"Terminator: Mroczne przeznaczenie" [RECENZJA]. Dajcie już umrzeć "Terminatorowi". Nie reanimujcie go

Redakcja Telemagazyn
Redakcja Telemagazyn
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Obydwa "Terminatory" Jamesa Camerona to już dzisiaj klasyki kina. Filmy, które wyznaczały kierunki, trendy, po prostu legendy. Żadna z kolejnych części "Terminatora" ani na krok nie zbliżyła się do dokonań Camerona z przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Teraz ojciec po części wraca do swojego dziecka, ale tylko po części...

"TERMINATOR. MROCZNE PRZEZNACZENIE" - RECENZJA

"Terminator: Mroczne przeznaczenie" to bezpośrednia kontynuacja filmu "Terminator 2: Dzień sądu", która ignoruje wszelkie do tej pory zrealizowane kontynuacje. James Cameron, który tym razem stał się producentem nowego "Terminatora", uznał, że trzeba wrócić do początków tej historii, jednocześnie starając się zinterpretować ją na nowo. Dlatego do obsady powrócili Arnold Schwarzenegger oraz Linda Hamilton, lecz film już w zasadzie w swoich pierwszych minutach kasuje wszystko, czego dowiedzieliśmy się z "Dnia sądu".

Widać, że tym razem producent, reżyser Tim Miller oraz trio scenarzystów Justin Rhodes, David S. Goyer oraz Billy Ray postanowili postawić na sprawdzony schemat, więc niejako mamy do czynienia z sequelem, który mocno czerpie z pierwszej części, gdzie świadomie kopiowane są pewne motywy, o czym zresztą mówią sami bohaterowie. Niby kontynuacja, niby nowy start, ale niestety wszystko jest tutaj niby.

Zaczyna się dobrze. Jesteśmy w Meksyku, gdzie spokojnie żyją sobie Dani Ramos (Natalia Reyes), jej brat Diego (Diego Boneta) oraz ojciec Vicente (Enrique Arce). Normalna rodzina; wszyscy pracują bądź pracowali w fabryce samochodów, gdzie ciężką harówką zarabiali na chleb. Teraz w fabryce zaczęło pojawiać się coraz więcej robotów, wykonujących pracę taniej, szybciej i często dokładniej, przez które szykowały się zwolnienia.

Dani wtedy jeszcze nie wiedziała, że kryzys na rynku pracy nie będzie głównym powodem przez który znienawidzi nowinki techniczne. Nasza nowa, meksykańska Sarah Connor musi umrzeć. Do tego chce doprowadzić przysłany z przyszłości terminator (Gabriel Luna), którego ściga lekko stuningowana rebeliantka, Grace (Mackenzie Davis). Oj, w Meksyku oraz Teksasie będzie gorąco...

Już od pierwszych scen widać, że "Terminator: Mroczne przeznaczenie" ma ambicję i chce być komentarzem do współczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Stanach Zjednoczonych, lecz niestety finalnie jest to szalenie powierzchowne, w żaden sposób nie starające się dotrzeć do istoty problemu. Oczywiście, nie zapominajmy, że to jest "tylko" film rozrywkowy, ale jeżeli autorzy już chcą zabierać głos, to niech to robią całym gardłem, a nie udają chrząknięcia. I właściwie w tym momencie kończą się jakiekolwiek zalety "Mrocznego przeznaczenia", a zaczyna festiwal farsy, żenady i bólu oczu.

Fatalną jakość efektów specjalnych można nawet pominąć, chociaż produkcja aspirująca do miana kontynuacji klasyków kina sci-fi powinna wizualnie sobą coś reprezentować, tak dla pozbawionego większych pomysłów, wtórnego i miejscami zwyczajnie kretyńskiego scenariusza litości mieć nie można. Niewiele tutaj zgadza się z logiką i zdrowym rozsądkiem, chociaż prawdziwa kulminacja głupoty następuje wraz z pojawieniem się na ekranie Arnolda Schwarzeneggera. Wówczas "Terminator: Mroczne przeznaczenie" zamienia się w autoparodię serii, gdzie oczywiście widzowie śmieją się z T-800 handlującego zasłonami i chillującego z rodziną (chociaż nie uprawia fizycznej miłości z żoną!), tak chyba nie o to powinno chodzić. Ironiczny humor był znakiem rozpoznawczym serii, ale mam wrażenie, że w tym wypadku chciano zbyć mocno, a Tim Miller myślał, że to co sprawdziło się w "Deadpoolu" sprawdzi się tutaj. Nic bardziej mylnego.

"Terminator: Mroczne przeznaczenie" to film niepotrzebny, chaotyczny i niedopracowany. Głupi scenariusz zmieszano z pozbawionej wszelakiej charyzmy Natalią Reyes oraz po raz enty odkurzonym Schwarzeneggerem, który jednak już w żaden sposób nie jest interesujący na ekranie. Wręcz przeciwnie. Niestety, sama Linda Hamilton, która na ekranie jest mega charyzmatyczna i doskonale czuje się jako Sarah Connor, nie wystarczy, aby uratować markę. Nie wystarczy też całkiem dobra Mackenzie Davis, gdy twórcy nie mają pomysłu na fabułę. Mam teraz tylko jedno życzenie - dajcie już tej serii umrzeć. Dalsze sztuczne podtrzymywanie jej przy życiu nie ma żadnego sensu.

Ocena: 4/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 8 listopada 2019 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn