Bez przebaczenia - film, recenzja, opinie, ocena

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
"Bez przebaczenia" (fot. AplusC)
"Bez przebaczenia" (fot. AplusC)
Bezlitosna rozprawa Clinta Eastwooda z westernową legendą Dzikiego Zachodu.

NASZA OCENA: 5/5

Western to specyficzny gatunek filmowy: czysto amerykański, ale zaakceptowany i uwielbiany na całym świecie. Próbowali go przerobić na swoją modłę Rosjanie, kręcąc tzw. easterny, włoski spaghetti western w połowie lat 60. pozwolił na reanimację gatunku, a nakręcone 10 lat później "Gwiezdne wojny" George’a Lucasa także przypominają western, tyle że przeniesiony w przestrzeń kosmiczną. Skąd takie przywiązanie do tej formy filmowej opowieści?

Podstawową rolę odgrywa tu prostota przekazu zrozumiała wszędzie i dla wszystkich. Western to nie tylko historia dwóch bohaterów, którzy w finale toczą pojedynek na śmierć i życie - to archetypiczna opowieść o pojedynku dobra i zła. Świat klasycznego westernu jest zorganizowany w sposób tradycyjny, wręcz biblijny. Dlatego w tych filmach kobiety bardzo rzadko są głównymi postaciami - biegłe władanie bronią to domena mężczyzn. Kobiety stanowią tło, zajmują się obozowiskiem, domem, dziećmi, bywają też ewentualnie ofiarami Indian i bandytów - to mężczyźni polują, hodują bydło, walczą, mszczą się za zgwałcone i zabite żony i córki. Ale jest jeszcze jeden typ pań: pożądane i wyklęte zarazem lokatorki domów publicznych. Te nie są z gruntu złe: wszystkie wzorowane na Marii Magdalenie, zawsze mają szanse na nawrócenie.

Z czasem klasyczna wersja westernu zaczęła nużyć: w końcu ile razy można oglądać ten sam film, nawet jeśli się przyjmie punkt widzenia inżyniera Mamonia z "Rejsu" Piwowskiego, że lubimy tylko te filmy, które kiedyś widzieliśmy? Nie czas tu i nie miejsce na wymienianie kolejnych zakrętów ewolucji westernu, ale faktem jest, że od końca lat 70. dochowywał mu wierności właściwie jedynie jego ostatni rycerz - Clint Eastwood. Jak nikt inny miał świadomość, że ten gatunek filmowy dogorywa i nawet takie fajerwerki jak malowniczy, obsypany Oscarami "Tańczący z Wilkami" (1990) Costnera nie przywróci mu życia. Więc postanowił zadać mu cios ostateczny - nakręcić western, po którym żaden następny już nie będzie miał sensu. Eastwood miał do tego prawo - w końcu jego kariera zaczęła się od westernowych seriali "Death Valley Days", "Maverick" i "Rawhide", a gwiazdą stał się dzięki spaghetti westernom Sergia Leone "Za garść dolarów" (1964), "Za garść dolarów więcej" (1965) oraz "Dobry, zły i brzydki". Z czasem Eastwood stał się drugą obok Johna Wayne’a ikoną westernu. I jeśli ktoś miał zabić ten gatunek, to powinien to zrobić właśnie on.

Big Whisky to typowa miejscowość na Dzikim Zachodzie: jest spokój, ludzie próbują normalnie żyć, szeryf "Little Bill" Daggett (Gene Hackman) twardą ręką rządzi miasteczkiem i utrzymuje w nim porządek. Jednak gdy pewnego dnia pijany kowboj poważnie kaleczy twarz jednej z prostytutek, ogranicza się jedynie do upomnienia winowajcy. Jej koleżanki są przerażone: to przecież oznacza, że będzie można bezkarnie maltretować każdą dziewczynę z saloonu. Składają się więc na wynajęcie rewolwerowca, który zabije złoczyńcę i jego kompanów. Ich wybór pada na Billa Munny’ego (Clint Eastwood), niegdyś słynnego zabijakę. Jednak Munny jest już podtatusiałym wdowcem, który z trudem utrzymuje farmę i dwójkę dzieci i nie chce wracać do dawnych czasów. Przekonują go dopiero pieniądze, które pozwolą mu odbić się od dna. Namawia starego kumpla, czarnoskórego Neda Logana (Morgan Freeman), a trzecim członkiem tego oddziału jest pyszałkowaty młodzian zwany The Schofield Kid (Jaimz Woolvet). Munny początkowo próbuje sprawę załatwić polubownie, ale prowokacje szeryfa powodują, że rozpoczyna się krwawa jatka.

Eastwood nie ma litości dla bohaterów, nie ma litości dla westernu. Tu nie ma miejsca dla fircyków w wyprasowanych koszulach, elegancko zawiązanych chustach i czyściutkich dżinsach. Dziki Zachód okazuje się wielką wiochą, gdzie prości (by nie powiedzieć prostaccy) ludzie mieszkają w zapuszczonych obejściach, świnie taplają się w błocie, a jedyna rozrywka to wieczory w obskurnym saloonie i - od wielkiego dzwonu - ślub, egzekucja lub pogrzeb. Panienki z burdelu także nie przypominają aniołów, choć, paradoksalnie, im najbliżej do świata klasycznego westernu - jest miedzy nimi chociaż solidarność zawodowa i świadomość nędzy własnego losu. Również zabijanie nie jest takie proste jak pokazują to westerny. To przerażająca i obrzydliwa sprawa - nikt nie staje w pełnym słońcu na środku głównej ulicy, nie ma heroizmu i piękna celnego strzału z 50 metrów. Wszyscy się boją, nie myśli się o honorze, tylko o tym, by dorwać wroga i z zaskoczenia strzelić, zanim on strzeli. Nie przypadkiem pierwsza ofiara ginie z opuszczonymi spodniami, siedząc w wychodku.

"Bez przebaczenia" to film utrzymany w szaroburej, przytłaczającej tonacji, w okrutny sposób demistyfikujący legendę westernu. Doceniła to Akademia Filmowa przyznając mu dziewięć nominacji do Oscara i cztery statuetki (najlepszy film, reżyser, aktor drugoplanowy - Gene Hackman, montaż). To naprawdę godny pogrzeb westernu, choć, jak każdy pogrzeb - przygnębiający.

Piotr Radecki

Western USA 1992, reż. Clint Eastwood

WRÓĆ DO PROGRAMU TV

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn