"Futro z misia" [RECENZJA]. Udana próba nawiązania do kultowych "Chłopaki nie płaczą" i "Poranku kojota"? Jaki jest nowy film Michała Milowicza?

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Monolith Films
fot. materiały prasowe dystrybutora Monolith Films
Warszawa, środek grudnia 2019 roku, Multikino w Złotych Tarasach. Odbywa się premiera reżyserskiego i producenckiego debiutu Michała Milowicza pt. "Futro z misia". Na scenę wchodzi autor i jednocześnie główny aktor widowiska, ogłaszając, aby publiczność była wyrozumiała i nie oczekiwała od "Futra z misia" żadnego "kina moralnego niepokoju". Wcześniej to samo Milowicz kilkukrotnie powtarzał w wywiadach, zupełnie tak, jakby sam obawiał się o przyjęcie swojego filmowego dziecka. Sprawdzamy, czy warto obejrzeć "Futro z misia"!

"FUTRO Z MISIA" - RECENZJA

Idąc na "Futro z misia" kompletnie nie spodziewałem się "kina moralnego niepokoju". Bardziej swoimi oczekiwaniami celowałem w film próbujący nawiązać do już dzisiaj kultowych komedii "Chłopaki nie płaczą" oraz "Poranek kojota", które - mimo utyskiwania krytyków - są cytowane przez widownię, znającą teksty Bolca, Gruchy czy Freda na pamięć. O wyreżyserowanych przez Olafa Lubaszenkę i napisanych przez Mikołaja Korzyńskiego filmach można powiedzieć wiele, ale prawda jest taka, że w późniejszych latach twórcy, chociaż próbowali, w żaden sposób nie zbliżyli się poziomem, humorem oraz lekkością do komediowo-gangsterskiego dyptyku.

"Futro z misia" również nie przejmie korony i nie zdetronizuje dzieł Lubaszenki, które na tronie swojej kategorii zasiadają od 20 lat. To kawał czasu, a spojrzenie 30-latka na świat różni się od spojrzenia 50-latka, dlatego głównym problemem "Futra z misia" jest scenariusz. Chociaż pod skryptem podpisało się aż czterech autorów, w tym Olaf Lubaszenko, to jednak zrodzony oryginalnie przez Pawła Bliskiego scenariusz już w swoim głównym założeniu wyprany jest z aktualności. Panowie, panie, za moment przywitamy 2020 rok, a wciąż mają nas śmieszyć żarty z "hehehuany"? W popkulturze nastąpił już przesyt wszelakich nawiązać do "zielska", a wszystko to, co kiedyś mogło działać, teraz bardziej nudzi.

Już pal licho główny temat, ale jeszcze bardziej boli fakt, że "Futro z misia" nie ma jednego, centralnego bohatera, który byłby w stanie ponieść na swoich barkach fabułę. Zarówno w "Chłopaki nie płaczą" oraz "Poranku kojota" podziwialiśmy perypetie "młodego Stuhra" w kolejnych wcielaniach; nieporadnego oraz błyszczącego młodzieńczym urokiem, a w "Futrze z misia" takiego bohatera nie ma. Na pierwszym planie są Krokiet (Michał Milowicz) oraz Dempsey (Przemysław Sadowski), ale w ich bohaterach nie ma ani krzty energii. Są, bo są. Ich losy w żaden sposób nie angażują widzów.

Naturalnie wokół nich orbituje cały szereg, często dużo ciekawszych, postaci, z bohaterem kreowanym przez bardzo dobrego i zabawnego (!) Sławomira na czele, aczkolwiek to za mało. Nawet dawny Krzysztof Jarzyna ze Szczecina (Edward Linde Lubaszenko), będący teraz Zdzisławem Maliną za Świnoujścia, niepotrzebnie otwiera usta i cały czar pryska. Tak samo "Śruba" (Krzysztof Kwiatkowski) oraz "Kuzyn" (Piotr Nowak) są tylko gorszymi kopiami udanego i śmiesznego duetu Mały (Tomasz Dedek) & Szczęka (Roman Bugaj).

Na ekranie niewiele się dzieje, a bohaterowie w większości jeżdżą w kółko, a gdy docierają do celu, to kilkukrotnie powtarza się najlepszy żart filmu, który prawdopodobnie zapisze się w pamięci widzów. Zresztą całe "Futro z misia" cierpi na powtarzalność żartów, co na dłuższą metę szalenie irytuje. Na szczęście nie wszystko jest tutaj chybione; jest kilka udanych gagów, które pozwalają na uśmiech i sprawiają, że właściwie "Futro z misia" ogląda się dość bezboleśnie. Uwierzcie, w 2019 roku widziałem kilka o wiele gorszych polskich filmów.

"Futro z misia" nie doścignęło do swoich duchowych protoplastów. Nie otrzymaliśmy następcy kultowych "Chłopaki nie płaczą", a zaledwie obraz, który stara się delikatnie musnąć kultowe komedie. Michał Milowicz na pewno się starał i nie szczędził pieniędzy na realizację, co widać, więc dobrych chęci odmówić mu nie można. Fajnie, że "stara gwardia" polskich aktorów chce wskrzesić zapomniany gatunek komedii gangsterskiej, ale tym razem nie była to do końca udana próba. Na szczęście nie ma też większej żenady ani kompromitacji, zwyczajnie zabrakło lepszego scenariusza, bo przy tej obsadzie był potencjał na zdecydowanie lepszą komedię oraz historię.

Ocena: 4/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 27 grudnia 2019 roku.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn