"Faworyta" [RECENZJA]. Wizjonerskie kino czy film napisany typowo pod Oscary? Oceniamy nowy film z Rachel Weisz i Emmą Stone!

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Gdy 10 lat temu swoją premierę miał genialny "Kieł", Yorgos Lanthimos z pewnością nie przypuszczał, że kiedyś jego film będzie oscarowym faworytem, mogącym poszczycić się aż 10 nominacjami. Pytanie tylko, czy dawnemu Lanthimosowi w ogóle podobałaby się "Faworyta"...

"FAWORYTA" - RECENZJA

Za sprawą "Faworyty" Yorgos Lanthimos zabiera nas do XVIII-wiecznej Anglii. Trwa wojna z Francją, lud jest coraz bardziej wyczerpany i zubożały, jednak dla tracącej zmysły królowej Anne (Olivia Colman) ważniejsze są przyjemności duchowe i cielesne oraz dobra zabawa. Jednocześnie na dworze zaczyna się walka o względy królowej między księżną Marlborough (Rachel Weisz), a sprowadzoną do roli służki, przebiegłą Abigail (Emma Stone). Ta, która trafi z królową do wspólnego łoża, będzie mogła nią manipulować. Żadna z pań nie będzie brać jeńców.

"Faworyta" to najbardziej tradycyjny film w karierze greckiego reżysera. Autor "Lobstera", który do tej pory raczej niezbyt się przejmował konwenansami i potrafił na ekran przenieść nawet najbardziej zwariowane bądź niedorzeczne pomysły, tym razem postanowił mocno wyhamować. Oczywiście, wciąż jest wyczuwalny jego autorski podpis, jednak "Faworyta" w swojej konstrukcji, szczególnie scenariuszowej, jest bardzo prosta, standardowa. Tam, gdzie można by docisnąć, Lanthimos woli zwolnić, co skutkuje tym, że otrzymuje najbardziej przystępny i czytelny tytuł w filmografii Greka. I trudno uznać to za komplement.

Właściwie nawet zbyt czytelny, ponieważ fabularnie "Faworyta" niczym nie zaskakuje. Już od pierwszych minut dostajemy główne danie i doskonale zdajemy sobie sprawę, że oglądamy film o żądzy władzy. Wraz z upływem kolejnych minut co prawda piętrzą się intrygi, rywalizacja pomiędzy Weisz a Stone robi się coraz bardziej zacięta, ale generalnie nic z tego nie wynika. Lanthimos, chociaż ubrał swój film w historyczny kostium i posługuje się satyrą, to opowiada nam uniwersalną prawdę o tym, jak można zatracić się we władzy. Portretuje elity mieszające zwykłych ludzi z błotem, żyjące i balujące na koszt podatników. To obraz rzeczywistości, w której finalnie wszyscy przegrywają, ukarani za własną pychę. Naturalnie, jest to szalenie prawdziwe, ale o tym już wiemy od pierwszych minut "Faworyty".

"Faworyta" to doskonale skonstruowane oscarowe kino; przepiękne kostiumy, scenografie, wręcz wirtuozerskie aktorskie popisy na ekranie (szczególnie o roli Olivii Colman można się rozpływać), a do tego za kamerą stanął reprezentant kina autorskiego, coraz mocniej zaznaczający swoje wpływy w Hollywood. I w tym właśnie problem, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Faworyta" to zwyczajnie wykastrowany film; napisany i nakręcony tak, aby konserwatywnym akademikom wydawało się, iż oglądają wielkie dzieło, którego twórca nie boi się przekraczania granic, podczas gdy tak naprawdę mamy do czynienia z wydmuszką, gdzie prosta fabuła zastąpiła dawną iskrę szaleństwa oraz spontaniczność. Lanthimos pewnie za "Faworytę" zgarnie kilka Oscarów, ale szkoda, że twórca bezkompromisowych "Alp" tak bardzo złagodniał. Za bardzo to wszystko wymuskane, wygładzone i wykalkulowane.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"FAWORYTA" JUŻ W KINACH

Recenzja została pierwotnie opublikowana 8 lutego 2019 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn