"Dziedzictwo Bourne'a" - O Bournie bez Bourne’a [RECENZJA]

Aaron Cross budzi się w laboratorium, podłączony do dziwnych urządzeń. Skąd się tam wziął? Kim jest? Kim był? Tego nie wie… Część prawdy wyjawia mu powabna pielęgniarka Marta – otóż Aaron jest jednym z uczestników tajnego eksperymentu Outcom, którego zadaniem, podobnie jak kilku innych wcześniejszych eksperymentów, jest stworzenie agenta idealnego, wykonującego bez szemrania każde zlecenie, a na dodatek posiadającego nadludzkie możliwości. Te ostatnie zapewniają mu dwa dodatkowe wszczepione chromosomy. W międzyczasie program Outcom zostaje jednak zamknięty. Decyzją rządu wszyscy poddani eksperymentom mają zostać zlikwidowani, o co ma zadbać bezwzględny Eric Byer. Aaron nie ma zamiaru czekać bezczynnie – rozpoczyna walkę o przetrwanie, a zarazem o ujawnienie światu prawdy.

Tytuł może okazać się mylący, bowiem trudno tu szukać Jasona Bourne’a, w którego w poprzednich częściach z powodzeniem wcielił się Matt Damon (jego Bourne’a zobaczymy jedynie w dwóch migawkach)! Jeremy Renner, który pokonał całą plejadę gwiazd ubiegających się o udział w tym filmie (m.in. Shia LeBeouf, Jake Gyllenhaal, Josh Hartnett, Tobey Maguire, Michael Fassbender, Michael Pitt) zastąpił go jednak godnie.

Czy „Bourne bez Bourne’a” mógł się w ogóle udać? Okazuje się, że tak. Reżyser Tony Gilroy bazując na tym, co opowiedziano w poprzednich częściach nie tylko wiernie odtworzył realia świata tajnych eksperymentów nad superagentami, ale i dodał mu nowych znaczeń i poszerzył jego granice. Pojawili się nowi bohaterowie, pełnokrwiści i przykuwający uwagę, pod względem technicznym także nie jest to krok w tył. Przy okazji zachował klimat wcześniejszych filmów serii, choć z pewnością brak mu drapieżności Paula Greengrassa. Naprawdę bardzo dobry film akcji z dreszczykiem i wątkiem spiskowej teorii dziejów, Jason Bourne raczej nie będzie po jego zobaczeniu nikogo ścigał za zszarganie mu dobrej opinii…

Beata Cielecka

"Dziedzictwo Bourne'a"

WRÓĆ DO PROGRAMU TV