"Kapitan Marvel" [RECENZJA]. Luźna komedia czy feministyczny manifest? Czy Marvel zrobił film lepszy od konkurencyjnej "Wonder Woman"?

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Disney
fot. materiały prasowe dystrybutora Disney
Trochę nie rozumiem zamieszania jakie wybuchło wokół filmu "Kapitan Marvel". Właściwie może nie tyle nie rozumiem, co mnie to zupełnie nie obchodzi. Łapanie aktorów za słówka, dyskredytowanie produkcji przed premierą na portalach zbierających oceny widzów, i tym podobne, czyli psy szczekają, a karawana jedzie dalej. Jaki jest nowy film ze stajni Marvel Studios? Wiele hałasu o nic? Oceniamy "Kapitan Marvel"!

"KAPITAN MARVEL" - RECENZJA

Włodarze Marvel Studios z pewnością musieli przełknąć gorzką pigułkę, gdy sukcesem okazała się "Wonder Woman" od DC. Film w reżyserii Patty Jenkins niejako tylko potwierdził, że superbohaterskie kobiece kino również jest potrzebne, a widzowie nie chcą oglądać na ekranie wyłącznie supermężczyzn w lateksie. Marvel, chociaż dysponował w ekipie Avengers kilkoma paniami legitymującymi się przedrostkiem "super", postanowił jednak przy realizacji solowego filmu postawić na zupełnie nową postać, której w filmowym składzie MCU jeszcze nie było. Zadanie tyleż ambitne, co i bardzo ryzykowne, szczególnie, gdy premierę filmu planuje się na krótko przed nową i decydującą częścią "Avengers".

"Kapitan Marvel" poznajemy w momencie, gdy w galaktyce rasa Kree walczy ze Skrullami, którzy mają wyjątkową umiejętność skopiowania wyglądu każdej postaci, jaką tylko zobaczą. Vers (Brie Larson), bo wówczas takie imię nosi główna bohaterka, walczy w ekipie "zielonych mundurów". Nie wie, jak się u nich znalazła, ale wie, że skład pod wodzą Waltera Lawsona (Jude Law) uratował jej kiedyś życie. Vers nie ma również świadomości kim jest - jej nowe życie to praktycznie tylko kolejne próby opanowania ogromnej mocy, jaką dysponuje. Snu też nie ma spokojnego - każdej nocy musi zmagać się z urywkami dawnych wspomnień i powracającymi twarzami, które wiele jej nie mówią. Do czasu aż Vers trafi na Ziemię...

Film duetu reżyserskiego Anna Boden & Ryan Fleck od pierwszych "ziemskich" scen jawi się jako jeden wielki hołd dla lat 90. XX wieku. Strzałem w dziesiątkę okazało się osadzenie akcji "Kapitan Marvel" w roku 1995, bo nie tylko możemy dowiedzieć się jak Nick Fury (Samuel L. Jackson) stracił oko (genialna scena!), ale przede wszystkim okaże się, jak wpadł na pewien przełomowy dla świata pomysł. No i ten klimat przede wszystkim robi robotę! Z jednej strony powolny Internet, przebojowa muzyka i kasety VHS, a z drugiej brawurowe pościgi za kierownicą kultowego Chevroleta Caprice. Czy można chcieć czegoś więcej? Chyba tylko słodkiego rudego sierściucha.... a nie, czekajcie, on też jest! No to mamy komplet.

Ogromną zaletą "Kapitan Marvel" jest luz i humor. O ile "Czarna pantera" - chociaż rozumiem jakie miała znaczenie dla czarnej społeczności w USA - była pełną patosu i zadumy wydmuszką z kiepskim scenariuszem, tak tutaj twórcy nie udają, że chcą zrobić przełomowy film. Dla nich liczy się vibe i dobra zabawa, gdzie paradę udanych żartów połączono z prostą fabułą; może i nie ma wyraźnego czarnego charakteru, ale przecież nie o to chodziło. Bardziej chodziło o to, żeby zaliczyć powrót do przeszłości i przedstawić nową bohaterkę, wyjaśniając kto to w ogóle jest.

Oczywiście, "Kapitan Marvel" można odczytywać również w kluczu feministycznego manifestu, lecz mam wrażenie, że twórcy nie robią niczego na siłę. O ile "Wonder Woman" od DC w każdej scenie starała się pokazać moc Diany Prince, tak tutaj dostajemy normalną dziewuchę, która nie musi jak Gal Gadot paradować na ekranie w połowie naga, a i tak jest w stanie skopać tyłek każdemu, kto zajdzie jej za skórę. Co typowe dla Marvela, do filmu wkrada się polityka, więc tym razem (ponownie) debatujemy o losie uchodźców, ale też rozmawiamy o równości płciowej w pracy. Cóż, stojąc oko w oko z panią Carol Danvers trudno nie dać się jej przekonać.

Brie Larson to odkrycie tego filmu. Jej Kapitan Marvel to postać jednocześnie zagubiona oraz silna. To wulkan, gdzie wciąż walczą ze sobą sprzeczności. Świetna rola i właściwie nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej kreacji. Jeszcze lepszy jest Samuel L. Jackson, który bawi się wariacją na temat młodego Nicka Fury'ego. Już we wcześniejszych filmach potrafił rozśmieszyć, ale tutaj wręcz wagonami dowozi bekę.

Nie ma co ukrywać - "Kapitan Marvel" to jedynie rozgrzewka przed "Avengers: Koniec gry", ale jak udana! Chociaż mamy tutaj prosty scenariusz, to wszystko działa jak należy. Jest luz, jest humor i bezpretensjonalność, która cechowała również poprzednie filmy duetu Boden & Fleck. Uśmiech nie schodził mi z twarzy przez cały seans. Dobrze się to ogląda, chociaż rzeczywiście sceny walk nie są tak dobre jak w innych filmach ze stajni Marvel Studios, to jednak nie one były tym razem głównym daniem.

Ocena: 7/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"KAPITAN MARVEL" W KINACH OD 8 MARCA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 8 marca 2019 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn