"Modyfikowany węgiel". Widowiskowe science fiction od Netfliksa. Warto obejrzeć „Altered Carbon”? [RECENZJA]

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
“Altered Carbon” to kryminał noir w klimacie science fiction przesiąknięty filozofią cyberpunku, który nawet sceptyków wciąga w głęboką toń opowiadanej historii. Czy warto obejrzeć "Modyfikowany węgiel" od Netfliksa? Sprawdź naszą recenzję!

Bay City, dawne San Francisco. Takeshi Kovacs, komandos i rebeliant zwany Emisariuszem zostaje przywrócony do życia na Ziemi po kilku stuleciach więziennej hibernacji, by rozwiązać zagadkę śmierci jednego z klonów Laurensa Bancrofta, wpływowego bogacza, należącego do elity Matuzalemów (długowiecznych). Bancroft zabity kilka chwil przed wykonaniem zapasowej kopii jego świadomości, tym samym nie pamiętający żadnych szczegółów, nie wierzy w policyjną wersję o jego samobójstwie. Podejrzewa spisek, a obdarzony nowym ciałem (zwanym tu powłoką) Kovacs ma zbadać tę wersję wydarzeń.

Czasem znajomość książki, na podstawie której zrealizowany został film czy serial bardziej przeszkadza w jego odbiorze niż pomaga. Mnie ewidentnie w odbiorze „Altered Carbon” pomogła nieznajomość powieści Richarda Morgana, dla wielu entuzjastów cyberpunktu powieści ulubionej, by nie rzec kultowej. To oni będą zżymać się na odstępstwo od pierwowzoru czy spłycenie wątków, co oczywiście jest prawdą. Mnie pozostaje cieszyć się serialem i jest mi obojętne czy ów trzyma się wiernie literackiego materiału.

Muszę jednak przyznać, że trochę minęło zanim odczułam przyjemność z jego oglądania. Pierwszy odcinek, a częściowo i drugi trochę mnie zmęczył masą informacji do zapamiętania, liczbą bodźców wizualno-dźwiękowych i ilością nieznanych pojęć, a myśl, że musze przebrnąć przez 8 następnych niespecjalnie mnie cieszyła. Tym większą niespodzianką było to, że po odpaleniu 3 odcinka poczułam, że… odkodowuję: oswajam się ze specyficznym słownictwem, pojmuję zasady istniejące w tym świecie, a bohaterowie coraz bardziej zyskują w miarę poznawania ich bliżej.

Myślę, że „Altered Carbon” jest przykładem narracji, w której trzeba dać porządnego nura pod wodę, żeby zachwyciła nas wielkowymiarowość struktury, bogactwo treści i wizualne piękno tego świata. Dlatego polecam obejrzenie hurtem całości, a nie dawkowanie tej przyjemności po trochu. Jak nurkować to do głębi, tym bardziej, że toń wciąga - każdy odcinek przynosi nie jeden, a kilka zwrotów akcji, których nie przewidujemy (jak dobrze to napisać!). Intryga zagęszcza się, dochodzą nowe watki i pojawiają się nowe znaki zapytania. Akcja toczy się wartko, ale nie tak szybko byśmy pogubili się w narracji, która swobodnie manipuluje filmową czasoprzestrzenią. Sekwencje są wygrane od początku do końca i dobrze domknięte, co oznacza że daje nam się czas na absorbcję wiadomości. Atutem serialu jest też łamanie stereotypów zwłaszcza jeśli chodzi o losy bohaterów, nic nie kończy się tak jak w telenowelach, rozwiązaniom bliżej już do igraszek z emocjami widza rodem z „Gry o tron”.

„Altered Carbon” to film nie dla każdego, nie bez przyczyny ma kategorię 16+ głównie ze względu na niezwykle brutalne sceny przemocy, w których ludzie (a raczej ich powłoki) traktowani są jak mięso armatnie. Porażają brutalnością sceny walk na ringu, egzekucji niewinnej rodziny, śmierci rebeliantów, brutalnej walki w windzie oraz tortur, których pojęcie czasu nie obowiązuje, bo mogą trwać wiecznie.

Do czego można porównać „Altered Carbon”? Trochę do „Matrixa”, trochę do „Ludzkich dzieci”… Klimatem i scenografią przypomina „Łowcę androidów”. Podobne jak po tamtym zostaje w pamięci widok miasta-molocha z mnóstwem niebezpiecznych zaułków, zakazanych ulic, odrapanymi murami i padającym nieustannie deszczem, jednocześnie fascynującego feerią kolorowych neonów, sterylnością pomieszczeń (szpitale) i klasyczną zagadkowością innych (hotel Kruk). Pięknie jak w folderach jest tylko w miejscach zamieszkanych i odwiedzanych przez bogatych Matów, czyli długowieczną, a w praktyce nieśmiertelną elitę. Tylko jej przedstawiciele mogą sobie pozwolić na mieszkanie w rezydencjach otoczonych ogrodami, zawieszonymi gdzieś wysoko ponad chmurami. Ale najważniejsze jest to, że tylko ich stać na totalne wykorzystanie istniejącej technologii, która pozwala na posiadanie kilku wersji zapasowych swej własnego ciała, tak zwanej powłoki. W przypadku jej zniszczenia mają więc nie tylko szanse na „zmartwychwstanie” ciała, ale też na to, by to ciało mieściło ich uaktualniany raz na dobę umysł, świadomość skompresowaną do małego przedmiotu - „stosu korowego” - wszczepionego w kręgosłup, którą można dowolnie przenosić do właściwego, czy też całkiem innego ciała oraz wysyłać na inne planety. Jednak i tutaj widnieje przepaść między bogatymi i biednymi, tak w literaturze cyberpunkowej podkreślana. Jeśli matowie mogą sobie pozwolić na posiadanie kilku powłok, to biedni jeśli już, dostają je z rozdzielnika, co oznacza, że siedmioletnia dziewczynka może się odrodzić w powłoce starszej niż jej własna matka kobiety. Za lepszą powłokę trzeba bowiem słono zapłacić…

Czy zatem istnieje śmierć nieodwracalna? Owszem, ale gwarantuje ją jedynie zniszczenie stosu. Ten motyw, ciekawie wykorzystany w kontekście rozwoju fabuły, implikujący pytania natury filozoficznej jest jednym z oryginalniejszych pomysłów „Altered Carbon”. Co z naszą osobą robi „brak śmierci”, jak to wpływa na postawy, wartości i życie itp. Czy nie jesteśmy w pełni ludźmi tylko jako śmiertelnicy? O przywrócenie naturalnego porządku rzeczy walczył z siłami Protektoratu również i nasz bohater w rebelii dowodzonej przez legendarną Quellcristę Falconer. Na ironię zakrawa więc, że Kovacs, którego powłokę zniszczono 300 lat wcześniej budzi się w ciele innego.

Kolejnym ciekawym wątkiem jest samo śledztwo dotyczące zabójstwa(?) Bancrofta, jednego z najbogatszych matów, który wynajął Kovacsa, żeby ów odkrył kulisy jego własnej śmierci. Bancroft (świetny James Purefoy) posiadający zapasy powłok oczywiście powrócił w swej kopii, ale nie pamięta niczego poprzedzającego swą śmierć i choć wszystko wskazuje na to, że popełnił samobójstwo, chce żeby Kovacs znalazł „prawdziwego” sprawcę. Śledztwo nie jest jednak proste. Po pierwsze osoby przesłuchiwane wcale nie muszą być tymi, za które się podają, bo stosy mogą zmieniać dowolnie powłoki. Po drugie komuś bardzo zależy na tym, by cała sprawa pozostała niewyjaśniona, a zabójca postępujący za Kovacsem i jego pomagierami zrobi wszystko, by zatrzymać śledztwo w miejscu. Po trzecie powłoka Kovacsa należała do osoby usiłującej rozwikłać pewną zagadkową sprawę, czym naraziła się pewnym osobnikom. A to jedynie wątki teraźniejsze… By zmysł postrzegania widza sprowadzić na kompletne manowce dołożono wątki sięgające dalekiej przeszłości Kovacsa, mającego wówczas słowiańsko-japońską fizis, które bynajmniej nie są li tylko retrospekcjami. Jak widać nawarstwienie różnych komplikacji jest takie, że po obejrzeniu serialu można go puścić na nowo by pozbyć się wątpliwości i wyłapać niuanse, które przegapiliśmy.

To co warto podkreślić, a co stanowi o kolejnym atucie serialu to postać głównego bohatera który niewątpliwie przechodzi ciekawą ewolucje. Na początku Kovacs w interpretacji Joela Kinnamana, wydaje się być kimś w rodzaju niezbyt bystrego najemnika, zrobionego głownie z mięśni, cynicznego samotnika obojętnego na wszystko i wszystkich. W miarę rozwoju akcji zmienia się i dojrzewa. Dzieje się tak pod wpływem tragicznych wspomnień z dzieciństwa i z czasu dramatycznego końca rebelii, które stopniowo wypełniają luki w jego pamięci. Kovacs zderzony z ludzkim nieszczęściem i jawną niesprawiedliwością zaczyna przypominać tego prawdziwego wojownika z czasów, gdy walczył z Protektoratem w obronie ludzkiej wolności. Stopniowo zaczyna tworzyć wokół siebie krąg innych zaangażowanych, którym nie jest obojętne, to co się wokół nich dzieje. Fajne w serialu jest też to, że nie są to jedynie statyści mający stanowić jego tło; każdy ze straceńców to człowiek (lub program) z krwi i kości, posiadający osobowość i charakter, od policjantki Kristiny Ortegi, która ma swoje powody, by mieć Kovacsa na oku, po cudowne granego przez Chrisa Connera, Poego, dziwaka z innej bajki, pełnego dystynkcji właściciela hotelu Kruk.

Trudno nie docenić tego, co w nurcie cyberpunku ważne, mianowicie motywów, które odwołują się do współczesnych lęków – inwigilacji za pomocą wszędobylskich dronów, modyfikacji kodu genetycznego tutaj zastąpionego przez stosy, które jednak gdzieś tam przechowywane i połączone są narażone na atak z zewnątrz i manipulacje, podczas których nikt nikogo nie pyta, czy ów się na coś zgadza. W filmie pada pytanie również o granice wolności jednostki, ze szczególnym naciskiem na to, że pieniądze i władza to czynniki które tę wolność przesuwają w sposób przeczący wszelkiej etyce. A to wszystko naturalnie wynikające z fabuły bez akademickiego filozofowania, ubrane w szatę widowiskowego science fiction.

„Altered Carbon” powinno nosić tytuł „Modyfikowany węgiel”. Po polsku brzmi gorzej niż oryginalny tytuł, ale oddaje to co w powieści i serialu ważne. To mianowicie, że tak naprawdę nasze ciała są powłoką złożoną z pierwiastków chemicznych, mogących w każdej chwili ulec zmianie i to nie ta ludzka tablica Mendelejewa stanowi o sednie naszego człowieczeństwa. Kto wie czy w pierwszej więc kolejności „Modyfikowanego węgla” nie powinni obejrzeć przeciwnicy przeszczepów sprzeciwiający się pobieraniu narządów od umierających bliskich i uważający, że to te pierwiastki konstytuują człowieka…

Nasza ocena: 8/10

Beata Cielecka

Nowe seriale zagraniczne - "Brytania" i "Zabójstwo Versace" w DO ZOBACZENIA. Co jeszcze?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn