"Zgniłe uszy" [RECENZJA]. Najbardziej nieszablonowa i odjazdowa komedia romantyczna w polskim kinie?

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
60 minut - właśnie tyle czasu potrzebował Piotr Dylewski, aby pokazać, że jest jednym z najciekawszych polskich młodych reżyserów. Jego debiutanckie pełno(średnio?)metrażowe "Zgniłe uszy" to odkrycie tegorocznej edycji festiwalu Młodzi i Film oraz 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.

"ZGNIŁE USZY" - RECENZJA

Marzena (Magdalena Celmer) i Janek (Mikołaj Chroboczek) są młodym małżeństwem. Ona - piękna, atrakcyjna i spontaniczna. On - uroczy grubasek z poczuciem humoru, który jednak twardo stąpa po ziemi i zawsze woli mieć plan. Na pierwszy rzut oka ten związek nie miał dużych szans na powodzenie, dwie inne planety, ale oboje jakoś przetrwali dwa pierwsze lata zaobrączkowania. Później wszystko zaczęło się psuć - namiętność wygasła, pojawiły się kłótnie o drobnostki, wzajemne docinki i szukanie pretekstu, aby dopiec partnerowi i udowodnić swoją rację oraz wyższość. Nie oszukujmy się, wszyscy to raczej znamy, jeżeli nie z własnego doświadczenia, to z obserwacji otoczenia, rodziny czy znajomych. Co zrobić, aby uratować relację? Terapia małżeństwa! Chociaż, gdy prowadzi ją Michał Majnicz to wszystko może się zdarzyć... W końcu pakt z diabłem został podpisany.

Jeżeli znacie krótkometrażową twórczość Piotra Dylewskiego, z ciekawym "Konstruktorem" na czele, to wiecie, że macie do czynienia z autorem, który daleki jest od opowiadania standardowych historii. I całe szczęście, bo polskie kino potrzebuje takich wariatów i ludzi idących pod prąd, potrafiących kręcić niezależne kino bez wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i innych producentów. Właśnie tak było w tym przypadku. Inni twórcy być może w takim momencie porzuciliby swój projekt, natomiast Dylewski konsekwentnie szedł do przodu, czego efektem jest 60 minut świeżego i niebanalnego kina.

Dylewski i Celmer, którzy razem napisali scenariusz, dają nam pełną humoru i abstrakcji opowieść o parze zakochanych, ale nie obśmiewają tematu i patrzą na swoich bohaterów z empatią. Ponadto przedstawiają nam pełnokrwistych, prawdziwych bohaterów, w których problemy oraz rozterki zwyczajnie można uwierzyć. To galeria ludzkich potknięć i pomyłek, drobnych zawahań oraz niepewności.

Reżyser sprawnie łączy abstrakcję z realizmem, jednocześnie żonglując gatunkami - dramat przenika się z komedią romantyczną, aby w kulminacyjnym momencie transformować się w horror. To chwyta za gardło i trzyma w napięciu do samego końca. Widać, że na tę opowieść był przemyślany pomysł, ale z drugiej strony nie mogło być inaczej - tylko 10 dni zdjęciowych robiło swoje, więc nie było czasu na zastanawianie się.

"Zgniłe uszy" to nie tylko opowieść o miłosnym kryzysie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Piotr Dylewski, z wykształcenia psycholog, wbił małą szpileczkę w niektórych przedstawicieli tego zawodu, wszelakie ekstremalne coachingi i tym podobne. Dzięki temu na ekranie oglądamy coś w rodzaju parodii, celnie punktującej samozwańczych trenerów rozwoju osobistego oraz ich usługi.

Na "Zgniłe uszy" bardzo dobrze się patrzy. Obrazkowo w zmianach klimatu filmu doskonale odnalazł się Grzegorz Hartfiel, który bawi się kolorami i maksymalnie wykorzystuje otaczającą bohaterów naturę. Całość jest świetnie zagrana. Magdalena Celmer, która już nie raz w Teatrze Polskich w Bydgoszczy udowodniła swoją klasę, powinna w końcu zostać odnaleziona przez polskie kino. Jako Janek świetny jest Mikołaj Chroboczek, chociaż show i tak wszystkim kradnie bezbłędny Michał Majnicz, tworzący najbardziej niejednoznaczną postać w całym filmie.

Cóż, "Zgniłe uszy" to kolejny przypadek po "Ataku paniki" Pawła Maślony, w którym młodzi twórcy sami muszą napisać sobie ciekawe role, aby w ogóle móc dać popis na wielkim ekranie. Smutne, ale też paradoksalnie budujące, bo pokazuje, że młodzi polscy reżyserzy, scenarzyści i aktorzy mają pomysł na siebie i gotowi są go realizować, nawet gdy zabetonowane producenckie układy odwracają się od nich plecami.

"Zgniłe uszy" to najbardziej nieszablonowa i odjazdowa komedia romantyczna w polskim kinie. To jeden z tych filmów, które chłonie się całym sobą. To pozbawiona fałszywych nut, poruszająca i autentyczna opowieść o miłości oraz potrzebie jej pielęgnacji. Jednocześnie bawi, smuci i wzrusza. Jest śmiech, są łzy oraz emocje. I to chodzi. Trzymam kciuki, bo niezależne projekty w naszym kinie są na wagę złota, a jak pokazały doświadczenia autorów chociażby "Diversion End", łatwo nie mają.

Ocena: 8/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn