"Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi". I o co tyle krzyku? [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
© 2017 Lucasfilm Ltd. All Rights Reserved.
© 2017 Lucasfilm Ltd. All Rights Reserved.
Do kin trafiła już jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji 2017 roku, czyli "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi". Miesiące czekania, analizy zwiastunów, aż w końcu pokaz prasowy, na który nie można było wnieść żadnego urządzenia elektronicznego. Warto było? Po seansie chcę zapytać jedynie: I o co tyle krzyku?

"Ostatni Jedi" kontynuuje historię bohaterów, których poznaliśmy przy okazji "Przebudzenia Mocy". Po jednej stronie barykady Rey (Daisy Ridley), Finn (John Boyega) i Poe (Oscar Isaac), a po drugiej duchowy spadkobierca Lorda Vadera, Kylo Ren (Adam Driver).

Naturalnie na posterunku melduje się też Leia (Carrie Fisher) i tylko Luke Skywalker (Mark Hamill) trochę tupie nóżką, próbując przekonać wszystkich oraz samego siebie, że wcześniejsza emerytura to był cudowny pomysł i w ogóle dajcie mi wypasać krówki. Tymczasem w odległej galaktyce, jak zawsze zresztą, trwa walka dobra ze złem, rozumisz - jakby zaakcentował tę wypowiedź Artur Binkowski. To chyba tyle o fabule "Ostatniego Jedi", bo wszystko inne mogłoby być uznane za spoiler.

Niby wszystko fajnie, niby wszystko wygląda na dość dopracowane technicznie, ale jednak coś tutaj nie gra. Największym problemem filmu w reżyserii Riana Johnsona jest scenariusz, który zresztą reżyser sam sobie napisał. Fabuła, jeżeli już czymś zaskakuje, to wyłącznie swoją przewidywalnością, a ponadto otrzymujemy ogrom kompletnie niepotrzebnych elementów czy pozbawionych logiki zwrotów akcji, jak chociażby wypad do kosmicznego Monako. Co z tego, że jest on świetny wizualnie, skoro pod względem akcji praktycznie niczego nie wnosi do filmu? No dobrze, rozwija pewną - jak się później okaże PŁOMIENNĄ - relację pomiędzy dwojgiem bohaterów, ale ten wątek miłosny jest tak żałosny, że lepiej pominąć go milczeniem.

Zresztą elementów godnych politowania jest więcej, z pewną sceną, którą chyba już możemy określić klasyką kiczu. Gdy to zobaczycie, doskonale będziecie wiedzieć o czym piszę. Sam wtedy złapałem się za głowę i nie mogłem uwierzyć, że w "Gwiezdnych wojnach", w końcówce roku 2017, oglądam coś tak złego.

To, czym bronią się nowe "Gwiezdne wojny" to ogromna dawka autoironii. Scena z żelazkiem (przepraszam za ten mini spoiler) to mały majstersztyk, zresztą jak reszta sekwencji, w których aktorzy kąsają samych siebie. Na plus chciałbym zaliczyć też humor i miejscami naprawdę świetne dialogi, ale co z tego, skoro chwilę później było to kontrowane scenami pełnymi nieznośnego patosu. Czasem miałem wrażenie, że autorzy sami nie wiedzieli, w jakim kierunku mają iść nowe "Gwiezdne wojny", więc postanowili wymieszać marvelowski humor ze stylistyką starych "Star Wars". I wyszło, jak wyszło...

"Ostatni Jedi" jest za długi i zwyczajnie zbyt nudny. W środkowym akcie spokojnie można uciąć sobie drzemkę, a i tak zbyt wiele się nie straci. No i mój największy zarzut wobec produkcji - ten film nie wprowadza do sagi niczego nowego. Równie dobrze mogłoby go nie być, Skywalker mógłby dalej oddawać się urokom rolnictwa, a walka dobra ze złem toczyłaby się dalej. Gdyby jeszcze chociaż Rey wyrosła na interesującą bohaterkę, ale pozbawiono ją tej szansy, marginalizując jej wątek. "Ostatni Jedi" to jedynie popis Adama Drivera, który chyba jako jedyny, potrafił stworzyć niejednoznaczną i intrygującą postać.

"Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi" to film, który prawdopodobnie zadowoli zagorzałych fanów sagi, aczkolwiek ja z sali kinowej wyszedłem rozczarowany. Z dużej chmury mały deszcz. O ile do takiego "Łotra 1" za jakiś czas może sobie wrócę, tak w tym momencie nie ma siły, która namówiłaby mnie na ponowny seans "Ostatniego Jedi". W końcówce 2017 roku życzyłbym sobie filmu, który jest świeży, a nie dokonuje ekshumacji poprzednich części. W końcu gdybym chciał obejrzeć stare "Gwiezdne wojny", to włączyłbym stare "Gwiezdne wojny" i mówię to jako osoba, która uwielbia różne nawiązania oraz mrugnięcia okiem, ale mam wrażenie, że tutaj chciano aż za bardzo.

Ocena: 5/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"GWIEZDNE WOJNY: OSTATNI JEDI" W KINACH OD 14 GRUDNIA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 15 grudnia 2017 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn