"Król Lew" [RECENZJA]. Kalka wielkiego poprzednika czy wzruszający i poruszający film? Oceniamy!

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
W kinach zadebiutował właśnie nowy „Król Lew”, chociaż słowo „nowy” chyba nie jest zbyt trafione. W końcu to wciąż dokładnie ta sama opowieść, w której świat zakochał się w 1994 roku. Pytanie tylko – to wada czy zaleta?

"KRÓL LEW" - RECENZJA

„Król Lew” to animacja, którą znają zapewne niemal wszyscy. Disney na początku lat 90. XX wieku postanowił do swojego świata przenieść wariację na temat „Hamleta” Szekspira i w ten sposób otrzymaliśmy wzruszającą opowieść o żądzy władzy, zbrodni, zemście oraz dorastaniu. Fali łez nie było końca.

I właściwie dalej nie będzie, bo „Król Lew” w wersji przepisanej przez Jona Favreau potrafi wzruszać. Co z tego, że dokładnie wiemy, co wydarzy się na ekranie i co przytrafi się bohaterom – ich los wciąż nie jest widzom obojętny. Płaczemy z nimi, śmiejemy się z nimi, przeżywamy z nimi. Genialne w swojej prostocie, ale to tylko pokazuje, jak bardzo scenariusz „Króla Lwa” jest ponadczasowy.

Przepisany – to akurat dobre słowo, ponieważ Jon Favreau daleki jest od kreatywności oraz odwagi, więc nowy „Król Lew” to kalka poprzedniej wersji niemalże 1:1. Różnią się jedynie pewne detale, niektóre sceny wydłużone, a do innych coś dodano, co kompletnie nie zmienia wydźwięku filmu. Ale to ostatnie to akurat pozytyw; nie potrafię stanąć w jednym rzędzie z ludźmi, którzy twierdzą, że „Król Lew” się zestarzał i tę historię trzeba napisać na nowo. No nie, nie trzeba. Większa odkrywczość podczas realizacji, gdzie nie mielibyśmy do czynienia z dosłownym kserowaniem scen – a i owszem, jak najbardziej! Ale na siłę unowocześniać tak uniwersalną fabułę? Po co? Dzięki temu, że wszelkie fabularne wytrychy pozostały na swoich miejscach, seans nowej wersji był dla mnie ciekawym doświadczeniem, dzięki któremu mogłem spojrzeć na znaną z dziecięcych lat opowieść innym okiem.

Być może się narażę lub zostanę niezrozumiany, ale dla mnie najbardziej tragiczną postacią z „Króla Lwa” jest Skaza. Młodszy brat, wiecznie w cieniu króla, traktowany przez Mufasę jak popychadło, żyjący w biedzie, pozbawiony samicy, którą kochał, a w dodatku egzystujący ze świadomością, iż może być w królestwie jedynie dzięki łasce Mufasy, który zlitował się nad jego marnym losem i nie przepędził hen daleko. Czy to usprawiedliwia postępowanie Skazy? Oczywiście nie, ale pozwala zrozumieć jego rozgoryczenie, ból, desperację, wściekłość oraz chęć zemsty.

Warto sobie również zadać pytanie – czy Mufasa był dobrym królem? Tego tak właściwie nie wiemy, bo Disney przedstawia go nam dość laurkowo. Aczkolwiek widać też jego ciemniejsze strony: otwarcie nawołujący do polowania na własnych poddanych, od dnia narodzin przygotowujący syna na własnego następcę (ciekawe, czy tak samo zachowywałby się, gdyby narodziła mu się córka?), traktujący samice jako swoje sługi i dyskryminujący hieny. Inną sprawą jest fakt, że Skaza okazał się jeszcze gorszym władcą, pozbawionym jakiejkolwiek wizji, ale to wyłącznie pokazuje dramat społeczeństwa, które nie ma absolutnie żadnego wpływu na to, kto decyduje o ich życiu.

Czy tak wygląda raj? Dlatego w kontekście Mufasy ciekawe są rządy Simby. Tego na ekranie nie uświadczymy, ale możemy zastanawiać się, czy pójdzie drogą ojca, czy jednak większy wpływ będzie miało na niego dorastanie w towarzystwie Timona i Pumby, którzy przecież wychowywali go w środowisku, które śmiało moglibyśmy określić (na swój sposób) wegetariańską i lewicową komuną, której filozofia daleka była od mądrości wygłaszanych kilka lat wcześniej przez Mufasę. Panowie wręcz wyśmiewali kult władzy czy wiarę, skupiając się na życiu tu i teraz, bez myślenia o przeszłości oraz przyszłości.

Właściwie nawet cieszę się, że włodarze Disneya nie starali się uczynić nowego „Króla Lwa” bardziej poprawnym politycznie, bo wtedy też wszystkie fabularne nieoczywistości w postępowaniu bohaterów mogłyby zostać wyeliminowane bądź zbyt dosłownie wyjaśnione, nie dając żadnego pola do dyskusji. A jest o czym rozmawiać, bo spójrzmy prawdzie w oczy – przecież „Król Lew” zawsze był także opowieścią o nierównościach społecznych. O dystansie między władzą a poddanymi. O różnicach w stylu życia czy możliwościach. Równie dobrze można dopatrywać się tutaj też historii o celowej marginalizacji roli kobiety przez słabych mężczyzn, czego szczególnym przykładem jest Nala, będąca przecież dużo bardziej rozważną i odważną jednostką niż namaszczony na króla Simba. I do tego przerażający jest jej los, gdzie jako samica musi zaakceptować z góry narzuconego jej wybranka serca. Nie ma żadnego wyboru, zostaje postawiona przed faktem dokonanym.

Nowy „Król Lew” zachwyca stroną wizualną. Trochę nie rozumiem oskarżeń padających wobec tej produkcji, jakoby hiperrealistycznie animowane zwierzęta nie pasowały do tej prostej i zabawnej opowieści. Problem w tym, że „Król Lew” tylko fasadowo jest prosty i zabawny, bo pod kolejnymi warstwami możemy znaleźć zdecydowanie poważniejsze kwestie, jakie ten obraz podejmuje. Dlatego też realistyczne odwzorowanie zwierząt to strzał w dziesiątkę, a przy okazji bardzo dobrze się to ogląda.

Więcej zastrzeżeń mam do polskiego dubbingu. Jest dobry, ale właściwie tylko dobry. Być może przemawia przeze mnie sentymentalizm, ale głosem Timona zawsze będzie dla mnie Krzysztof Tyniec i chociaż Maciej Stuhr bardzo pasuje do tej roli, staje na głowie, aby się wykazać, to jednak podczas piosenek ta różnica jest bardzo wyczuwalna. Zresztą polska ścieżka dźwiękowa to kolejny z minusów „Króla Lwa”; jest zbyt nijaka, zachowawcza, starająca się naśladować oryginały. Do tego aluzje do współczesnej polskiej polityki – to naprawdę można było pominąć w tekstach piosenek. Miało być śmiesznie, wyszło żenująco. To nie była DOBRA ZMIANA.

Nie ukrywam, że mam mały problem z nowym „Królem Lwem”. Z jednej strony wciąż kupuję tę historię, która mnie bawi, wzrusza, ale też – a może przede wszystkim – skłania do refleksji, ale z drugiej strony to co zrobił Jon Favreau z błogosławieństwem Disneya to zwykła droga na skróty, wyglądająca na szybkie przepisanie pracy domowej na przerwie od zdolniejszego kolegi. Najlepiej idźcie do kina i sami sprawdźcie, czy „Król Lew” w takiej odsłonie do was trafia.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotne opublikowana 20 lipca 2019 roku.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn