"Diablo. Wyścig o wszystko" [RECENZJA]. Witajcie w świecie świrów, czyli mieli być polscy "Szybcy i wściekli", a otrzymaliśmy nową wersję "Młodych Wilków"

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
fot. materiały prasowe dystrybutora Kino Świat
„Witaj w świecie świrów” – tak w pewnym momencie mówi jedna z głównych bohaterek filmu „Diablo. Wyścig o wszystko”. No SERWUS, widzę, że KLAWO się bawicie, ale czemu zrobiliście tak zły film? Oceniamy film „Diablo. Wyścig o wszystko”!

"DIABLO. WYŚCIG O WSZYSTKO" - RECENZJA

Początek jest nawet całkiem obiecujący; Kuba (Tomasz Włosok) to normalny chłopaczyna, z którym swojsko poczujesz się i na balecie, i w bibliotece czy w kinie lub w Lublinie. Ot spoko ziomek, który więcej nie ma niż ma. Znaczy nie ma kasy, ale ma słabą pracę w gastronomii, zabytkowego Forda, chorą siostrzyczkę i smykałkę do wyścigów. Nie krzyczy DEJCIE PIENIONDZ, MAM CHOROM SIOSTRE, tylko silnie chwyta kierownicę, wciska gaz do dechy i zarabia hajsik. Ale nie tym razem – awaria samochodu pozbawia go zwycięstwa tuż przed metą. Przegrał, lecz pomocną dłoń wyciąga do niego ziomek, który linię mety przekroczył jako pierwszy (Aleksy Komorowski), bo wiedział, że uratował go jedynie fart. Co prawda ziomek później już prawie w ogóle nie pojawia się w filmie, co jest tutaj dość typowe, ale kogo to obchodzi, w końcu wcześniej zdąży poznać Kubę z ludźmi, którzy znają ludzi, przez co miły dostawca żarcia zostaje kierowcą niejakiego Maksa (Rafał Mohr), otwierającego przed nim drzwi do świata „Diablo”. Zachęceni?

Później jest już tylko gorzej. Od pierwszych minut widać, że twórcy celują w publiczność Patryka Vegi (chociażby plansza informacyjna na początku), ale prawda jest taka, że aby robić kino – może i przaśne – ale dość sprawnie łączące sensację z komedią, to jednak trzeba mieć wyobraźnię, a nie ślepo kalkować kolejne tytuły. Przecież „Diablo. Wyścig o wszystko” wygląda jak uwspółcześniona wersja „Młodych Wilków” Jarosława Żamojdy, wymieszana z rosyjskim serialem „Bezsenność” (gdzie grał Maciej Stuhr), a całość ubrano w strój NIBY polskich „Szybkich i wściekłych”.

Właściwie wszystko tutaj jest niby, na czele ze scenariuszem, który chyba powstawał na bieżąco, na planie, znając życie podczas wieczornego chillowania ekipy. Swoją drogą, zawrzeć tyle fabularnych bzdur w skrypcie – szacun! Nic się nie klei. Już pal licho, że sceny stricte wyścigowe ograniczono do minimum, a gdy już są to jest to jakieś ściganie się dookoła słupka, ale cała intryga kryminalna, włącznie z mini wątkiem polityczno-biznesowym, jest zwyczajnie głupia. Natomiast wątek romantyczny po prostu nudzi, bo wiadomo, że będą żyli długo i szczęśliwie od momentu, gdy głównemu bohaterowi zaświecą się oczy na widok Karoliny Szymczak.

Michał Otłowski, któremu aktualnie jako współreżyser towarzyszył scenarzysta i producent – Daniel Markowicz, kilka lat temu zadebiutował dość sprawnym kryminałem pt. „Jeziorak”, teraz jakby kompletnie nie poradził sobie ani z udźwignięciem tematu, ani z panowaniem nad aktorami, bo każdy gra zupełnie co innego. Tomasz Włosok na serio próbuje dać z siebie 100% i być poważny, Karolina Szymczak stara mu się partnerować, ale już dla odmiany Mikołaj Roznerski jest tak przerysowany, że aż jest śmieszny a nie straszny. A i tak jest to jego najlepsza rola w karierze, bo przynajmniej w końcu jest JAKIŚ. No i nie tylko zakręty lubi ostre, HEHE. Za to Cezary Pazura ewidentne myślami był na planach ostatniego „Pitbulla” i „Ślepnąc od świateł”, bo dał nam mieszankę obydwu swoich charakterów z tych produkcji. Różal próbował być wariacją na temat Tomka Oswiecińskiego, natomiast trener personalny Wojciech Bocianowski chyba miał zakaz otwierania ust, bo praktycznie nie raczył się odezwać.

I prawdziwa truskawka na torcie – realizacja! Matko, ale to niezgrabne. O ile sceny samochodowe w większości wyglądają bardzo fajnie, doceniam kombinowanie z różnym ustawieniem kamery, tak wszystkie momenty, w których wykorzystano tanie efekty specjalne to jakaś parodia. Spadające śmigłowce, wybuchające samochody po wjechaniu w kartony i radiostacje, których nie da się usłyszeć, bo standardowo jest kiepski dźwięk. I te gangsterskie sceny, gdzie Rafał Mohr robi pif paf na dwie spluwy, ach, jakież to amerykańskie i w ogóle przepełnione testosteronem. Ech.

„Diablo. Wyścig o wszystko” to koncertowo zmarnowany potencjał opowiedzenia o arcyciekawym świecie nocnych wyścigów i tuningowego podziemia. Tam są emocje, tam jest rap i zapewne interesujące historie, ale zamiast tego twórcy dali nam naiwną, głupią i nudną parakryminalną historyjkę. Jest to oczywiście momentami ładne dla oka, ale to samo oko pod koniec będzie bardzo boleć widząc tyle iście żenujących scen. Szkoda. Może w drugiej części będzie lepiej, bo wszystko wskazuje na to, że „Diablo” powróci.

Ocena: 3/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"DIABLO. WYŚCIG O WSZYSTKO" JUŻ W KINACH

Recenzja została pierwotnie opublikowana 18 stycznia 2019 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn