"Maniac" [RECENZJA]. Emma Stone i Jonah Hill w opowieści dla buntowników i wytrwałych? Sprawdź, jak oceniamy nowy serial Netflixa!

Beata Cielecka
Cary Joji Fukunaga i jego "Maniac" to odjechana i trudna w odbiorze opowieść o bratnich duszach poszukujących farmaceutycznego ukojenia. Emma Stone i Jonah Hill zagrali w serialu dla buntowników i tych, którzy lubią zagłębiać się w pełną meandrów psychikę bohaterów. A trzeba przyznać, że w serialu to ostatnie robi się dość kompleksowo. Jak oceniamy "Maniac" Netflixa? Oto nasza recenzja!

Oglądając serial „Maniac” trzeba zapomnieć o logice i racjonalizmie, konwencjach, zasadach i związkach przyczynowo- skutkowych. Ci, którzy lubią w kinie prostą historie, szybką akcję i kino gatunków długo miejsca przy (i przed) „Maniakiem” nie zagrzeją. Bohaterów serialu spotykamy, gdy zgłaszają się do laboratorium firmy farmaceutycznej Neberdine Pharmaceutical and Biotech i poddają testom eksperymentalnego leku, który skuteczniejszy niż psychoterapia, sprawi, że przestaniemy cierpieć. Szczególnie to kuszące dla ludzi, którzy borykają się z różnego rodzaju zaburzeniami psychicznym, maniami i traumami. Żyjący w toksycznej rodzinie Owen Milgrim jest schizofrenikiem, który odstawił leki i rozmawia z niewidzialnym bratem, a uzależniona od prochów Annie Landsberg boryka się ze śmiercią siostry. Oni, jak i reszta ochotników oddają się w ręce zaburzonego seksualnie dr Mantleraya, palącej bez przerwy pracoholiczki dr Fujity oraz superkomputera GRTE, który jak się wkrótce okazuje dysponuje ponadprzeciętnymi zdolnościami.

Jeśli kiedykolwiek trafiliście na filmy Terry'ego Gilliama – „Fisher King”, „Teoria wszystkiego” czy „Brasil” ta wizja wyda nam się znajoma. Podobnie jak Gilliam, twórca serialu Patrick Somervile i reżyser Cary Fukunaga, sytuując bohaterów w futurystycznym, czyli uprawdopodobniającym postęp techniczny i medyczny świecie, jednocześnie czyni z bohaterów istoty poturbowane przez życie i rodzinę, na ten moment wrażliwe i słabe, niepotrafiące radzić sobie z problemami. No i strasznie samotne; dlatego Owen przylgnie tak szybko do Annie, kompatybilnej z jego oczekiwaniami, by była agentką tajnej organizacji pomagającej mu zbawić świat. Oboje czynią się nawzajem współbohaterami swoich „opowieści” snutych przez ich umysły podczas trzech faz zażywania eksperymentalnego leku, gdy muszą zidentyfikować źródło własnych traum i słabości, skonfrontować się z nimi i znaleźć lekarstwo czy rozwiązanie.

Opowieści te są mocno odjechane, bo też świat ich umysłów bombardowanych sloganami i reklamami jest pełen wątków i fabuł rodem ze świata popkultury. Owen zalicza po drodze bycie gangsterem, agentem, stawia czoło zabójczym kuśnierzom, przypadkowo doprowadza do śmierci kosmity i walczy z byłą żoną, femme fatale z filmu noir w osobie Annie. Ta z kolei jest wrażliwą na ludzką (i zwierzęcą) krzywdę pielęgniarką, długouchym elfem z misją wprost z „Władcy pierścieni”, czy morderczym zabójcą w stylu Nikity. W tych sztucznie wywołanych snach tę dwójkę łączy dziwna więź, której wytłumaczenie leży poza granicami wiedzy i nauki. To uparte znajdywanie się w swych wizjach nie uchodzi uwadze superkomputera GRTE. Ale ten (czy też ta) również wymyka się naszym stereotypom. Zazwyczaj superkomputery kreowane są jako maszyny wrogie ludziom, tutaj GRTE pogrążona jest w żałobie i sama potrzebuje psychologicznego wsparcia, gdyż jej psyche ma swe korzenie nie w układach scalonych, ale w… ale tego już nie zdradzimy. Jak widać z tego zarysu fabuły nic w tym serialu nie będzie proste.

Tym, co trzyma wszystko (kolokwialnie mówiąc) do kupy to bohaterowie zarówno pierwszo jak i drugoplanowi, którzy w każdym ze swych awatarów są równie przekonujący. Może, dlatego że nie przeszarżowano ze odmianami ich osobowości. W każdym z wcieleń nieco pierdołowatego i zakompleksionego Owena da się odnaleźć cząstkę jego osobowości, a awatary energicznej i bezczelnej Annie są kolejnymi wariacjami na temat… Annie.

Dotrzymuje im kroku drugi szereg. Gabriel Byrne (ojciec Owena), który przed laty miał ciągotki do takich dziwnych fabuł, o czym świadczy zarówno „Sjesta” jak i „Gotyk”, gdzie rzeczywistość przeplatała się z wizjami, a umysły wiodły na manowce, zdaje się znakomicie bawić swą rolą. Podobnie jak Sally Field idealna, jako toksyczna matka dr Mantleraya czy grający jej syna Justin Theroux, którego poznajemy, gdy kopuluje z… wirtualną partnerką za pomocą skomplikowanej aparatury.

Pod płaszczykiem tego surrealistycznego, świetnie zrealizowanego spektaklu, miejscami bardzo zabawnego, znalazł się czas na przemycenie kilku ważnych pytań, jakie zadają twórcy. Oglądając serial jest miejsce na refleksję o tym, co to znaczy bycie normalnym i czy da się nim być w świecie, gdzie wszyscy są szaleni? Czemu – w imię porządku – zabiera się ludziom prawo do bycia autentycznymi, pozwalając być takimi tylko we własnych snach i wizjach? Serial stawia też pytania o kierunek postępu cywilizacyjnego i o to czy czeka nas era bezdusznych ludzi i obdarzonych empatią maszyn? No i odwieczne pytanie o sens cierpienia, co będzie, jeśli się je wyeliminuje? Czy bez cierpienia będziemy w takim samym stopniu ludźmi jak nimi jesteśmy teraz?

„Maniac” to trudny w odbiorze serial (osobiście miałam kryzys około 6 odcinka), ale warto dopatrzeć do końca, bo do ostatniego momentu nie obywa się bez niespodzianek, a po obejrzeniu wraca się myślami do poszczególnych scen czy kadrów. A to samo w sobie już świadczy o tym, że gdzieś na poziomie podświadomości w nas został.

Nasza ocena: 7/10

"Maniac" zwiastun:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn