"Nielegalni". Grzegorz Damięcki: Mam nadzieję, że oglądając "Nielegalnych", nikt nie poczuje się robiony w trąbę [WYWIAD+WIDEO]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Piotr Litwic / CANAL+
fot. Piotr Litwic / CANAL+
Grzegorz Damięcki jest gwiazdą nowego serialu telewizji CANAL+ pt. "Nielegalni". Jak radził sobie z rolą szpiega i pracą na międzynarodowym planie? Jak wspomina czas realizacji "Nielegalnych" i co myśli o młodych polskich twórcach, którzy dopiero zaczynają swoją pracę zawodową? O tym wszystkim porozmawialiśmy z Grzegorzem Damięckim!

"NIELEGALNI" - SPRAWDŹ PROGRAM TV

"NIELEGALNI"

W serialu „Nielegalni” wciela się pan w postać Konrada Wolskiego. Kim jest ten bohater?

To jest „nielegał”, czyli człowiek, który pozostaje w cieniu i z tego cienia musi bacznie obserwować to, co się dzieje dookoła. Człowiek przeźroczysty, po którym nie może być widać, że się zna na tym, że jest w stanie specjalistycznym okiem odróżnić dobro od zła. To jest też człowiek, który jest prywatnie porozbijany. Praca, którą wykonuje nie sprzyja kontaktom prywatnym, poza tym ludzie, których kocha, byliby narażeni na bezpośrednie zagrożenie, więc też może nie warto się wiązać z tymi, których kochamy. To wszystko jest w tym bohaterze, dlatego jest mi on tak bliski, ponieważ z jednej strony jest niedoskonały, a ludzie niedoskonali i ich świat bardzo mnie interesują. W „Nielegalnych” też opowiadamy o tym, że jedna drobna decyzja powoduje lawinę różnych wydarzeń. Bardzo prawdziwie jest utkany ten scenariusz, więc jest dla aktora świetnym materiałem do roboty.

To, co mnie najbardziej pociąga w „Nielegalnych”, poza tym, że to serial szpiegowski, to fakt, że przede wszystkim jest to produkcja o ludzkich słabościach oraz błędach.

Tak. Opowiadamy o ludziach, którzy muszą momentalnie podejmować decyzje – często na kolanie, gdyż liczy się szybkie działanie. Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach – to moje ulubione powiedzenie, które w przypadku bohaterów „Nielegalnych” bardzo często ma zastosowanie. Dla mnie ten serial jest opowieścią o ludziach, którzy przede wszystkim charakteryzują się tym, że muszą szybko i logicznie myśleć. Sprawą drugorzędną jest to bieganie z pistolecikiem; w tym sensie scenariusz ma mało wspólnego z produkcjami o Jamesie Bondzie. Chociaż bardzo lubię tę serię, tutaj nie jest to opowieść o człowieku, który budzi się rano, ma nienaganną fryzurę, wszystkie kobiety na jego widok mdleją i zawsze wszystko robi perfekcyjnie. Ten świat tutaj jest troszeczkę bardziej hardkorowy, trochę więcej jest brudu i znaków zapytania. „Nielegalni” bardziej dotykają samej roboty szpiega i tego, jak ona wygląda. Czytanie serii książek Severskiego, a następnie scenariusza, było fascynujące i wciągające, że aż chciałem być członkiem tej ekipy.

Jak wspomina pan pracę na planie „Nielegalnych”? To iście międzynarodowa produkcja; są plenery w Turcji, na Białorusi, jest Szwecja.

Rzeczywiście, jest w tej produkcji rozmach. Dla mnie najciekawsze było to, że mogłem spotkać aktorów z różnych szerokości geograficznych i ich obserwować, co było dla mnie niezwykle edukujące. Ciekawa była też mieszanka językowa; ktoś z ekipy obliczył, że na planie w pewnym momencie słychać było czternaście różnych języków. Świetne były plenery. Stambuł okazał się niesamowity, miliony ludzi na jednej płycie chodnikowej, śpiewy z minaretów, dźwięki i przeróżne zapachy tego miasta. To miasto przecież w ogóle nie śpi, bo było udręką dla dźwiękowców. Do tego pełen profesjonalizm tureckich kaskaderów. Byłem szczęśliwy, że biorę udział w takim projekcie i w pewnym sensie to jest to, o co mi w tym zawodzie chodzi – to swoiste przedłużenie piaskownicy, w jakimś sensie zabawa w kogoś, kim by się nigdy nie chciało bądź nie mogło być.

Za realizację „Nielegalnych” odpowiada dwóch świetnych reżyserów – Leszek Dawid i Jan P. Matuszyński. Czy dla aktora jest to utrudnienie, że w trakcie serialu zmienia się osoba odpowiedzialna za formowanie całości?

Według mnie to jest tylko i wyłącznie zaleta oraz dodatkowy plus tego wszystkiego, co nas spotkało. Leszek Dawid to człowiek laboratorium, to gość, któremu z poczuciem pełnego spokoju oddałem się we władanie i do którego natychmiast nabrałem zaufania. Od razu zauważyłem, że to człowiek, który dba o całą ekipę i wszystkich ludzi dookoła. Leszek w pewnym sensie tutaj był moją głową i oczami, a jakiekolwiek uwagi i wskazówki od niego były bezcenne. W lot rozumiałem, o co mu chodzi. Za to Janek jest kompletnie innym człowiekiem, co też jest kapitalne. Inaczej pracuje z aktorem, ale nie wyobrażam sobie, żeby chciał na planie pracować z kimś, z kim się nie utożsamia czy za kogo nie trzyma kciuków. Obydwaj postawili bardzo wysoko poprzeczkę i to był rodzaj dodatkowej adrenaliny, aby się tutaj sprawdzić. To nie są reżyserzy, którym jest wszystko jedno i którzy są szczęśliwi, bo skończyliśmy zdjęcia przed planowanym terminem. Gdyby nie mieli tego, co chcą, to by tych zdjęć nie skończyli i jestem tego pewien.

Czego widzą mogą spodziewać się po „Nielegalnych”?

Mam nadzieję, że emocje, serce i uczciwość, które włożyliśmy w przygotowanie serialu, przełożą się na ten obraz. Że to będzie troszeczkę tak jak jest z dziećmi w teatrze, bo dziecięca widownia, wbrew pozorom, jest najtrudniejszą widownią, jaką można sobie wyobrazić. Dziecko momentalnie widzi, że jest – przepraszam za frywolność języka – robione w trąbę. Mam nadzieję, że oglądając „Nielegalnych” nikt nie poczuje się robiony w trąbę.

Podczas festiwalu w Gdyni został zaprezentowany nowy film krótkometrażowy z pana udziałem pt. „Chłopcy z motylkami”. Proszę opowiedzieć o tej produkcji.

Dla mnie praca z młodymi twórcami jest swoistym poligonem. Marcin Filipowicz nie musiał mnie długo namawiać do tej roli, ponieważ temat filmu i problematyka przemocy wśród młodzieży była mi bardzo bliska. Sam mam 14-letniego syna i często bywam w szkole, gdzie słyszę różne historie, które się po prostu w głowie nie mieszczą. Cywilizacyjny rozwój, idąc do przodu, masakruje osobowości, więc rzuciłem się w ten projekt natychmiast. Uważam krótki metraż za bardzo ważną formę, która teraz dodatkowo przeżywa swój renesans. Krótkie metraże są na coraz wyższym poziomie, a nam aktorom jest niezwykle potrzebny kontakt z młodymi, wchodzącymi w zawód reżyserami. Dowodem na to są chociażby Piotr Domalewski czy Paweł Maślona, którzy w ostatnich latach zrobili bardzo znaczące filmy w polskiej kinematografii i mam taką drobną satysfakcję, że jakąś tam cząstką siebie brałem w tym udział. To nie jest żadne moje wyrachowanie zawodowe, bo ci co mnie znają wiedzą, że nie jestem wyrachowany, ale uważam, że trzeba mieć ucho i oko otwarte oraz trzymać sztamę z tymi, którzy mają coś do powiedzenia i opowiadają o ważnych tematach.

Rozmawiał: Krzysztof Połaski

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn