"Midsommar. W biały dzień" [RECENZJA]. Najlepszy horror 2019 roku? Intrygujące i dziwnie podniecające doświadczenie filmowe!

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Gabor Kotschy, Courtesy of A24
fot. Gabor Kotschy, Courtesy of A24
Ari Aster przebojem wdarł się do kina. Jego ubiegłoroczne "Dziedzictwo. Hereditary" szybko okrzyknięto fenomenem i chociaż do dzisiaj uważam, że zachwyty nad tamtym obrazem były przesadzone, to nie mogę nie docenić tego, w jaki sposób młody reżyser buduje swoje opowieści. Po seansie "Midsommar. W biały dzień" wiem jedno - o tym filmie będzie głośno! I bardzo dobrze.

'MIDSOMMAR. W BIAŁY DZIEŃ" - RECENZJA

Ari Aster zabiera nas na wycieczkę. Chociaż akcja filmu rozpoczyna się w Stanach Zjednoczonych, to szybko przenosimy się do Szwecji, do maleńkiej i niemalże odciętej od cywilizacji wioski, gdzie będziemy świadkami obchodów Midsommar, święta związanego z przesileniem Słońca. Spodziewajcie się niespodziewanego. Główną bohaterką tej opowieści jest Dani (Florence Pugh), na pozór zwykła studentka, dla której wyjazd z toksycznym chłopakiem i jego ekscentrycznymi przyjaciółmi jest próbą zapomnienia o tragedii, jaka ją właśnie spotkała. Czy znajdzie ukojenie wśród pogańskich wierzeń i rytuałów? A może trzeba było nie pić herbatki z grzybków i zwyczajnie iść do psychologa?

Drodzy państwo, za późno na ucieczkę. Jak już wejdziecie do świata "Midsommar. W biały dzień", to nieprędko znajdziecie z niego wyjście. Jeżeli do tej pory Szwecja to dla was był Sztokholm, IKEA czy powieści kryminalne Stiega Larssona, to po "Midsommar" będziecie mieć w głowie coś zupełnie innego. Aster przyznaje, że wykreował filmową rzeczywistość na podstawie prawdziwych nordyckich mitów, dodając trochę z mitologii germańskiej, angielskiej oraz własnej wyobraźni. Dzięki temu powstał unikalny świat, w którym śmierć może nadejść z najmniej oczekiwanej strony. Kawał roboty wykonał autor zdjęć, Paweł Pogorzelski, malując sterylnie makabryczną rzeczywistość.

Wszędobylska biel oraz spokój przerażają najbardziej. "Midsommar. W biały dzień" narracyjnie jest dość nieśpieszny, co jedynie wzmacnia wymowę całości oraz podkręca strach. Widać, że każdy element w tej układance nie jest przypadkowy i wszystko co widzimy na ekranie, będzie miało swoje konsekwencje. Na dobrą sprawę nawet nie wiem, czy mamy do czynienia z horrorem; autor "Hereditary" odważnie igra z gatunkami, dając nam coś na kształt połączenia thrillera, baśni oraz czarnej komedii. Salwy śmiechu będą mieszać się z momentami przerażenia.

Jedną z kluczowych scen "Midsommar" dla mnie jest ta, gdzie jeden z bohaterów, próbując uspokoić swoją dziewczynę, która była świadkiem krwawego obrzędu, spokojnie mówi jej: to tylko różnice kulturowe. I w tym tkwi klucz do filmu. Nowojorski reżyser wprost naśmiewa się ze swoich rodaków, którzy patrzą na Europę jak na jeden wielki skansen, gdzie razem z dzikimi zwierzętami koegzystują dzicy ludzie. Za sprawą "Midsommar. W biały dzień" Amerykanie dostaną dokładnie to, co sobie wyobrażali.

Z drugiej strony to przypowieść o tym, czym jest zło, a właściwie jak je postrzegamy. To, co dla nas jest przekroczeniem moralności, dla innych może być czymś zupełnie normalnym, wpisanym w dzieje danej społeczności. Mam wrażenie, że Aster wychodzi z założenia, że nie można wszystkich "cywilizować" na siłę, bo nie ma jednego, uniwersalnego schematu "normalnego" bądź "zachodniego" człowieka. To kwestie umowne, mające bardzo płynne granice.

Jeszcze inną kwestią jest fascynacja złem. Amerykański twórca niejako demaskuje mechanizmy rządzące ludźmi. Ile razy spotkaliście się w sieci z jakimś krwawym nagraniem? Z zarejestrowanym samobójstwem? Egzekucją? Śmiertelnym wypadkiem? Podejrzewam, że równie często, co z pornografią. "Midsommar" pokazuje pierwotne mechanizmy, a także rejestruje narodziny fascynacji złem. Łatwo mu ulec, szczególnie, gdy jest efektowne.

Całość jest aktorskim koncertem Florence Pugh. Urodzona w 1996 roku aktorka już w "Lady M." dała doskonały pokaz, ale tutaj jest jeszcze mocniej. Pugh nie oszczędza się, nie idzie na skróty, prezentuje pełny wachlarz emocji, nie bojąc się uderzyć w najbardziej ryzykowne tony. To się opłaca, bo na ekranie młoda Brytyjka prezentuje się fenomenalnie.

"Midsommar. W biały dzień" to film, który trudno wyrzucić z głowy. Przerażające, ale też dziwnie podniecające oraz przede wszystkim intrygujące doświadczenie filmowe. Razem z bohaterami przekraczamy kolejne granice, chcemy brnąć dalej w tę opowieść, aby na koniec się zorientować, że w tym tańcu nie da się zatrzymać. Ari Aster ma wyczucie kina, przez co sprawnie i pięknie lawiruje między dreszczowcem a czarną komedią. Najlepszy tegoroczny horror? Jest możliwe!

Ocena: 8/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 5 lipca 2019 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn