"Tidelands" [RECENZJA]. Oceniamy pierwszy australijski serial Netflixa. Jak wypadł Jacek Koman? [WIDEO+ZDJĘCIA]

Beata Cielecka
„Tidelands” zasługuje na uwagę z dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, że to australijski debiut serialowy Netflixa. Drugim, że w jego obsadzie zobaczymy podziwianego na świecie polskiego aktora, o którym rodacy niemal nic nie wiedzą – Jacka Komana. Sprawdźcie, jak oceniamy serial "Tidelands"!

"Tidelands" - recenzja pierwszego australijskiego serialu Netflixa

W „Tidelands” śledzimy losy Calliope zwaną Cal, która po 10 latach wychodzi z poprawczaka. Uznano ją za winną śmierci pewnego policjanta i próby zatuszowania swej zbrodni przez podpalenie jego domu. Cal chce zażądać od swego brata części schedy po ich zmarłym ojcu. Kłopot w tym, że Augie, parający się sprzedażą narkotyków i działający pod przykrywką spółdzielni rybnej właśnie stracił pracownika, który dla kogoś szpiegował. Cal chce dołączyć do interesu i poznaje przy okazji Oceanadów dostarczających Augie narkotyki. Żyjącą na uboczu społecznością, której członkowie obdarzeni są pewnymi paranormalnymi talentami, przewodzi piękna i bardzo niebezpieczna Adrielle, której pieniądze potrzebne są, by kupować kawałki starożytnych artefaktów pokrytych dziwnymi znakami. Cal przekona się jak niebezpieczny to proceder, gdy zostaje porwana, związana i wrzucona do morza. Wtedy odkrywa pewien sekret…

„Tidelands” Netflixa nie rozczarowuje, ale też nie zachwyca. Fabuła ma w sobie sporo elementów fantasy i nie jest to zbytnim spoilerowaniem, bo dość szybko prawda wychodzi na jaw, że Oceanadzi są w rzeczywistości potomkami śmiertelnych mężczyzn i syren, które porzuciły swe dzieci zaraz po urodzeniu na przybrzeżnych skałach. Marzenie o tym, by zobaczyć swe matki jest motorem napędowym wszystkich ich działań i przyczyną, dla której znoszą oni bardzo surowe rządy Adrielle, która traktowana jak królowa nie waha się przed nakładaniem na swych współziomków surowych kar polegających na przykład np. na wydłubaniu oka. Są w fabule jasnowidzący trzymani w ukryciu, podrzynanie gardeł, sztyletowanie, składanie ludzi w ofierze i tajemnicze rytuały. Jest też mnóstwo przemocy znanej nam z filmów kryminalnych, bo społeczność Oceanidów wikła się w handel narkotykami, co się pokojowo nie odbywa. Pazerność Adrielle przysparza jej wrogów, których i tak było niemało, gdyż kobiety z miasteczka przekonane są, że to syreny stoją za zniknięciami ich mężczyzn. Adrielle sprawia, że do miasteczka przybywają mafiosi… I tu akurat mamy powód do dumy, bo w roli Gregori Stolina, ich szefa zobaczymy naszego rodaka – Jacka Komana.

Kocha go każdy, kto oglądał „Moulin Rouge” z jedną z najbardziej porywających scen filmowych wszech czasów, czyli genialne tango Roxette. Koman, „aktor o wyglądzie cygańskiego Mefisto”, grający Argentyńczyka z narkolepsją śpiewając z Ewanem McGregorem wykonuje wraz z Caroline O'Connor (Nini) ten porywający, ognisty i namiętny taniec!

W „Tidelands” polski aktor gra bośniackiego szefa mafii narkotykowej, który stracił córeczkę i nie może jej zapomnieć. Pełen żalu do Boga chce odpowiedzi na pytanie czemu zabrał ją, a nie jego i te odpowiedzi na to pytanie będzie chciał uzyskać od syren, które są dla niego kimś w rodzaju upadłych aniołów. Tak, tak pokrętne to tłumaczenie, ale i cały serial do najlogiczniejszych nie należy. Niestety, wiele jest w nim absurdów, a dość zaskakujący jest fakt, że więcej tych absurdów dotyczy świata ludzi niż Ocaenadów. Może dlatego serial ma nie tylko problem z utrzymaniem uwagi widza, ale też w ogóle z budowaniem napięcia, którego w nim tyle co w popołudniowych serialach telewizyjnych. Niby jesteśmy po stronie Cal, aktorsko Charlotte Best robi co może, ale ma czasem do wypowiedzenia tak mierne kwestie, że nic to nie daje. Zdaję sobie sprawę, że nie robiono tego serialu, by pokazać głębię postaci, ale gros osób zachowuje się tak kompletnie niewiarygodnie psychologicznie że aż jest to śmieszne.

Jacek Koman opowiada o swojej roli w serialu „Tidelands”:

Dylan (pomocnik Adrielle) uwikłany w romans z Cloe tęskni za bardzo do mamy-syreny ciągle zmienia zdanie co do tego, na kim mu zależy, a Augie (Aaron Jakubenko w odróżnieniu od swej koleżanki stara się kiepsko) pałęta się bez ładu i składu między miejscami, gdzie na pewno znajdą go ludzie dybiący na jego życie. Cloe bez specjalnego wahania, ale też zaangażowania przechodzi z ramion jednego mężczyzny w ramiona innego. Poza wygłaszaniem górnolotnych haseł typu „skończę z tym”, „położę temu kres” itp. właściwie nie potrafi wymyślać nic godnego uwagi, co choć trochę przypominałoby plan działania. Wszyscy jakoś bez specjalnego wahania dają się więzić, zaskakiwać czy zabijać.

Serial ma problem nie tylko z postaciami pierwszoplanowymi, nie tylko ze stereotypowymi do bólu postaciami drugoplanowymi, a nawet z trzecioplanowymi. Tak właściwie nikt nie tworzy pełnowymiarowego ludzkiego tła. Przedstawiciele społeczności Oceanidów poza kilkoma wyjątkami to somnambulicznie poruszający się hippisowaci, długowłosi, odziani skąpo ludzie, którzy tworzą hmmm ładną fototapetę, na której tle dzieje się jakaś akcja. Ze światem ludzi jest podobnie, problemem jest nawet zobaczenie statystów, ludzi w środku – jakby nie było – uroczego nadmorskiego miasteczka.

A propos niego to faktycznie oglądanie serialu pod kątem estetycznym jest absolutną przyjemnością. Serial wydaje się być zrobiony po to, by zachęcić ludzi do przyjazdu do tak pięknego zakątka świata. Cudowne, szerokie, piaszczyste plaże z wyrzuconymi na brzeg malowniczymi konarami, niezmierzone przestrzenie morza, piękne zielone, egzotyczne zagajniki i uroczo urządzone łodzie, na których rozgrywa się spora część akcji filmu sprawiają, że nie chce nam opuszczać tego czarowanego miejsca. Sama rezydencja Adrielle z turkusowymi ścianami i fantazyjnymi drewnianymi meblami to miejsce, do którego w jednej sekundzie człowiek chciałby się przenieść!

Osobną kategorię jeśli chodzi o przeżycia estetyczne stanowi Elsa Pataky grająca Adrielle. To absolutnie najlepsza kreacja tego serialu, a poza tym patrzenie na samozwańczą królową Oceanidów jest samą przyjemnością. Adrielle jest pięknie wystylizowana, porusza się z niezwykłą gracja, elegancko się nosi i po prostu nie można oderwać do niej wzroku. Nie musi mieć syreniego ogona, by uwodzić widza i aż szkoda się robi, że nie wykorzystano bardziej potencjału jakim jest ów syreni wątek. Być może stanie się tak w następnym sezonie, ale tutaj syreny są jedynie jakimś niewyraźnym mirażem, a gdy się pojawiają to widać je w sennych wizjach, reminiscencjach lub z tyłu. Tymczasem podkreślenie tego nadnaturalnego wątku i użycie nieco bardziej widowiskowych efektów specjalnych sprawiłoby, że serial zyskałby intensywniejszą magiczną otoczkę. Szkoda też, że poświęcono więcej uwagi wygraniu napięciu o jakim się mówi, ale którego nie widać między ludźmi z miasteczka, a Oceanadami. Tak naprawdę przedstawiciele obu tych gatunków niemal w ogóle się nie spotykają, wiec nie ma też co między nimi iskrzyć, a przecież to co się dzieje w fabule wynika właśnie z tej nienawiści. Może dlatego nie bardzo czujemy motywacje z jaką działa Adrielle i jej desperackie pragnienie zniszczenia swych wrogów.

Podsumowując, serial miał potencjał i trochę szkoda, że wyszło jak wyszło. Ucieszy oko w czasie mroźnych zimowych wieczorów, ale wyegzekwować naszego zaangażowania raczej mu się nie uda.

Nasza ocena: 6/10

Beata Cielecka

"Tidelands" zwiastun:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn