"Marsjanin". Mark sam na Marsie [RECENZJA]

Beata Cielecka
„Marsjanin” to opowiedziana z humorem historia amerykańskiego astronauty Marka, który zostaje uznany za zmarłego i pozostawiony na Marsie. Kapsuła ratunkowa dotrze na planetę po około 4 latach, zapasy jedzenia i wody skończą się dużo szybciej. Chyba, że coś wymyśli…

NASZA OCENA: 7/10

Mark Watney bierze udział w eksploracji Czerwonej Planety. Do miejsca, w którym pracuje ekspedycja zbliża się burza piaskowa, zarządzona zostaje ewakuacja. Mark zostaje uderzony szczątkami rzuconej przez wiatr anteny, jego skafander zostaje uszkodzony, przez co reszta załogi traci z nim kontakt. Po krótkich poszukiwaniach astronauci odlatują w stronę statku i bazy. Mark budzi się po burzy, sam, na obcej planecie… Dociera do stacji badawczej, gdzie stwierdza, że ma zapasy jedzenia i wody na około 300 dni. Pomoc dotrze jednak w najlepszym razie, jeśli uda mu się skontaktować z Ziemią, dużo później! Mark postanawia wykorzystać swe umiejętności mechanika i botanika, nawiązać kontakt z bazą i zapewnić sobie większą ilość pożywienia.

Ekranizacja bestsellerowej książki Andy’ego Weira (pisanej początkowo w odcinkach na jego blogu), uważanej – podobnie zresztą jak sam film – za jedną z bardziej odświeżających temat podboju kosmosu pozycji w ostatnich latach. Co w „Marsjaninie” jest tak ożywczego? Klimat, jakże odmienny od standardowych dzieł science fiction. Nie ma tu krwiożerczych Obcych, przestrogi przed katastrofą, wieszczenia zagłady. Jest samotny facet, który postanawia przeżyć. Zna się na sprzęcie (który jednak okazuje się zaskakująco zawodny), biologii, potrafi zdobyć wodę i założyć małe poletko w pokoju w stacji badawczej. Wie, że może liczyć tylko na siebie, ale nie użala się – niemal wszystkie problemy ekranowy Mark rozładowuje autoironią i poczuciem humoru. Taki swój chłop, Robinson na kosmicznej wysepce (tyle, że żaden zielony Piętaszek mu się nie przypląta). W tle oglądamy dramaty jego najbliższych, nerwowe działania specjalistów próbujących nawiązać kontakt, oschłego faceta w garniturze wahającego się, czy wysłanie misji ratunkowej jest opłacalne. Te ziemskie fragmenty „Marsjanina” są jego najsłabszym ogniwem: o ile Mark o twarzy Matta Damona radzi sobie świetnie z przykuciem nas do ekranu, o tyle pseudonaukowe dialogi prowadzone w stacji w Houston momentami nudzą, a i ta część filmu jest rozegrana typowo po hollywoodzku. Na szczęście kiedy znika łączność Mark pozostaje sam, uczy bawiąc i bawi ucząc się na błędach – i dostajemy kawałek znakomitego kina rozrywkowego z ambicjami.

Beata Cielecka

WRÓĆ DO PROGRAMU TV!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn