"Szatan kazał tańczyć". Seks, masturbacja i filtry z Instagrama [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. Paweł Tkaczyk © Manana
fot. Paweł Tkaczyk © Manana
Nowy film Katarzyny Rosłaniec padł ofiarą własnego pomysłu. Na samym początku seansu „Szatan kazał tańczyć” pojawia się informacja, iż produkcja składa się z bodaj 54, trwających po dwie minuty, scen, które można ułożyć sobie w dowolny sposób, a sens zostanie zachowany. Tyle tylko, że w takim wypadku na dobrą sprawę wystarczy obejrzeć wyłącznie jeden z zamieszczonych na Youtube fragmentów i otrzymamy dokładnie to samo, co w przypadku całości, czyli nic.

Główną bohaterką „Szatan kazał tańczyć” jest Karolina (Magdalena Berus), początkująca pisarka, mająca ok. 27 lat. Jej debiutancka powieść, mająca być współczesną wersją „Lolity”, w której dziewczyna opowiada o swojej młodszej siostrze, okazała się bestsellerem, a młoda adeptka sztuki pisarskiej zaczęła być zapraszana na salony, sesje zdjęciowe czy do talk-show w Japonii.

To jest to, aż chciałoby się krzyknąć. Do tego Karolina łapczywie korzysta z uroków życia; upija się, ostro ćpa i jeszcze ostrzej uprawia seks. Nic sobie nie robi z wady serca i zamiast przejmować się zdrowiem egzystuje jeszcze mocniej. A później wypłakuje się matce w rękaw, że jej życie jest takie puste. Dramacik.

Ironizuję, ale trudno mi tego nie robić, gdy na ekranie oglądam tak sztucznie wykreowaną, wręcz wzorowo wyciętą z formy pt. „zagubiona panienka z dobrego domu”, postać. Za grosz w tym autentyzmu, bo chociaż nie wątpię, że istnieją na tym świecie pogubione jednostki, potrafiące zatracać swoje życie za pomocą używek (bo sam zapewne spotkałem kilka na swojej drodze), tak w żaden sposób nie kupuję Karoliny, która dla atencji wsadza sobie nadmuchany balon pod t-shirt i udaje ciężarną. To zwyczajna pokazówka.

„Szatan kazał tańczyć” jawi mi się jako filmowy tombak. Być może Rosłaniec chciała opowiedzieć o czymś ważnym, ale wówczas trzeba mieć temat oraz historię, a nie tylko pomysł na formę, która zresztą w 2017 roku nie jest już niczym odkrywczym. Film utrzymany w stylistyce Instagrama czy Snapchata nie jest żadną nowością lub eksperymentem, a jedynie ogranym już zabiegiem i niepotrzebnym domówieniem, jeszcze bardziej banalizującym całość.

To jeden z tych filmów, w którym słowo i dialogi schodzą niestety na dalszy plan. Można nawet odnieść wrażenie, że ludzie tutaj nie rozmawiają, lecz wygłaszają swoje kwestie. Doskonałym przykładem tego niech będzie kuriozalna scena samochodowa, gdzie Magdalenie Berus partneruje Jacek Poniedziałek. No właśnie, przecież mamy tutaj grono naprawdę doskonałych aktorów, tyle tylko, że za bardzo nie mają czego grać, gdy trzymają się scenariusza.

Jedynie jakiś pomysł na swoją bohaterkę znajduje Marta Nieradkiewicz. Widać, że doskonale bawiła się na planie i ona jako jedyna stworzyła postać, która jest wyrazista i w tym pustym świecie jest jakaś. Ale z drugiej strony mamy zupełnie niepotrzebny epizod Hanny Koczewskiej, mający zapewne wprowadzić do całości za pomocą amatorskiego występu powiew autentyzmu, ale na zamiarach się skończyło. Nie do końca rozumiem też chwalenie Magdaleny Berus za tę rolę; nie twierdzę, że była zła, ale zwyczajnie była dokładnie taka sama jak chociażby w „Baby Blues”. Zero zaskoczenia, zero transformacji.

Nie wiem, czy to bardziej zabawne czy smutne, ale Katarzyna Rosłaniec z filmu na film sprawia wrażenie coraz gorszej reżyserki. O ile na „Galerianki” czy „Baby Blues” był jakiś pomysł, tak „Szatan kazał tańczyć” jest wydmuszką, materiałem na 5 czy 10 minutową etiudę. Nic więcej. Nawet w pewnym momencie można odnieść wrażenie, że ten obraz powstał chyba wyłącznie po to, aby rozebrać Magdalenę Berus, która średnio w co drugiej scenie uprawia seks albo się masturbuje.

Rozumiem, co chciała przekazać widzom Katarzyna Rosłaniec, ale na film o pustce oraz samotności też trzeba mieć pomysł, a tego tutaj zabrakło. Taki pomysł miał chociażby lata temu Mariusz Treliński w doskonałych „Egoistach” czy ostatnio Nicolas Winding Refn w „Neon Demon”, natomiast urodzona w 1980 roku autorka jedynie kopiuje, wykorzystuje ograne motywy, chcąc stworzyć coś, co byłoby współczesną wersją wspomnianych „Egoistów”. Tyle, że tam był styl, była opowieść, byli krwiści bohaterowie, a tutaj mamy filtry z Instagrama i instrukcję obsługi filmu. Serio? Chociaż trzeba oddać rację, iż obraz wizualnie prezentuje się bardzo ładnie. Virginia Surdej, będąca autorką zdjęć, zaprezentowała nam surowe kadry, które w połączeniu z podkręconą kolorystyką, potrafią cieszyć oko.

„Szatan kazał tańczyć” już teraz określany jest filmem kontrowersyjnym, ale jeżeli ta kontrowersja polega na tym, że oglądamy rozebraną młodą dziewczynę, to nie mam pytań. Niestety, ale chociaż film chciałby opowiadać o czymś ważnym, to finalnie otrzymujemy nudną produkcję o niczym, gdzie zabrakło scenariusza i jakiegokolwiek oryginalnego pomysłu. Szkoda, że pod płaszczykiem głębokiego, artystycznego filmu dostaliśmy grafomanię, czego najlepszym dowodem niech będą fragmenty powieści głównej bohaterki, które są czytane z offu, w przerwach pomiędzy kolejnymi sekwencjami, przez samą Katarzynę Rosłaniec. Kurtyna.

Ocena: 3/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ" W KINACH OD 5 MAJA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn