"Strażnicy Galaktyki vol. 2". List miłosny do lat 80. [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Disney
fot. materiały prasowe dystrybutora Disney
Po sukcesie „Strażników Galaktyki” z 2014 roku nie sposób było nie czekać na kontynuację przeboju wyreżyserowanego przez Jamesa Gunna. Pytanie tylko, czy pierwszy film był jednorazowym wybrykiem czy też reżyser ma pomysł na całą serię? Cóż, po zakończeniu seansu „Strażników Galaktyki vol. 2” wiedziałem jedno: już w tym momencie czekam na trzeci film. To chyba mówi wszystko.

Film rozpoczyna się od krótkiej wizyty na Ziemi. Jest rok 1980, a pewien jegomość (Kurt Russell), korzystający zapewne z tego samego fryzjera co Zbigniew Wodecki, zabiera do lasu przepiękną, blondwłosą niewiastę. Miłość kwitnie, więc chyba jasne, co między tą dwójką zdarzy się za kilka chwil. I gdy para oddaje się miłosnym uniesieniom, to natychmiast przenosimy się do naturalnego środowiska filmu Gunna, czyli Kosmosu, gdzie ekipa pod dowództwem Petera Quilla (Chris Pratt) dokańcza swoje kolejne zlecenie. I jedynie mały Groot (Vin Diesel) woli potańczyć sobie w rytm przebojów lat 80-tych, zupełnie się nie przejmując rozgrywającej się za jego plecami bitwą. Jeżeli nigdy nie mieliście styczności ze „Strażnikami Galaktyki” to już ta scena powinna Wam dokładnie pokazać w jakim stylu będzie rozgrywana ta opowieść.

W zasadzie opis fabuły obrazu można streścić jednym zdaniem: Strażnicy po raz kolejny muszą uratować Galaktykę. Dalsze rozpisywanie się w tym temacie groziłoby popsuciem widzom niespodzianki. I ta prostota w zasadzie jest siłą filmu, gdyż widzowie w tym przypadku raczej nie idą do kin, aby obejrzeć skomplikowaną, wielowymiarową historię, lecz świetny film akcji, okraszony doskonałym humorem, mocnymi dialogami oraz wybornie napisanymi postaciami, z których każda ma swój charakter. I z tego zadania „Strażnicy Galaktyki vol. 2” wywiązują się w stu procentach.

Jak już słusznie niektórzy zauważyli, film Jamesa Gunna jest listem miłosnym do lat 80. XX wieku, dlatego jest tak wiele nawiązań do tej epoki. Więcej, właściwie cały obraz jest nasączony estetyką czasów, gdy na ekranach telewizorów królowała „Drużyna A” czy „MacGyver”. Do tego w obsadzie znaleźli się Kurt Russell, Sylvester Stallone oraz inny gwiazdor tamtej dekady, którego co kilka lat wskrzesza się w celach humorystycznych i chociaż można powiedzieć, że posługiwanie się nim to bardzo zgrany motyw, ale o dziwo w wykonaniu twórców „Strażników Galaktyki” wciąż bawi i – jakkolwiek to zabrzmi – znajduje się dla niego sensowne uzasadnienie. No i muzyka! Pod względem ścieżki dźwiękowej film jest dopieszczony do maksimum. Co ważne, muzyka nie jest tylko dodatkiem, ale czymś, co napędza bohaterów. W końcu można się mścić nawet za zniszczonego walkmana.

Film bardzo dobrze prezentuje się od strony wizualnej. Mały Groot, Drax czy Rocket cieszą oko. Jedyny zgrzyty animacji, gdzie następuje już pewien mały przesyt, pojawiają się w finale, gdzie faktycznie wkradł się niepotrzebny chaos i chęć wprowadzenia na ekran wielkiej demolki. Ale poza tym na poziom akcji narzekać nie można, na ekranie dzieje się wiele, a wszystko jest podane w bardzo przystępnej formie.

Zasługą tego jest humor. Właściwie można by zaryzykować stwierdzenie, że „Strażnicy Galaktyki vol. 2” są komedią akcji, bo trudno zachować pokerową twarz i chociaż na chwilę się nie uśmiechnąć przy słownych bataliach Quilla z Rocketem (Bradley Cooper), nieporadności Quailla w nawiązywania kosmicznych relacji damsko-męskich z uwodzicielską Gamorą (Zoe Saldana) czy wywodach Draksa (Dave Bautista). Chociaż gwiazdorem i tak jest Mały Groot, który swoje pięć minut ma także w scenach pojawiających się w trakcie napisów, więc pod żadnym pozorem nie wychodźcie wcześniej z kina.

„Strażnicy Galaktyki vol. 2” to rozrywka na najwyższym poziomie. Widać, że twórcy dobrze wiedzą, jaki materiał mają w rękach, przez co nie marnują potencjału produkcji. Film Jamesa Gunna jest autentycznie zabawny, ma świetnie napisane postaci i jeszcze lepsze, często kąśliwe dialogi, dlatego mimo iż mamy do czynienia z kontynuacją, to ta forma wciąż się sprawdza i nie czuć powtarzalności. Autorzy bawią się różnymi motywami, żonglują nawiązaniami do popkultury i rozśmieszają do łez. Czy potrzeba czegoś więcej? Na seansie bawiłem się doskonale i tego samego życzę Wam.

Ocena: 8/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 1 maja 2017 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn