"Gra o tron". Serial, który zaczął się oryginalnie, a kończy typowo [KOMENTARZ]

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
fot. materiały prasowe HBO
fot. materiały prasowe HBO
Po finałowym odcinku 7. sezonu "Gry o tron" nie mogę oprzeć się wrażeniu, że serial, który jeszcze kilka lat temu wyróżniał się pod wieloma względami, kończy w tak typowy sposób. Kierunek, w jakim zmierza produkcja HBO pod nieobecność George'a R.R. Martina jest dla mnie zatrważający. Czy "Gra o tron" to wciąż ten sam hitowy serial, a może już hollywoodzki blockbuster jakich wiele?

Jeśli czytasz ten tekst, to prawdopodobnie zastanawiasz się, co z 7. sezonem "Gry o tron" jest nie tak, albo dlaczego ktoś taki jak ja śmie krytykować ten serial. Postaram się więc aby jedni i drudzy znaleźli odpowiedź na nurtujące ich pytanie. Zacznę może od tych drugich, bo skoro ośmielam się krytykować, to i z krytyką zmierzyć się muszę. Żeby jednak była jasność, nie oceniam surowo 7. sezonu "Gry o tron" bo mam w tym jakąś osobistą uciechę, wręcz przeciwnie "Gra o tron" to dla mnie serial wybitny i trudno pogodzić mi się z tym, w jakim kierunku zmierza pod nieobecność George'a R.R. Martina. Tak, wiem, że autor sagi udzielił twórcom wskazówek dotyczących dalszego rozwoju fabuły, ale czym są owe wskazówki — ot masz mąkę, upiecz z tego chleb. Ale w jakich proporcjach, co z czym zamieszasz, to już twoja decyzja.

Krytykuję więc, bo wiem, co mnie do tego serialu przed laty przyciągnęło, a czego aktualnie w nim brakuje — inteligencji, bezkompromisowości, przemyślanej, ale i zawiłej fabuły, która składa się w epicką całość. I na nic mi tłumaczenia, że serial został skrócony do 13. odcinków, że tak musi być. Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego od serialu fantasy oczekuje przesadnego realizmu i braku absurdów? Odpowiedź jest bardzo prosta — bo takie właśnie zasady narzucili temu serialowi od 1. sezonu jego twórcy. Realizm, brutalność, zawiłe intrygi, bohaterowie ponoszący konsekwencje swoich działań to esencja "Gry o tron", której całkowicie pozbawiony został 7. sezon. To tak jakby twórcy "Ostrego dyżuru" czy "Chirurgów" po zrealizowaniu kilku sezonów tych medycznych produkcji doszli do wniosku, że teraz część bohaterów zostaje prawnikami, którzy działają na zlecenie mafii, bo seriale o lekarzach przestały się oglądać, a mafijny wątek nakręci akcję, czyli to, co widzowie lubią najbardziej.

Co prawda na brak oglądalności "Gra o tron" chyba nigdy nie narzekała, ale nie trudno zauważyć, że HBO rozpieszcza teraz tych widzów, którzy od myślenia wolą wartką akcję. Niestety idzie to w kierunku największych hollywoodzkich blockbusterów, stąd też ta rekordowa widownia, która zebrała się wokół 7. sezonu. Brak ręki Martina jest dla mnie bardzo widoczny - D.B. Weiss i David Benioff świetnie radzili sobie z pracą odtwórczą, natomiast jako twórcy polegli dla mnie na całej lini. Wiecie co jest największym paradoksem? To, że pierwsze sezony "Gry o tron" (mimo tego, że powstawały w oparciu o książki Martina) budziły większe emocje i mogły poszczycić się większą nieprzewidywalnością, niż ostatnie dwa, realizowane już bez podstawy książkowej. Komentując 6. odcinek 7. sezonu napisałam:

To już niestety 7. sezon i chyba drugich tak odważnych i rozdzierających serca widzów Krwawych Godów nie zobaczymy. A szkoda, bo tego rodzaju emocji, zaczyna w "Grze o tron" brakować. Twórcy cackają się z bohaterami serialu, serwując nam co jakiś czas marne cliffhangery, które jedynie potwierdzają, że brak Martina i "Wichrów Zimy" nie wychodzi tej produkcji na dobre. Brakuje ikry, z którą kojarzy się nam "Gra o tron", dlatego "Beyond the Wall", jak i pozostałe odcinki 7. sezonu cóż... po prostu są, po prostu się je ogląda, bo wizualnie to wciąż doskonały obrazek, ale coraz trudniej przeżywać je tak jak kiedyś.

Podtrzymuje te słowa i powtórzę kolejny raz — próby usprawiedliwiania ułomności twórców są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jeśli ktoś mi mówi, że wszystko wychodzi na prostą, bo zmierzamy do finału i nie ma już czasu na gierki, to ręce mi opadają, ale chwilę później — tam są drzwi — wskazuję link do HBO GO, zachęcając takiego eksperta do zgłębienia tematu "Gry o tron" raz jeszcze, od 1. sezonu. Komuś, kto pamięta klimat "Gry o tron" sprzed kilku sezonów nie przeszłoby przez myśl, by fabularne spłycenia i zwyczajne lenistwo twórców usprawiedliwiać nieuchronnym końcem serialu.

Jak ocenić wątek Littlefingera, który przez sporą część 7. sezonu wystawał jedynie na balkonie Winterfell, przyglądając się biernie najpierw Sansie, a następnie całemu rodzeństwu. Coś tam knuł (w domyśle oczywiście), ale przyznacie, że sposób, w jaki dotrwał do finałowego epizodu, powinien budzić litość. Więcej antenowego czasu zmarnowano w serialu na wymienianie wszystkich tytułów Daenerys, aniżeli na psychologicznym podłożu motywującym działania bohaterów w 7. sezonie.

Co z Jaimem, który został upodlony przez twórców w tak banalny sposób. Postać, która zabiła Szalonego Króla i żyje w kazirodczym związku ze swoją siostrą, dźwigając przez pierwsze sezonu "Gry o tron" to brzemię, w 7. sezonie próbuje zaatakować Smoczą Królową, tonie w jakimś bajorku, a następnie wynurza się z pomocą Bronna i oddala (zupełnie niezauważona) z pola bitwy. A dalej? Zero konsekwencji swoich czynów. Martin nie miałby dla niego litości, jeśli nie w tej scenie, to już na pewno w finałowej, w której dochodzi między nim a siostrą do poważnego spięcia, po którym Cersei rozkazuje Górze go zabić. I co? I nic, rozmyśliła się, ot takie mam dobre serduszko. Tanie to niestety i zupełnie niepotrzebne, niewspółgrające z postacią, która w poprzednim sezonie spaliła żywcem wielu czołowych bohaterów. Po co siać sztuczny zamęt, z którego i tak nic nie wyniknie?

Oczywiście rozumiem, że aby zakończyć "Grę o tron", twórcy musieli wyciąć mniejsze wątki i zostawić tylko czołowych graczy. Rozumiem wszechobecne teleporty, ale jednego zrozumieć jednak nie mogę, dlaczego ktoś pozwolił na to, aby taki serial jak "Gra o tron" całkowicie pozbawić jego pierwotnego charakteru, pogwałcić wszelkie logiczne aspekty. Przecież skrócenie ilości wątków powinno twórcom tylko pomóc w fabularnym dopieszczeniu show, tymczasem stoczono je do roli podrzędnego widowiska, bez ładu i składu.

Mur, jak stał tak stoi – być może właśnie na koniec 7. sezonu runie — byłby to świetny twist, który utrzymałby widzów w napięciu do ostatniego, ósmego sezonu. Jest na ten temat nawet ciekawa teoria, która pokrywa się z serialem, co jest bardzo rzadkie – dotyczy ona postaci Eddisona Tolleta (Ben Crompton). To jest człowiek, który ma strasznego pecha, ale i szczęście, bo ciągle mu coś nie wychodzi, a jednak wciąż żyje. Tollet został w serialu 999. Lordem Dowódcą Nocnej Straży i przyznam szczerze, że to idealny moment, by to właśnie za jego rządów — największego pechowca w "Grze o tron" - runął mur. Być może wydarzy się to już w najbliższym sezonie — gdybałam jeszcze przed premierą 7. sezonu z redaktorami serwisu Westeros.pl.

No i stało się, tak jak stało się wiele innych rzeczy, których wydźwięk został jednak tak spłycony, że trudno było cieszyć się i przeżywać, to co działo się na ekranie. Nocny Król zaatakował, Sam odkrył, jak pokonać Innych, Rhaegar Targaryen pojawił się w retrospekcji Brana, a Jon Snow poznał prawdę o swoim pochodzeniu. Żaden z tych przewidzianych wątków nie miał jednak dla mnie zaskakującego rozwinięcia.

Co wydarzy się w 7. sezonie "Gry o tron"? [PRZEWIDYWANIA I TEORIE]

Co wydarzy się w 7. sezonie "Gry o tron"? [PRZEWIDYWANIA I TEORIE]

Zaczynam wierzyć w to, że ostatnie sezony "Gry o tron" zostały skrócone nie dlatego, że potrzebne były pieniądze na większy rozmach, nie dlatego, że aktorzy mieli już dość (według Iaina Glena, mimo 7. odcinków ekipa pracująca na planie 7. sezonu spędziła mniej więcej tyle samo czasu, co przy poprzednich sezonach), a dlatego, że D.B. Weiss i David Benioff nie mieli pomysłu na dalszy rozwój fabuły. Cóż, wskazówki Martina okazały się chyba niewystarczające, by wyrzeźbić z nich coś satysfakcjonującego.

Śmiem twierdzić, że "Gra o tron" to serial, który zaczął się oryginalnie, a kończy typowo. Z jednej strony to wciąż świetne widowisko, któremu po prostu brakuje konkurencji i dlatego HBO nie może narzekać na brak oglądalności, a czepialstwo w przypadku tej produkcji to wciąż temat tabu, którego lepiej nie podejmować. Jako wierna fanka "Gry o tron" nie mogę jednak w dalszym ciągu zaklinać rzeczywistości i udawać, że nic złego z tym serialem się nie dzieje. Jak dla mnie twórcy całkowicie poświęcili pierwotny model "Gry o tron" na rzecz gonitwy za widzem, prowadzącej do przewidywalnych zabiegów. Odnoszę też wrażenie, że fakt nieposiadania przez nich materiału źródłowego to pierwszy i zarazem ostatni gwóźdź do trumny "Gry o tron". Nic nie zrobi temu serialowi większej krzywdy niż brak polotu, którego twórcom bez Martina ewidentnie brakuje.

Adriana Słowik

Tomasz Knapik czyta "Grę o tron":

SPRAWDŹ WYDANIE SPECJALNE SERWISU TELEMAGAZYN.PL POŚWIĘCONE 7. SEZONOWI "GRY O TRON"!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn