co w „Batman v Superman” najlepsze znajduje się na uboczu i jest tylko naszkicowane. Snyder celnie ukazuje media manipulujące opinią publiczną i głupotę ludzi, którzy, niemal w jednej chwili, z noszenia na rękach oraz wychwalania bohatera są w stanie płynnie przejść do demonstracji nienawiści oraz skandowania haseł Ziemia dla Ziemian oraz Precz z nielegalnym kosmigrantem. Celne.

„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” jest lepszym filmem niż „Człowiek ze stali”, ale to wciąż nie oznacza, że mamy do czynienia z dobrym kinem. „Świt sprawiedliwości” jest zaledwie przeciętny, bo właściwie większość w nim jest zrobiona zaledwie. Cóż, pozostaje nam czekać na solowego Batmana z Benem Affleckiem w roli głównej, bo akurat ta historia ma ogromny potencjał i jeżeli dodatkowo Affleck będzie autorem scenariusza i reżyserem, to możemy otrzymać bardzo ciekawą produkcję. Oby tylko Zack Snyder się do niej nie zbliżał nawet na milimetr. Warnerze, Batmana racz nam uchować.

Ocena: 4/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 31 mara 2016 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn