"Mr. Robot". Młodszy brat matrixowego Neo, czyli o serialowym socjopacie słów kilka [RECENZJA]

Beata Cielecka
Beata Cielecka
"Mr. Robot" jest już dostępny w ofercie serwisu Showmax. Z tej okazji recenzujemy dla Was 1. sezon wyreżyserowanego przez Sama Esmaila serialu o młodszym bracie matrixowego Neo, Elliocie Aldersonie.

Każda epoka w kinie ma swojego socjopatę. Był Tyler Durden w „Fight Club”, Candie w „Django”, Gregory House czy król Joffrey. Elliot Alderson być może jest najbliższy nam współczesnym. Cierpi na paranoję, fobię społeczną, depresję i jest morfinistą. Drugi człowiek to dla niego przede wszystkim problem, czasem wyzwanie, bo nasz bohater zanim pozna „żywego” człowieka
musi mu zrobić wirtualną autopsję; otworzyć klatkę piersiową (czyli poznać jego pracę, tryb życia, przyjaźnie, upodobania) i mózg (prześledzić jego myśli, poglądy i słabe strony). Znajduje w sieci wszystko to, o co nigdy nie spytałby w 4 oczy stojącego przed nim człowieka. Dla Elliota przekraczanie granic czyjejś prywatności nie stanowi problemu, bo u niego samego jest ona w
zaniku. Elliot cierpi na najgorszą chorobę współczesności, czyli samotność. Otoczonymi wszędzie ludźmi ma problem z przyjaźniami i związkami, dość powiedzieć, że jedną z najbliższych mu kobiet jest dilerka sprzedająca mu morfinę.

Dlatego jedynymi stworzeniami, które rozumieją bohatera, a on je rozumie, są komputery. To one są jego intymną przestrzenią, a sieć jedynym miejscem gdzie czuje się bezpiecznie. Nic więc dziwnego, że osoba z którą nawiązuje kontakt… nie istnieje. To znaczy istnieje, ale po drugiej stronie ekranu (czyli po drugiej stronie lustra jakby powiedziała Alicja). Tą osoba jest widz. To do niego Elliot kieruje swoje słowa, traktując go jednak jako coś w rodzaju tworu połączonego światłowodem z jego umysłem. Dzięki temu jego myśli, emocje i doznania płyną nieprzerwanym strumieniem w naszą stronę. Nie są selekcjonowane i cenzurowane. To czysto subiektywna narracja człowieka, którego mocno zawodzi własny, neurotyczny acz genialny umysł. Gdyby wymienić czynniki sukcesu tego serialu to ten zabieg jest chyba na pierwszym miejscu. Bycie tak blisko czyjegoś umysłu (i to takiego!) jest bowiem niezwykle fascynujące. Elliot jest bowiem socjopatą, ale wysoko funkcjonującym: inteligentnym, błyskotliwym nadajnikiem, którego skondensowane wypowiedzi pełne są oryginalnych obserwacji ludzi i świata, ostrej krytyki pod ich adresem i zaskakującego poczucia humoru. Zwłaszcza w czasie dialogów ta percepcyjna schizofrenia wydaje się najbardziej porażająca, bo transmisja myśli z jego mózgu nijak się ma do uładzonych i nieśmiałych wypowiedzi jakich udziela… oraz do pełnej uniżoności postawy jaką przybiera, próbując wtopić się w tło.

Nie dajmy się jednak zwieść. Elliot to narrator niewiarygodny, człowiek nękany przez własne demony, z pełnym urojeń umysłem najeżonym pułapkami, w które wciąga siebie oraz podłączonego do siebie widza. Kiedy przekonany o swym uwikłaniu, czuje się zagrożony czy wściekły my też jesteśmy skazani na stan wewnętrznego rozedrgania, zwodzenia zmysłów i chaosu lasującego umysł. Z reguły monologi wewnętrzne głównego bohatera są wyznacznikiem prawdy w filmie, to on wie lepiej, a rzeczywistość bywa fałszywa. Tu jest inaczej. Widz zostaje wytrącony ze swej pozycji wszystkowiedzącego, może ewentualnie spekulować i… czekać na ciąg dalszy. Ten zabieg wyrwania widza z wygodnego fotela to kolejny plus tego serialu. A najzabawniejsze jest to, że sprawcą tego zamieszania jest mały człowiek o fizjonomii elfa, olbrzymich, pełnych zdziwienia oczach i cichym, zgaszonym głosie. Z kapturem naciągniętym na głowę, ubrany w czerń i przemykający się chyłkiem ulicami miasta jest idealnym „nikim” dla postronnego obserwatora.

Nie tylko monolog wewnętrzny bohatera, ale zdjęcia i montaż też ilustrują stan psychiczny Elliota. Elliot widziany jest na tle dużych przestrzeni: korytarzy, klatek schodowych, sal konferencyjnych ilustrujących jego samotność i wyalienowanie. Elliot wydaje się wszędzie obcy, wszędzie nie na miejscu. W „Mr. Robot” Elliota i innych bohaterów umieszcza się gdzieś na marginesie kadrów. Wychylają się z boków, czy z dołu, są widoczni szczątkowo, kadr ucina im część twarzy. Żeby być w jego centrum muszą sobie zasłużyć, udowodnić że… mają emocje, zbuntować się przeciwko oczywistej rzeczywistości: byciu marionetką rozstawioną gdzieś po kątach wszechwładnego systemu.

Ten ostatni aspekt łączy Elliota go z bohaterami „Fight Club”, „Matrixa”, czy „V jak Vendetta” kontestującymi korporacyjną rzeczywistość. Walka Elliota z Systemem ma coś z nierównej walki Davida z Goliatem. Oto „fsociety”, do której Elliot się przyłącza, podziemna hakerska organizacja dowodzona przez Mr. Robota chce upadku zajmującej się cyberbezpieczeństwem (E)vil Corporation. To nie tylko finansowy rekin, jeden z tych, którzy mając absurdalnie dużą władze i ogromne pieniądze zmuszają do pozostania na kolanach olbrzymią resztę społeczności świata. To także firma, której upadek uwolni ludzkość od bankowych zobowiązań. Czy Elliot i jego kompani są idealistami czy szaleńcami okaże się zapewne w drugim sezonie. Być może okaże się w nim też czy Elliot „myśli” prawdę, bo to kluczowe pytanie tego pełnego meandrów serialu.

Osobowość aktora grającego rolę Elliota, Rami Maleka to klucz do sukcesu filmu, aktor z wewnętrzną tajemnicą, jednocześnie wyrazisty i pełnego niewiadomych. Mnie osobiście oprócz niego, zafascynował grający Tyrella Wellicka, antagonistę Eliota (a może nie?) Martin Wallström. To aktor o zimnym spojrzeniu, równie przekonujący wtedy, gdy gra pozbawionego uczuć despotę, jak i (a może bardziej), gdy bliskie mu jest widmo porażki.

„Mr Robot” niewątpliwie wciąga i intryguje: osobowości bohaterów, narracja z offu, sposób filmowania, ścieżka muzyczna są strzałem w dziesiątkę. Potwierdzają ten sukces rozgrzane do czerwoności fora internetowe, z wątkami mnożącymi się jak grzyby po deszczu od hakerskich niuansów po aspekty psychiatryczne. A wywołanie merytorycznej konwersacji tego typu to już w filmowym świecie niemało! Obawą pozostaje dla mnie kwestia ciągu dalszego, obrania strony w jaką pójdzie serial. Mam nadzieję, że nie będzie jedynie sztuką dla sztuki (jaką jest przypadek Lyncha i mocno przekombinowany 4 odcinek sezonu 1) i że filmowe tricki nie przesłonią atrakcyjności samej opowieści, fabuły której atutem jest filtrowanie świata przez arcyciekawą percepcję dysfunkcyjnego bohatera. Z taką postacią można albo zaistnieć w całym kadrze albo skazać go na artystyczną lobotomię i zepchnąć poza margines w filmową magmę
znaków zapytania.

Nasza ocena: 7/10

Beata Cielecka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn