"Han Solo. Gwiezdne wojny - historie" [RECENZJA]. Przyjemny, lecz właściwie nic nie wnoszący do świata "Star Wars" film

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Lucasfilm /' materiały prasowe Disney
fot. Lucasfilm /' materiały prasowe Disney
"Han Solo: Gwiezdne wojny - historie" to film, o którym wiele mówiło się już na etapie produkcji. A to problemy z głównym aktorem, a to zmiana reżysera, a to, a tamto. I tak niemal aż do premiery. Zatem, czy tytuł obwarowany tak wielkimi problemami miał prawo się udać? Sprawdzamy!

Oj, trzeba podziwiać za odwagę tego, kto pierwszy wpadł na pomysł stworzenia filmu o młodym Hanie Solo. W końcu postać wykreowana lata temu przez Harrisona Forda jest ikoniczna i dla wielu już sama próba stworzenia historii o Solo bez jedynego właściwego Solo była świętokradztwem. Na szczęście nikogo to nie powstrzymało, bo dzięki temu otrzymaliśmy film "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie".

To zadziwiające, ale dwie ostatnie odnogi "Gwiezdnych Wojen", czyli "Łotr 1" i teraz "Han Solo", są filmami lepszymi i bardziej dynamicznymi niż nudne i ślamazarne "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi". Widać, że spin offy dają autorom dużo większe pole do popisu, gdzie nie trzeba trzymać się sztywnych ram "Star Wars", drżąc na każdym kroku, że legenda tytułu zostanie splamiona. Chociaż niech nikt nie ma wątpliwości, Lucasfilm i tak czuwa, trzymając swoich autorów na smyczy. Gdyby było inaczej, to Phil Lord i Christopher Miller nie zostaliby zastąpieni na stołku reżyserskim przez Rona Howarda.

Jeżeli "Łotr 1" to było kino wojenne pełną gębą, tak "Han Solo" to nic innego niż buddy movie. Kino kumpelskie w łatwym i przystępnym wydaniu, mocno celujące w nastoletnią publiczność. Tutaj wojna pomiędzy Imperium a Rebelią jest jedynie pretekstem do przedstawienia uniwersalnej historii o dorastaniu i narodzinach przyjaźni. O tym szczególnym momencie, gdy człowiek orientuje się, jak bardzo życie może go kopnąć w cztery litery, przy okazji poznając, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Brzmi jak najgorszy banał, ale właśnie z takich oczywistych oczywistości utkany jest scenariusz "Hana Solo".

Skrypt, którego autorami są Lawrence Kasdan oraz Jon Kasdan, okazał się najsłabszym elementem produkcji. Kolejne twisty fabularne są przewidywalne, a akcja jest w sumie prościutka jak tylko się da, ale właściwie nie psuje to radości z seansu. Alden Ehrenreich nie przeszkadza jako młody Han Solo, aczkolwiek też niczym szczególnym się nie wyróżnia. Dlatego to Donald Glower i Woody Harrelson kradną show. I co z tego, że ostatni gra jak zawsze, skoro jest w tym doskonały? Milutko się patrzy na Emilię Clarke, ale ze wszystkich kobiet nowych "Star Wars" jest zdecydowanie najmniej zdolna. Gdy się uśmiecha, to daje radę, gdy ma grać, to już jest gorzej.

"Han Solo" uwodzi mnie swoim ułożeniem oraz porządkiem; realizacyjny chaos i starcia różnych wizji artystycznych mogły zebrać duże żniwo, lecz Ron Howard zdołał całość nie tylko uratować, ale uporządkować i ogarnąć. Z zastanych elementów układanki skonstruował opowieść o samotności i zdradzie, którą się całkiem sympatycznie ogląda. To wszystko pozwala przymknąć oko na wszelkie niedoskonałości scenariusza oraz kiepską Emilię Clarke. Cieszcie się seansem, po prostu.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"HAN SOLO: GWIEZDNE WOJNY - HISTORIE" W KINACH OD 25 MAJA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 25 maja 2018 roku.

Źródło: Associated Press/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn