"Czerwona jaskółka" [RECENZJA]. Nowa "Nikita"? Zaledwie popłuczyny

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Imperial Cinepix
fot. materiały prasowe dystrybutora Imperial Cinepix
Chyba wszyscy znamy te amerykańskie szpiegowskie filmy, gdzie dzielni i dobrzy Amerykanie muszą stawić czoła złym i bezdusznym Rosjanom, a w finale oczywiście zwycięża amerykańska duma, prawo i sprawiedliwość. Szkoda, że „Czerwona jaskółka” wpisuje się w ten nurt… Zapraszamy do recenzji filmu „Czerwona jaskółka” Francisa Lawrence’a.

„Czerwona jaskółka” miała wszystko, aby stać się prawdziwym przebojem; począwszy od doskonałej obsady (Jennifer Lawrence, Joel Edgerton, Matthias Schoenaerts, Charlotte Rampling i Jeremy Irons), po dość interesującą historię. Kontuzjowana primabalerina Teatru Bolszoj, aby utrzymać swoją schorowaną matkę, musi przyjąć propozycję nie do odrzucenia od stryjka, który jest jedną z bardziej wpływowych figur rosyjskiego wywiadu i nie ma problemu, aby ze swojej krewniaczki uczynić quasi prostytutkę, uwodzącą kolejnych figurantów. Genialne w swojej prostocie, więc dlaczego nie wyszło?

Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że „Czerwona jaskółka” to taka współczesna „Nikita”, tyle, że to jedynie popłuczyny po arcydziele Luca Bessona. Bo o ile rzeczywiście film reżysera „Igrzysk śmierci” wpisuje się w modny trend opowiadania o silnych kobietach, które walczą z uprzedmiotowieniem i pokazują mężczyznom ich miejsce w szeregu, tak na tym kończą się wszelkie plusy „Czerwonej jaskółki”. Film Lawrence’a jest za długi, pozbawiony dynamiki oraz przede wszystkim szalenie przewidywalny. Wszelkie twisty fabularne można skwitować wyłącznie wzruszeniem ramionami.

To jest zwyczajnie źle napisany scenariusz. Skrypt autorstwa Justina Haythe’a to 140 minut nudy, galeria przerysowanych postaci (Jeremy Irons budzi uśmiech politowania) oraz opowieść o Rosjanach, którzy nie mówią po rosyjsku. Serio? Myślałem, że takie koncepcje na filmy skończyły się wraz z latami 90. XX wieku, ale jak widać wciąż są wieczne żywe.

„Czerwonej jaskółki” nie ratuje nawet Jennifer Lawrence, która nie ma czego grać. Więcej, mam wrażenie, że rozebranie jej na ekranie było próbą uratowania filmu, ale roznegliżowana aktorka nie jest w stanie zamaskować nieudolności tego obrazu. Jeszcze gorszy jest Matthias Schoenaerts, który może i wygląda jak młody Władimir Władimirowicz Putin, ale na ekranie zachowuje się raczej jak dziecko we mgle. Nie winię za to Belga, bo podejrzewam, że scenariusz właśnie w ten sposób przedstawiał jego postać.

„Czerwona jaskółka” to doskonały przykład zmarnowanego potencjału. Walkę wywiadów wielkich mocarstw sprowadzono do telenowelowej fabułki, gdzie może i teoretycznie obserwujemy silną i niezależną kobietę, ale oczywiście koniec końców i tak musi być ona zależna od jakiegoś faceta. Banalne love story, bohaterowie napisani niczym z podręcznika „jak zrobić wzorcowy film zimnowojenny” oraz wszechobecna nuda. Ziew.

Ocena: 3/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"CZERWONA JASKÓŁKA" W KINACH

Recenzja została pierwotnie opublikowana 3 marca 2018 roku.

Julia Wieniawa o nowym sezonie "Rodzinki.pl"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn