"Klan", Piotr Cyrwus. "Przeżyłem straszny hejt - to cień bycia popularnym" [WYWIAD]

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
- Zawsze byłem wkurzony, bo bardzo długo grałem nastolatków, w zasadzie do 25 roku życia. I gdzie szedłem do teatru, to każdy dyrektor mi mówił: "Ty to będziesz grał wielkie role, kiedy się zestarzejesz". I to się powoli zaczyna dziać - opowiada Piotr Cyrwus, aktor filmowy i teatralny. Rozmawia Robert Migdał.

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce?

- Po pięćdziesiątce, a nawet po dwóch (śmiech). A tak na poważnie, to dzięki Bogu czuję się dobrze - i fizycznie, i psychicznie, ale rzeczywiście zacząłem się zastanawiać nad swoim życiem: że może jednak czegoś mi już nie wypada, że może już na tyle się zestarzałem, że trzeba zacząć być dorosłym.

Ale 60-tka to też wyzwanie dla aktora. Nowe możliwości się otwierają: nowych postaci, nowych ról, w które może wejść, które może zagrać. I to bez charakteryzacji, bo ma już swoje lata. Role dojrzałych ojców, dziadków.

- Myślę, że ma pan rację. Zawsze byłem wkurzony, bo bardzo długo grałem nastolatków, w zasadzie do 25 roku życia. I gdzie szedłem do teatru, to każdy dyrektor mi mówił: "Ty to będziesz grał wielkie role, kiedy się zestarzejesz". I to się powoli zaczyna dziać. Na moje sześćdziesiąte urodziny Waldek Śmigasiewicz, w Teatrze Nowym w Łodzi, napisał dla mnie rolę Edwarda drugiego - dużo jest tam stylistyki i Gombrowicza, i Mrożka. To duża rola: chama, który czasem mówi filozoficzne myśli, czasem duże monologi, w których opisuje świat, jego środek, jego obrzeża. Bałem się tej roli, że ludzie jej nie przyjmą, a po premierze zobaczyłem, że publiczność bardzo chłonęła ten tekst. Może dlatego tak się stało, że to tekst opisujący naszą rzeczywistość.

60-latek ma inne spojrzenie na świat: wiele przeżył, dużo doświadczył, ma pewne przemyślenia. Nie jest wyrywny, jak młody człowiek. Ma dystans do pewnych spraw.

- Oj, a ja bym jeszcze chciał być wyrywny, przynajmniej w sztuce. Chciałbym, jak młody człowiek, żeby mnie ciągle moje zadania, czy propozycje zaskakiwały - bo to jest najpiękniejsze w aktorstwie, po to się uprawia ten zawód. Z drugiej strony może rzeczywiście nadszedł czas na refleksję, na to, żeby nie od razu brać każdą propozycję, żeby na spokojnie obejrzeć ją z kilku stron, pójść do lasu, przemyśleć.

Człowiek z wiekiem staje się ostrożniejszy?

- To jest jedna z cech dojrzałości.

Czy w aktorstwie pociąga pana też to, że przez chwilę, wcielając się w jakąś postać, można żyć życiem innych ludzi? Że ten zawód powoduje, że aktor nie nudzi się?

- To jest właśnie fascynujące. Kiedyś, gdy grałem Ryszarda w serialu "Klan", to pan parkingowy, z budki, zadał mi pytanie: "Czy panu się nie nudzi ciągle grać tego Ryśka?" Odpowiedziałem mu: "A panu się nie nudzi tak ciągle w tej budce"? W aktorstwie ciągle coś się dzieje, aktorzy mają kontakt z publicznością, zwłaszcza, kiedy grają w teatrze - wtedy tworzy się niesamowita przestrzeń. Jest cudowna relacja - bo aktorstwo to też przecież jest relacja z widzem. Pracuję w teatrach i publicznych, i komercyjnych, i widzę, że ludzie cały czas chcą obcować z aktorami: jedni chcą być z wyższą sztuką, a drudzy z tą "użytkową", z farsą, z komedią. Każdy rodzaj sztuki ich uwrażliwia.

Publiczność daje panu energię do działania? Do pracy?

- Ja to nazywam "trema wznosząca" - jak Małyszowi pod narty. Oczywiście, że za każdym razem przed kontaktem z widzami się denerwuję, mam tremę, bo jestem przecież zdrowym człowiekiem, ale ta trema mija, bo szybko publiczność w teatrze staje się moim partnerem.

Zagrał Pan wiele ról: i dobrych charakterów, i złych. Jakie role pan najbardziej lubi grać?

- Te, które są dobrze napisane. I żeby były złożone, żeby każde spotkanie z reżyserem, z kolegami, z którymi gram, na scenie, w filmie, w serialu było owocne. Żebyśmy, oprócz tego, co jest napisane na kartce, potrafili, razem coś jeszcze odczytać, odkryć w roli. Podstawą jednak zawsze jest literatura: żeby zagrać dobrą rolę, to ta rola musi być wcześniej dobrze napisana.

Jest pan aktorem popularnym, rozpoznawalnym.

- Kiedyś bardzo walczyłem z tą moją popularnością. Broniłem się przed nią.

Dlaczego?

- My, aktorzy po krakowskiej szkole, nawet nie jeździliśmy do Wrocławia na Przegląd Piosenki Aktorskiej, żeby nie być popularnym (uśmiech). Chcieliśmy grać w Teatrze Starym lub, ewentualnie, w Teatrze Słowackiego, wielkie role. No i grać tam całe życie, jak nasi mistrzowie: Trela, Stuhr, Nowicki, Globisz. Z ich wszystkimi przywarami, chcieliśmy być jak oni. Jak pani profesor Ewa Lasek, moja mistrzyni, powiedziała mi, że kiedy skończę szkołę, to nie będę wychodził z telewizji, to się na nią obraziłem. Bo ja nie chciałem grać w telewizji - chciałem być tylko aktorem teatralnym. Nawet na początku, tuż po studiach, miałem plan, żeby pracować we Wrocławiu w jednym z teatrów alternatywnych, ale nic z tego nie wyszło.

Okazało się, że pani profesor była prorokiem.

- Od początku mam duże szczęście do telewizji. A odkąd powstał internet - którego też nienawidziłem - też do niego trafiłem. Czasem myślę, że jestem jak Obywatel Piszczyk, który choć czegoś nie chciał, to zawsze był w pierwszym szeregu. Ale powiem panu, że coraz mniej biję się z tą moją popularnością. Jan Nowicki, który mnie wcześniej ochrzaniał, że gram w serialu, sam później w serialu zagrał. I powiedział mi: "Co się będę z koniem kopał"? Ja i moje pokolenie aktorów żyjemy na takich dwóch rozbieżnościach: tego teatru idealistycznego, gdzie byliśmy zaraz po księdzu w hierarchii zawodów, a aktorstwo to była misja, i olbrzymiej komercji. Prezes ZASP-u grzmiał kiedyś, że aktorowi nie wolno grać w reklamach i serialach, a ja pojechałem do Stanów Zjednoczonych i patrzę a tu Robert De Niro gra w reklamie. I nie mogłem sobie z tym poradzić, z tym, o co tu chodzi...

Po roli Ryśka w "Klanie" były komentarze, że nie przystoi aktorowi Teatru Starego w Krakowie grać w serialu?

- Były. Moim pokoleniem targały i targają do tej pory takie wątpliwości: a jak zagram w filmie, to mnie taki a taki reżyser do spektaklu w teatrze już nigdy nie weźmie. Dlatego coraz częściej staram się słuchać młodszych kolegów - podoba mi się ich elastyczność, podobają mi się ich wybory zawodowe. Bo trzeba sobie jakoś radzić: jest w Polsce jest bardzo dużo ludzi do uprawiania tego zawodu. Jeden z młodych aktorów mówi: "Nie muszę być aktorem za wszelką cenę, to nie jest jakaś nadrzędna wartość w moim życiu". Albo inny kolega mówi, że rezygnuje z jakiejś roli teatralnej, bo bierze wolne, bo mu się dziecko rodzi. Mnie takie podejście i fascynuje, i zaskakuje. Bo jak moje dzieci się rodziły, to byłem zawsze jakieś 300 kilometrów od rodzącej żony, bo grałem w teatrze. Może teraz bym wybrał inaczej, ale wtedy ważne było, żeby szoł trwał, żeby spektakl był zagrany - bo publiczność czeka, bo inni koledzy są ze mną na scenie... Nie powiem, czy to było dobre, czy złe - wtedy tak wybrałem. Jak by było dzisiaj - tego nie wiem.

Pan chyba znalazł ten balans między teatrem, filmem, reklamą.

- Dziękuję bardzo za te słowa, bo ja zawsze się z tym borykałem. Stąd też ta moja świadoma decyzja, żeby odejść z "Klanu" kiedy widziałem, że moje aktorstwo się przeważa w stronę serialu. I trzeba było podjąć decyzję - albo poświecić się telewizji całkowicie, do końca, i dać sobie spokój z moimi ambicjami, z moją wyższą wrażliwością, albo porzucić seriale, przynajmniej na jakiś czas i znaleźć równowagę. Mam kolegów, którym granie w serialach wystarczy - i ja to szanuję. Nie chciałbym nikogo oceniać za jego wybory - każdy musi o sobie decydować. Bo ja nie wiem, czy koledze nie brakuje akurat na trampeczki dla dziecka, czy na zeszyt i musi grać nie zawsze to, co chce.

Popularność to i blaski, i cienie...

- Przeżyłem straszny hejt - to cień bycia popularnym. Naśmiewanie się np. z roli Ryszarda, w której bałem się, że mnie zaszufladkują. Aktorstwo dla mnie polega na tym, żeby grać całym sobą, autentycznie, i dlatego wielu ludzi myślało, że ja jestem taki sam jak Ryszard z "Klanu". Też forma serialu codziennego sprawiła, że my aktorzy, którzy w nim graliśmy, staliśmy się ich domownikami, i z czasem ludziom myliła się rzeczywistość z fikcją. To była jedna z wad popularności. I dlatego teraz już nie biorę takich ról dużych w serialach - wolę tylko od czasu do czasu pojawić się w telewizji, w filmie.

Granie w serialach daje aktorowi duże bezpieczeństwo finansowe.

- Trzeba powiedzieć głośno, że dzięki pracy w telewizji możemy zarabiać pieniądze na życie, a w teatrze grać role, które lubimy, jak Edward drugi, czy też w filmie - jak ostatnio u Janka Komasy w "Sali samobójców. Hejter". Takie role trafiają się od święta. Mój ojciec był rzemieślnikiem-kuśnierzem. I ja wiem, że jestem bardziej rzemieślnikiem, niż artystą. Że czasem jak ojciec -artysta haftuję piękny serdak góralski, a na co dzień szyję kożuchy. Na szczęście dość często zdarza mi się dostać dobry tekst, pracować z dobrym reżyserem, ze wspaniałymi kolegami-aktorami, Może pan o sobie powiedzieć, że jest aktorskim szczęściarzem? - Tak, bo pracowałem w życiu ze wspaniałymi aktorami, reżyserami. Spielberg, Wajda… - I z Jarockim, i z Kutzem, Jarzyną, Warlikowskim, Lupą. I od samego początku z wielkimi aktorami. To jest dla mnie bardzo istotne w tym zawodzie, bo to nie jest zawód indywidualny

Choć monodramy też się zdarzają.

- "Zapiski Oficera Armii Czerwonej" zagrałem setki razy (uśmiech).

Zazdrości pan jakichś ról kolegom?

- Wyzbywam się tej zazdrości. Bo my aktorzy jesteśmy zazdrośni, myślimy często: "czemu ten kolega dostał tę rolę, a ja nie?" A już później nie patrzymy, ile on musiał - jak już "dostał" tę rolę włożyć w nią pracy, ile musiał poświęcić. Dlatego trzeba tej zazdrości unikać. Ja się ciągle staram. * Aktorstwo to nie jest fabryka, w której odpracuje się 8 godzin i idzie się do domu. - Daj Boże, żeby tak było, jak pan mówi. Dla mnie jest ważne, żeby się nie zasklepić w jakiejś jednej rzeczy, żeby umieć tysiąc pytań zadać do każdej roli, żeby być zawsze ciekawym. Wtedy z aktorem jest dobrze, jeśli cały czas chce się uczyć, poznawać, rozwijać.

Nad czym pan teraz pracuje?

- Zaczynam bardzo duży film - Nie mogę jeszcze zdradzić tytułu ani reżysera. Mogę jednak powiedzieć, że wracam na ekrany kina jako prawdziwy góral. To tez paradoks, że tyle lat uciekałem od takich ról, od gwary. A ona ciągle wraca - np. przez Tischnera i jego "Filozofię po góralsku" w tetrze STU, i w teatrze telewizji, gdzie obejrzało to przedstawienie ponad milion osób, a teraz przez film. Ostatnio też skończyłem niedużą rolę, ale bardzo ważną, w filmie "Sprawa polska". Też zrobiłem krótki film z Katarzyną Figurą, bardzo dla mnie istotny, w innej dla mnie poetyce, o odkrywaniu miłości przez ludzi już w pewnym dojrzałym wieku - to "Wiktoria" z Karoliną Porcali jako reżyserką.

A w teatrze?

- Przez pandemię parę projektów upadło. To trudny czas dla teatru i aktorów którzy kochają ten rodzaj sztuki. Teraz mierze się z tekstem Jarka Banaszka "Święta noc" - o relacjach małżeńskich, o relacjach utartych w naszych głowach, o schematach, które sobie przyswajamy z biegiem czasu. No i dostaliśmy propozycję, żeby z filmu "Fanatyk" zrobić przedstawienie teatralne.

No i występuje pan w serialu "Pierwsza miłość".

- Nie miałem nigdy szczęścia do Wrocławia, ale ostatnio "Wrocław mnie zaczyna brać". Tak więc zacząłem grać w serialu "Pierwsza miłość", który jest kręcony w Bielanach Wrocławskich pod Wrocławiem, ale też przyjeżdżam do stolicy Dolnego Śląska na jeden koncert, drugi.

W "Pierwszej miłości" gra pan od początku tego roku.

- Ale we Wrocławiu nie bywam. Mam hotel w Bielanach i tyle. Ale w najbliższym sezonie obiecałem sobie, że poproszę, żeby mi hotel w centrum Wrocławia wynajęli. I wtedy gdzieś sobie wyjdę wieczorkiem, do wrocławskich teatrów bym sobie pochodził, bo mało znam ten wrocławski "ryneczek teatralny". I niedługo nadrobię Wrocław.

A słyszałem też, nie wiem, czy to nie jest plotka, że wraca pan do "Klanu". Oczywiście nie jako Rysiek, który umarł.

- (śmiech). Zawsze mogę wrócić, bo reżyser i producent - Paweł Karpiński powiedział, jak żeśmy się rozchodzili: "Piotrze, ty zawsze możesz wrócić".

Jako np. zaginiony-odnaleziony brat-bliźniak …

- (uśmiech) Ten mój powrót to plotka. Na razie mam co robić jako aktor. Wiele okien twórczych, nawet w pandemii, mi się pootwierało.

Nie kojarzy się pan tylko z filmem i teatrem, ale też z reklamami społecznymi.

- Bardzo chciałem odejść od tego Ryszarda z "Klanu". Stąd też mój udział w kampanii "Mafia dla psa". Gdy przeczytałem scenariusz to od razu wiedziałem, że robimy coś fajnego. I aktorskiego, i dobrego społecznie. A popularność tej reklamy bardzo mnie zaskoczyła: jechałem pociągiem i syn do mnie zadzwonił, że z dnia na dzień jest jakiś szał z tą reklamą w internecie.

Miliony wyświetleń.

- Dwa razy wystąpiłem w programach informacyjnych w TV - raz w Wiadomościach, i raz w TVN-ie . W Wiadomościach jak rezygnowałem z "Klanu", a w TVN-ie, jak wystąpiłem w "Psach" To jest rzadkie, bo jak pan zauważy, to aktorzy pojawiają się w programach informacyjnych kiedy jest jakiś skandal, albo jak umrą - to wtedy ich wspomną.

Z perspektywy czasu - kiedy tak pan patrzy - to wybranie aktorstwa jako stylu życia, sposobu na zarabianie pieniędzy, to był dobry wybór?

- Filozoficznie powiem "Nic dwa razy się nie zdarza". Nie wiem. Tyle razy rezygnowałem z tego zawodu, ale i tak w końcu powiedziałem sobie: "Nie, to jest to, co lubię, co umiem robić. To jest ten zawód, którym komunikuję się ze światem, który mnie uwrażliwił na pewne rzeczy". Jestem bardzo wdzięczny za ten zawód, że mi dane jest robić to, co robię. Miałem młodzieńcze chwile zawahania "a może czegoś innego jeszcze spróbować". Ale teraz, kiedy jestem dorosły, tego już nie ma. Poza tym bardzo dużo poświęciłem temu zawodowi. Też życia prywatnego, rodzinnego.

Warto było?

- Czasem wydaje mi się, że nie warto, ale kiedy - tak jak teraz - jestem przed koncertem, gdzie będę mówił filozofię góralską Tischnera, przy dźwiękach organów, z kapelą góralską, w kościele - to już na próbie mi się oczy świeciły. Niedawno byliśmy, z moją żoną, Mają Barełkowską na festiwalu kultury chrześcijańskiej i mówiliśmy Gałczyńskiego - to był taki spektakl poetycki. Ludzie przyszli tłumnie, a przecież poezja to nie jest jakaś tam bułka z masłem. Widać - co mnie cieszy - że wielu ludzi chce wejść na wyższy poziom kultury. Że nie tylko chce żyć codziennością. Więc, chyba warto...

Rozmawiał Robert Migdał

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn