"Mozaika". Do odważnych świat należy, ale Soderberghowi nie udało się postawić telewizji na głowie [RECENZJA]

Beata Cielecka
Kilku podejrzanych, jedna ofiara i mnóstwo motywów – tak można streścić „Mozaikę”, miniserial będący jednym z wielu możliwych rozwiązań. Jak oceniamy produkcję StevenA Soderbergha?

Marzenie o tym, by widz miał jakikolwiek udział w opowieści, którą śledzi na ekranie towarzyszyła kinomanom od zawsze. Spełnieniem tych nadziei miał się stać poniekąd eksperyment, którego pomysł zrodził się głowie niezwykle oryginalnego twórcy filmowego jakim jest Steven Soderbergh, autor chociażby genialnego serialu „The Knick”, twórca „Erin Brockovich”, „Traffic” i „Ocean’s Eleven”. Soderbergh wymyślił sobie „Mozaikę” jako aplikację mobilną, dzięki której widzowie mogli zapoznawać się z różnymi wariantami morderstwa Olivii Lake przez dokonywanie wyboru punktu widzenia, z jakiego oglądali daną historię. Widz nie mógł więc wprawdzie wpływać na postępy śledztwa, ale np. fakty i dokumenty z jakimi się zapoznawał w jego toku łączyły się ścisłe z wiedzą postaci, której towarzyszył. Sam pomysł był rewelacyjny, (choć aplikacją nie dane nam było cieszyć się w Polsce), ale nie wiedzieć czemu postanowiono efekt tego eksperymentu przedstawić w formie linearnej.

Wybrano strukturę miniserialu telewizyjnego i fabułę najczęściej wybieranej i najlepszej wersję narracji. I jeśli sama aplikacja i idące za nią możliwości zostały docenione (choć na kolana widzów nie rzuciły) tak trzeba przyznać, że nie dość że tej wirtualnej magii w miniserialu zostało się bardzo niewiele, to jeszcze jej resztki obróciło się na jego niekorzyść. Oglądamy bowiem kryminał który przy dużej dozie dobrych intencji można nazwać oryginalnym biorąc pod uwagę jego wieloaspektową narrację i pełen nieoczywistości montaż, a przy mniejszej dozie dobrych intencji filmem ciężkim, chaotycznym z narracją z zupełnie innej bajki. Soderbergh wprawdzie nie należy do reżyserów, którzy gwarantują utożsamienie się widza z bohaterem, nie mniej jednak ów miał zawsze osobowość i bardzo konkretne rysy charakteru, nie mówiąc już o logicznym ciągu zdarzeń, które go dotyczyły.

O bohaterach „Mozaiki” można jedynie powiedzieć jak to mawiamy nasze babcie „ni nas ziębią, ni grzeją”. Pewne emocje wzbudzają dopiero po jakimś czasie, a i one są letnie. Może dlatego, że przypominają bardziej postacie z gry komputerowej i taką też mają głębię, co więcej nikt ich nie wprowadza na scenę i nikt nie zakańcza ich egzystencji w sposób w jaki byśmy chcieli. Z nich wszystkich najwięcej miejsca poświecono ofierze: utalentowanej pisarce i ilustratorce Oliwii Lake granej przez Sharon Stone, która przydała swej postaci najwięcej chyba energii i dynamiki. No, ale przecież nie jest tajemnicą, że dzieje się tak jedynie przez 2 odcinki, bo potem Lake występuje raczej w hmmm szczątkowej formie. Ciekawą postacią mógł być Joel Hurley, wybuchowy i impulsywny rysownik, którego Olivia przygarnia pod swoje skrzydła i co do którego ma swoje intymne plany. Jednak nawet iskrzenie między tymi dwiema postaciami jest tak krótkie, że łatwo je przeoczyć, a na pewno trudno się w nie zaangażować. Inne postaci jak Petra wyskakują sroce spod ogona i choć stają się kluczowe, to ich nagłe pojawienie się i brak osadzenia w opowieści bywa dezorientujący, a ich motywacje nieodgadnione.

Jednak największym grzechem produkcji jest całkowity brak napięcia. Temperatura w tym filmie nie zbliża się nawet do marnego wrzenia i nie byłaby w stanie ściąć nawet białka. Końcówka żadnego odcinka nie zachęca do tego, by jak najszybciej obcinając wszystkie listy płac i czołówki zacząć oglądać ciąg dalszy, byleby znów towarzyszyć bohaterom. Nawet pod koniec serialu, w scenie, w której wszystko się mogło zdarzyć ani na moment nie odczujemy troski o (być może zagrożone) życie bohaterki węszącej wszędzie i narażonej na niebezpieczeństwo – wszak chodzi o nie byle jakie pieniądze. To, co szwankuje w tym filmie, kojarzy mi się ze zgrzytem w jaki powieść chce się czasem przykroić do filmu, mając nadzieję że wystarczą te same środki ekspresji. Podobnie eksperyment przycięcia na potrzeby standardowego filmu produkcji pierwotnie będącej aplikacją nie udał się, bo nie można zszyć opowieści z nici, które ciągle się rwą. Aplikacja pozwalała na zastopowanie i wybór innej narracji, w miniserialu czuje się, gdzie następowała stopklatka. Nielinearny, dezorientujący montaż nie jest czymś, czego byśmy w kinie nie oglądali, ale zazwyczaj bywa przemyślaną strategią. Tutaj bynajmniej nie interpretujemy tego jako efekt oryginalności pomysłu, ale jako efekt błędu i toporności prowadzenia akcji, a cięcia montażu jawią nam się jako grube szwy.

Może jestem nieco niesprawiedliwa, ale szkoda mi potencjału jaki był w scenariuszu. Szkoda mi dobrych dialogów, efektu zaintrygowania jaki w widzu wywołuje pierwsza scena rozmowy na korytarzu. Szkoda mi świetnych aktorów, których potencjał został nie do końca wykorzystany. Szkoda mi finału, który pozostawia widza z mnóstwem pytań bez nadziei na ich otrzymanie. I jeśli miałabym coś zasugerować reżyserowi to to, żeby zrobił wszystko na nowo respektując strukturę filmu. Mała społeczność z podskórnymi napięciami i skrywaną intrygą, świetne zdjęcia pokrytych dziewiczobiałym śniegiem wzgórzami stanowiące kontrast dla ciemnych sprawek mieszkańców mogłoby być wspaniała areną na opowieść z dreszczykiem o makabrycznej śmierci znanej celebrytki przyciągającej do siebie kłopoty. W „Mozaice” zamiast tego dostaliśmy chłodną kalkulację.

Nasza ocena 6/10

Beata Cielecka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn