"House of Cards" sezon 5. Rzeczywistość przyćmiła fikcję. Serial stracił na sile [KOMENTARZ]

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
Fot. materiały prasowe Netflix
Fot. materiały prasowe Netflix
5. sezon "House of Cards" możemy już w całości oglądać na Netfliksie. Nie udało nam się jeszcze przebrnąć przez wszystkie odcinki, bo co tu dużo mówić, fabuła wcale do tego nie zachęca. Po pierwszych czterech odcinkach mamy już jednak pewne spostrzeżenia, którymi chcemy się z Wami podzielić.

"House of Cards" powróciło z 5. sezonem, ale nie nazwałabym tego jakimś spektakularnym powrotem. To już cztery lata od premiery 1. sezonu i aż 52 dwa odcinki politycznej intrygi prowadzonej przez Francisa Underwooda i jego żonę - Claire. Czy w tym serialu może nas coś jeszcze zaskoczyć? Po pierwszych trzech odcinkach jestem do tego dość sceptycznie nastawiona. Nie chcę Wam jednak wmówić, że to słaby sezon - jest dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale powiedźmy sobie szczerze: "House of Cards" nie grzeje już w ten sam sposób, co pierwsze dwa sezony i wątpię, aby to jeszcze mogło się kiedyś zdarzyć. Mam wrażenie, że formuła tego serialu już się wyczerpała, rzeczywistość dogoniła "House of Cards" i nie działa to absolutnie na korzyść produkcji Netfliksa. Twórca serialu - Beau Willimon chyba przeczuwał, co się wydarzy i w ubiegłym roku opuścił szeregi "House of Cards". Jego miejsce zajęli wtedy Melissa James Gibson i Frank Pugliese, którzy w całości odpowiadają za 5. sezon. Jak prezentuje się on na ekranie?

Coś, co już znamy

Piąty sezon "House of Cards" zapowiadany był, jako najmroczniejsza odsłona politycznego serialu. W pierwszych trzech odcinkach widzimy jednak tylko pewne przebłyski brutalnej walki o wpływy na najwyższych szczeblach władzy w Stanach Zjednoczonych. Nie wydaje mi się, żeby ten sezon miał jakoś znacząco wybić się ponad pierwsze dwa sezony. Zagrywki Franka i Claire są nam przecież dobrze znane i jedynie kontynuowane, dopasowywane do współczesnych standardów. Kampania prezydencka jest już na finiszu - oczywiście nie wszystko idzie po myśli Underwoodów. Główny bohater (jakżeby inaczej) ma jednak w zanadrzu kilka asów w rękawie. Inwigilacja, szantaż i manipulacja, wojna z terroryzmem oraz celowe podsycanie strachu w społeczeństwie - w końcu władza jest najważniejsza. Jak na razie, najmocniejszym punktem nowej serii "House of Cards" jest relacja Franka i Claire, a w zasadzie jej uproszczenie. Przed premierą serialu, zapowiadano, że na ich związku pojawią się rysy (kolejne?). Oglądając pierwsze odcinki nowej serii odniosłam wrażenie, że ktoś w końcu zdecydował się poukładać ich relację.

Dziś Underwoodów łączy już tylko pragnienie sprawowania władzy - potrafią ze sobą genialnie współpracować i w wspólnym dążeniu do celu są zabójczo skuteczni. Może zabrzmi to dziwacznie (biorąc pod uwagę ich łóżkowe sprawy), ale reprezentują tutaj partnerstwo na najwyższym poziomie. Zastanawiam się jednak, co będzie, gdy uda im się osiągnąć cel - poważny rozłam czy kontynuacja perfekcyjnej gry pozorów.

Mam nadzieję, że umrzesz i ona zostanie prezydentem.

Słowa te słyszymy w 1. odcinku 5. sezonu "House of Cards" z ust córki bestialsko zamordowanego przez ICO Jima Millera i dają one do myślenia, zwłaszcza że w brytyjskiej wersji serialu, który również został stworzony na podstawie powieści Michaela Dobbsa, główny bohater ginie z rąk snajpera zatrudnionego przez jego własną żonę. W tej kwestii żartował nawet sam Michael Kelly (serialowy Doug Stamper), który stwierdził, że fani mogą w 5. sezonie stracić postacie, które kochają. Prawie straciliśmy Franka w zeszłym roku. Zawsze jednak wierzę w scenarzystów, że niezależnie od tego, jaką drogę wybiorą, wrócimy do tego, czym jest ten serial. Czy fotel wiceprezydenta może okazać się dla Claire niewystarczający? Liczę, że tak właśnie będzie.

"House of Cards" nie było w końcu tym "House of Cards", gdyby nie Kevin Spacey i Robin Wright. Jak dla mnie, to aktorski duet doskonały, duet, bez którego ten serial nie dojechałby do 5. sezonu. Zmiana za sterami w domku z kart, dobrze zrobiłaby tej produkcji. Claire już niejednokrotnie udowodniała, że jest mistrzynią dyplomacji i manipulacji, ma też coś, czego od jakiegoś czasu brakuje Frankowi – wigor i wdzięk.

Rzeczywistość przyćmiła fikcję

Twórcy piątego sezonu "House of Cards" stanęli przed nie lada wyzwaniem – polityczna rzeczywistość, jaką obecnie obserwujemy w Stanach Zjednoczonych i na świecie przyprawia czasami o dreszcze. W takiej sytuacji trudno o efekt wow - oczywiście twórcy i obsada odcinają się od prawdziwego świata polityki – to jasne, ale żeby widzów zaskoczyć, trzeba chyba czegoś więcej, niż to, co obecnie możemy obserwować na arenie międzynarodowej. Moim zdaniem wydarzenia, które obserwowaliśmy podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku oraz już sama prezydentura Donalda Trumpa, osłabiły "House of Cards" - serial stracił przez to na sile. Nie szokuje już tak, jak na początku, zwyczajnie nie grzeje. Nie wiem jeszcze, jakie fabularne niespodzianki szykują twórcy po wyborach prezydenckich, ale do ich czasu, w serialu naprawdę niewiele się dzieje.

Kevin Spacey o 5. sezonie "House of Cards"

Źródło: Associated Press/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn