"Italian Race". Kierowca szybki jak wiatr, czyli rozpędzone kino prosto z Włoch. Warto obejrzeć? [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Spectator
fot. materiały prasowe dystrybutora Spectator
Jeszcze jakiś czas temu włoskie filmy w polskich kinach były widokiem dość egzotycznym, ale to na szczęście się zmienia. Ogromny sukces kinowego hitu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” oraz popularność serialu „Gomorra” spowodowały, że dystrybutorzy coraz przychylniej patrzą na produkcje z Italii. I całe szczęście. Oceniamy „Italian Race”.

Młodziutką Gulię (Matilda De Angelis) poznajemy w momencie, gdy za kierownicą Porsche bierze udział w jednym z wyścigów cyklu Italian GT Championship. Nic nie idzie po jej myśli; traci panowanie nad autem i wypada z toru. Jeszcze nie wie, że na padoku właśnie umiera jej ojciec. Gdy wydaje się, że gorzej być nie może, to okazuje się, że rodzinny dom, w którym dziewczyna mieszka z młodszym braciszkiem, został zastawiony przez ojca na poczet kredytu, aby sfinansować wyścigowy sezon Gulii. W końcu miała zdobyć tytuł mistrzowski... A na domiar złego w jej życiu ponownie pojawia się przez lata niewidziany brat, były kierowca rajdowy a obecnie czynny ćpun, Loris (Stefano Accorsi). Będzie się działo.

Jak sami widzicie, stężenie dramatu jest wysokie, ale o dziwo – jeżeli pominiemy fatalną sekwencję otwierającą film, której nie powstydziliby się twórcy najbardziej łzawych telenowel – ogląda się to całkiem nieźle. No bo największym problemem „Italian Race” wcale nie jest szantaż emocjonalny i etykietka pt. „ta historia wydarzyła się naprawdę!!!”, lecz brak zdecydowania reżysera i scenarzysty Matteo Rovere, o czym tak właściwie chce opowiedzieć.

Z jednej strony „Italian Race” był doskonałym materiałem na opowieść o silnej kobiecie, która w męskim świecie walczy o swoje. Dziewczyny, czy to w wyścigach, rajdach czy rallycrossie, są niemal nieobecne, a jeżeli już się pojawiają, to stanowią jedynie tło. I nieważne, czy to kwestia ich umiejętności czy nie, ale ciekawie byłoby opowiedzieć o tak nietuzinkowym temacie. Tyle, że włoskiego twórcy kompletnie to nie interesuje i używa postaci Gulii jako wprowadzenia, a następnie ozdobnika, do prawdziwego głównego bohatera filmu, czyli Lorisa.

Bo tak naprawdę „Italian Race” nie jest też filmem o sile rodziny, ale o chęci uratowania samego siebie i swoistego powrotu do przeszłości. Loris, dawny mistrz, uwielbiany oraz ceniony, upadł na dno i chociaż nie potrafi (albo nie chce) wyrwać się ze szpon nałogu, to wciąż ciągnie go do samochodu, bo dynamiczne machanie lewarkiem zmiany biegów oraz kręcenie kierownicą to jedyne, co w życiu potrafi i co sprawia mu przyjemność. I taki punkt wyjścia do filmu byłby jak najbardziej słuszny, więc po co te wcześniejsze podchody i zmyłki?

Jako Loris doskonały jest Stefano Accorsi. Urodzony w Bolonii aktor szarżuje, lecz jednocześnie też trzyma swojego bohatera w ryzach. Ogromna charyzma, z ekranu aż czuć jego nieprzewidywalność. Ciekawie prezentuje się też piękna Matilda De Angelis i pozostaje mi wyłącznie żałować, iż urodzona w 1995 roku aktorka i wokalistka nie gra tutaj pierwszych skrzypiec.

O ile „Italian Race” scenariuszowo trochę kuleje, to trudno filmowi wiele zarzucić od strony technicznej. Doskonale prezentują się sekwencje wyścigowe; są dynamiczne, autentyczne, czuć rywalizację na torze. I uściśnijmy – chodzi mi tutaj o sceny wyścigów GT, treningów oraz ewentualnie szarżę ciasnymi uliczkami za kierownicą seryjnego Peugeota 205. Całkiem nieźle też wygląda tytułowy nielegalny „Italian Race”, chociaż to najgorszy wątek w całym filmie. Nie dość, że potraktowano go po macoszemu, to całość jest tak zmontowana, że widz zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze widzi. Logiki w tym zero.

My tu gadu gadu o filmie, ale „Italian Race” na pewno spodoba sie miłośnikom sportów motorowych. Italian GT Championship jako pierwsze rzuca się w oczy, ale powody do radości znajdą również kibice rajdów samochodowych; uważne oko dostrzeże w jednej ze scen rajdowego Peugeota 208 T16 R5, gdzie na szybie znajduje się nazwisko jednego z najlepszych włoskich rajdowców - Paolo Andreucciego, ale przede wszystkim jak dobrze popatrzeć na pędzącego kultowego potwora klasy B, czyli Peugeota 205 Turbo 16! I ja to szanuję.

„Italian Race”, mimo wszelkich swoich słabostek oraz niedociągnięć, jest filmem, który dość dobrze się ogląda. Jest w tej opowieści energia, w tych bohaterów można uwierzyć i – co chyba najważniejsze – jako widz im kibicuję. A że czasem reżyser ciut „wypada z toru”… No cóż, nie każde okrążenie jest doskonałe, ale liczy się serducho do walki. No i rozczuliła mnie scena szczerej braterskiej rozmowy z siostrą.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

"ITALIAN RACE" W KINACH

Recenzja została pierwotnie opublikowana 29 grudnia 2017 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn