"Mindhunter". Rozmowy, podczas których dzieje się więcej niż w niejednym kryminale [RECENZJA]

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
„Mindhuntera” trudno zaliczyć do któregoś z tych gatunków – thrillera lub kryminału. Najbliżej mu do biografii, a buntowniczych pionierów kryminologii, jakimi są bohaterowie, stawia w jednym szeregu z takimi odkrywcami jak Kolumb, da Vinci, czy Freud. Wszyscy mieli pod górkę!

Każdy, kto spodziewał się po dziele Davida Finchera mocnej opowieści kryminalnej z tropieniem, badaniem śladów przestępstwa, oględzinami miejsc zbrodni, pościgami za przestępcami, pseudo dokumentalnymi scenami perwersji i przemocy… będzie rozczarowany. „Mindhunter” jest opowieścią o początkach rodzącego się w bólach wydziału behawioralnego FBI i ma w sobie więcej z filmu biograficznego niż thrillera. Opowiada też o losach ludzi z krwi i kości. Jego główni bohaterowie mieli swoje pierwowzory w „realu” i tak na przykład Holden Ford wzorowany jest na postaci Johna E. Douglasa, agenta FBI i pierwszego profilera w historii, którego przygody w psychologią kryminalną z lubością wykorzystują filmowcy. Jego postać posłużyła m.in. jako pierwowzór Jacka Crawforda z „Milczenia owiec”, sporo ma też z niego Will Graham z „Hannibala”, a sam „Mindhunter” oparty jest w dużej mierze na wspomnieniach Douglasa zawartych w książce Mindhunter: Inside the FBI's Elite Serial Crime Unit.

Serial przenosi nas do lat 70. i czasu (trudno sobie to dziś wyobrazić), kiedy nie znano terminów profiler, czy seryjny morderca, a z psychologii, jako nauki przydatnej w FBI, prędzej pokpiwano niż brano ją na serio. W powszechnym mniemaniu, morderców powinno się sadzać na krześle elektrycznym, a w gorszym wypadku zamknąć dożywotnio za kratkami. O tworzeniu profili seryjnych morderców nikt nie myślał, a wykorzystanie ich do badań uważano za niepotrzebną ekstrawagancję.

Na początku był… bunt – tak można powiedzieć o początkach pracy Holdena Forda i jego starszego partnera Billy’ego Trencha, którzy wbrew swoim przełożonym, albo bez ich wiedzy rozpoczynają swoją fascynującą podróż w głąb psychopatycznych umysłów. To oni byli w FBI jedynymi, którzy chcieli się przekonać czy mordercy urodzili się bestiami, czy się takimi stali, a jeśli tak to, jakie czynniki o tym zadecydowały?

Dlatego serial to w dużej mierze rozmowy, rozmowy i jeszcze raz rozmowy - przeprowadzane w klaustrofobicznych pomieszczeniach, małych celach, pokojach przesłuchań i biurach. Ale dzieje się podczas nich więcej niż w niejednym kryminale. Czymś, co podnosi u widza poziom adrenaliny są rozbudowane, ale dialogowo dynamiczne fascynujące sekwencje przesłuchań morderców. Oglądając je miałam skojarzenia z… łowieniem ryb. Podczas tej czynności trzeba wprawdzie kilka razy zarzucić wędkę po nic, ale jak ofiara złapie przynętę zaczyna się prawdziwy pojedynek. Tu jest podobnie, kiedy podczas przesłuchania agenci po jakimś czasie czują, że trafili – już nie odpuszczają. Stawiają pod ścianą, bombardując niewygodnymi pytaniami, prowokując, przywołując skojarzenia i przedstawiając wersję wydarzeń, która miała miejsce. Wiedzą, że zdobycz połknęła haczyk i już im się nie wywinie! Ale to sytuacje z kolejnych odcinków serialu, bo na początku ich pierwsze, bardzo niezdarne próby wręcz rozbrajają widza. Agenci są sztywni i zasadniczy, nie wiedzą jak nawiązać relacje, oceniają i wartościują to, co zrobili skazańcy. Szybko zaczynają czuć, że nie tędy droga, że to oni musza się zmienić, by móc rozmawiać i zbierać informacje. Dlatego uczą się odpowiednej, przyjaznej postawy, odkrywają siłę neuronów lustrzanych, szkolą się, kiedy zadawać pytania i przygważdżać nimi, a kiedy odpuść i dać płynąć zwierzeniom. Pomoc ze strony Wendy Carr konsultującej ich działanie doktor psychologii jest nieoceniona, ale to nie ona siedzi naprzeciw seryjnych morderców i nie ona konfrontuje się z ich chorymi umysłami. Tu właśnie przebiega druga linia konfliktu w serialu – rzeczywistość kontra akademickość, którą reprezentuje pani doktor. Tak jak na początku bardzo pomaga i uczy znajdować drogę między meandrami umysłu morderców, tak pod koniec serialu jej urzędniczy styl bycia i nieprzystające do okoliczności wymagania zdają się być nie do pogodzenia z ich pracą. Nie bez powodu znalazł się filmie – na pozór niepotrzebny – wątek z jedzeniem w puszkach wynoszonym przez nią dla bezpańskiego kota. Kiedy pani doktor znajduje puszkę pełną robali żerujących na mięsie, odrzuca znalezisko ze wstrętem i obrzydzeniem. Może to za daleko posunięte skojarzenie, ale takimi trefnymi puszkami dla naszych agentów są przesłuchiwani. To w ich umysłach „kłębią się robale”. Ale wyrzucenie robactwa z czyjejś głowy nie leży w ich mocy i nie jest takie łatwe jak to, co robi Wendy Carr. Nie zawsze procedury i testy rozwiązują wszystkie zawiłości tego świata, w „Minhunterze” wyraźnie mówi się, że nie sposób okiełznać natury, pewne rzeczy zawsze będą wymykać się spod kontroli. I dlatego w pewnych okolicznościach cel uświęca środki.

To ostatnie zdaje się być wytycznym postępowania Holdena Forda, postaci, która przechodzi w serialu największą metamorfozę. Tak jak Trench i Carr, jako bardziej energetyczni dominują na początku, spychając go gdzieś na drugi plan, Holden w toku opowieści zaczyna hardzieć, a pod koniec serialu w niczym nie przypomina już nieco denerwującego żółtodzioba, trochę zdziwionego światem filozofującego sztywniaka, trzymającego się prosto jakby kij połknął. Świetnie podkreślono kontrast jego młodzieńczej postaci z dominującymi nad nim fizycznie mordercami. Tym bardziej imponuje nam jego malująca się w oczach determinacja, upór i żądza poznania motywów ludzi okrzykniętych ludzkimi bestiami, na których inni nawet nie chcą patrzeć (pogadanka na komisariacie). Kiedy Holden Ford w rozluźnionym krawacie, rozparty na stole, przechylony w stronę rozmówcy naśladuje jego postawę i zadaje pytania, po których usłyszeniu coś w oczach mordercy się zmienia wiemy, że jego metamorfoza się dokonała i że nic go nie powstrzyma przed dowiedzeniem się prawdy.

Nie powstrzymuje go też tak zwana etyka FBI, reguły, które mówią na przykład, że nie używa się – jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi – brzydkich słów w kontakcie z przesłuchiwanymi. Agent ma być elegancki i wykonywać swoją pracę jak urzędnik państwowy. Trench i Ford wiedzą, że w tym „towarzystwie wilków” to nie działa. Że czasem właśnie użycie wulgarnych słów podczas przesłuchania jest kluczem do sukcesu. Że przestępca zaskoczony taką familiarną wobec niego postawą zaczyna się otwierać, słowem łapie na wędkę. Dla FBI to przewinienie i to z takimi wyzwaniami przychodzi im się również mierzyć. To jak się kończy sprawa użycia niewłaściwego słownictwa przez Forda i zatajenia tego przed szefami pozostaje kwestią otwartą i sezon pierwszy nie daje na to odpowiedzi… Da, (mam nadzieję wkrótce) odpowiedź drugi.

Finał jedynki jest też początkiem wątku, który dotyczy Holdena Forda i tego, w jaki sposób płaci za swoje zaangażowanie, które w pewnym momencie zaczyna być, co najmniej chorobliwe. Zbrodnia staje się dla niego coraz bardziej fascynująca i żeby wiedzieć więcej jest w stanie poświecić nawet karierę. Jego zafiksowanie na temacie, w który wsiąkł całym sobą niszczy powoli jego życie prywatne, związek z nietuzinkową i ciekawą kobietą, która jednak ma swoje krytyczne spojrzenia na jego postępowanie i metody przesłuchań. Ford nie dopuszcza do siebie żadnej krytyki, ani przełożonych ani swojej dziewczyny. Czy ma racje on czy oni? Oglądając niedawno serial „Taśmy winy” o tym jak to specyficzne taktyki przesłuchania sprawiają, że ludzie przyznają się do win niepopełnionych, stwierdzamy, że może prawda leży jednak (jak to bywa zazwyczaj) gdzieś pośrodku.

Jeśli już jesteśmy przy emocjonalnych kosztach takiej pracy jak ta będąca udziałem Forda i Trencha, to jednak – i tu zarzut do narracji filmowej – trudno mi było to poczuć. To, co dzieje się z Fordem w finale zaskakuje, ponieważ nie wiadomo, czy to efekt ostatnich wydarzeń czy (jak wynika z biografii Douglasa) efekt zmęczenia materiału. Nie czujemy tego ostatniego, ponieważ de facto nie wiadomo jak płynie ekranowy czas i jak długo agenci tkwią w tym kolokwialnie mówiąc ludzkim bagnie. Czy wyczerpały ich doświadczenia kilka miesięcy, czy paru lat? Nie wiadomo. Brakuje mi trochę tego umiejscowienia w czasowej przestrzeni, tym bardziej jest to niezrozumiałe, że geograficznie jesteśmy zorientowani nawet za bardzo i każde przemieszczenie się agentów jest sygnalizowane sporymi napisami.

Choć moje uczucia do gry wcielającego się w rolę Forda Jonathana Groffa na przestrzeni serialu były mieszane (co raczej było zamierzeniem reżyserów), tak największe wrażenie zrobił na mnie hipnotyczny Cameron Britton, grający Eda Kempera, pierwszego przesłuchiwanego przez naszych agentów seryjnego mordercę. Kontakt z nim (nawet, jeśli jest się tylko widzem) mrozi krew w żyłach, a kontrast, jaki zachodzi między łagodnym głosem wydobywającym się z piersi niedźwiedziowatego mężczyzny, a drastycznymi szczegółami zbrodni, w które się zagłębia jest porażający. A efekt finałowej sceny serialu z jego udziałem jest taki, że przestajemy wręcz oddychać!

Jeśli chodzi o resztę obsady, to już nie ma takich kontrowersji. Trench w bardzo dobrej interpretacji Holta McCallany’ego to stary wyga, cynik trochę znudzony swą robotą, który niejako wbrew sobie przekonuje się do racji młodszego kolegi, a jego walka z samym sobą i przełamywanie się, są bez dyskusji autentyczne i wiarygodne. Stylizowana na serialowa zołzę – dr Wendy Carr ma elegancką twarz i ciało Anny Torv, która nie ma momentów słabości, a jej mocny charakter, nieustępliwość, ale i osobowość urzędasa chwilami przysparzają jej sympatii, a chwilami wręcz odwrotnie.

„Mindhunter” jest wizualną i muzyczną perełką. Utwory muzyczne, te będące przebojami i te mniej znane świetnie korespondują z tym, co dzieje się na ekranie, czasem dwuznacznie komentując, czasem podkreślając niepokój czy stan umysłu bohaterów. Rewelacyjne – chłodne, eleganckie zdjęcia utrzymane są w poetyce lat 70, a brak gwałtownych jazd kamery czy nienaturalnych zbliżeń, dobrze oddaje klimat opowieści, w której jesteśmy trochę obserwatorami, a trochę sędziami. Z opisu może wynikać, że „Mindhunter” jest bardzo poważnym serialem. Tak jest…, ale nie do końca. W scenariuszu znalazły się dialogi, czy sytuacje, które zawierają niemałą szczyptę czarnego humoru, czy zabawnych konkluzji rzucanych przez bohaterów, więc wbrew tematyce serial nie przytłacza swym mrokiem.

Czy czekam na sezon drugi? Jak najbardziej, choć mam wrażenie, że Fincher będący producentem wykonawczym i reżyserem kilku odcinków, gdyby mógł w ogóle nie podzielił fabuły. „Mindhunter” udaje trochę jeden długi film, o czym świadczą niedokończone (wewnętrzne śledztwo) albo wręcz zaczęte dopiero wątki (enigmatyczna postać mordercy?). Dalsze losy agenta Forda i jego drużyny na pewno przyciągną mnie przed telewizor. Byle stało się to jak najszybciej!

Nasza ocena: 8/10

Beata Cielecka

Premiery seriali w październiku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn