Recenzja filmu

"Karbala". Sprawozdanie z pola walki

2017-08-15 03:20

ocenia film na: 6/10

„Karbala”, trzecia pełnometrażowa produkcja Krzysztofa Łukaszewicza, ze swoją premierą trafiła na idealny czas. Nastroje antyislamskie w Polsce są silne jak nigdy wcześniej, więc wszystko wskazuje na to, że film stanie się hitem i podbije rodzimy box-office. Ma ku temu predyspozycje.

Kwiecień 2004 roku. Mija rok od obalenia Saddama Husajna, Irak wciąż jest okupowany przez siły amerykańskie i międzynarodową koalicję, w tym – dowodzącą strefą środkowo-południową – armię polską. 3 kwietnia do miasta Karbala przybywają pielgrzymi celebrujący muzułmańskie święto Aszura. Fakt, że w mieście pojawiło się tyle osób wykorzystują siły armii Mahdiego, przeprowadzając zamachy, w których giną setki ludzi.

Jednak ich celem jest odbicie City Hall, kompleksu łączącego w sobie ratusz, siedzibę policji oraz więzienie. Stacjonujący w Karbali polscy i bułgarscy żołnierze otrzymują rozkaz obrony budynku za wszelką cenę, mimo iż przydział amunicji oraz racje żywnościowe mogą im wystarczyć teoretycznie na 24 godziny. Iraccy policjanci dezerterują, siły Muktada as-Sadra odcinają Karbalę od reszty świata, rozpoczyna się trwająca trzy dni i trzy noce bitwa o City Hall.

„Karbala” to projekt, który rodził się bardzo długo i w ogromnych bólach. Krzysztof Łukaszewicz przyznał, że po raz pierwszy o realizacji całości pomyślał w 2010 roku. Dwa lata później, nie mając zapewnionego budżetu, postanowił nakręcić pierwsze sceny we wnętrzach i zaliczył falstart realizując pierwsze pięć dni zdjęciowych, które w większości trzeba było powtórzyć, gdyż niektórzy z aktorów zrezygnowali z udziału w filmie. Początkowo w rolę kapitana Kalickiego miał wcielać się Marcin Dorociński, innego oficera miał kreować Andrzej Chyra, a poza tym w scenariuszu był jeszcze wątek polskiego archeologa, granego przez Macieja Stuhra.

Wówczas za zdjęcia miał odpowiadać Łukasz Bielan i sądząc po podziękowaniach w końcowych napisach, zapewne jakiś ułamek tego materiału trafił na ekran. Niestety, problemy z budżetem spowodowały, że „Karbala” na dwa lata wróciła na półkę WFDiF. Do produkcji powrócono w 2014 roku, jednak twórcy wciąż mieli pod górkę. Dorocińskiego zastąpił Topa, na stanowisku operatora zasiadł Arkadiusz Tomiak i zdjęcia ruszyły. Na warszawskim Żeraniu wybudowano scenografię mająca przypominać City Hall, fragment ulicy oraz sąsiednie budynki, a w końcowym etapie zrealizowano – oczywiście nie bez trudności – zdjęcia na Bliskim Wschodzie, a konkretnie w Jordanii.

W jednym z wywiadów odtwórca roli sanitariusza – szeregowego Kamila Grada – Antoni Królikowski stwierdza, że „Karbala” tak naprawdę jest filmem antywojennym, opowiadającym o profesjonalnej armii, wysłanej na wojnę z przyczyn politycznych. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić. To, co najlepsze w „Karbali”, to właśnie ukazanie, jak bardzo polskie wojsko nie było przygotowane do misji w Iraku. Pod tym względem film Łukaszewicza sprawdza się niemal w stu procentach. Amerykanie śmiejący się z polskich Honkerów i zdziwieni, że takim czymś w ogóle można jeździć czy Polacy wybijający szyby we własnych samochodach, aby w ich miejsce wstawić deski, metalowe elementy czy nawet przymocować kamizelki kuloodporne, żeby chociaż w minimalnym stopniu móc się bronić przed irackimi kulami – te obrazy są wstrząsające, dużo mówią o polskiej armii anno domini 2004 i z pewnością zostaną w głowach widzów na długo.

Tym bardziej zadziwiający jest fakt, że patronat nad projektem objęło Ministerstwo Obrony Narodowej, gdyż obraz nie wystawia najlepszego świadectwa dowództwu polskiej armii. Więcej, w jednej ze scen – podczas rozmowy kapitana Kalickiego (Bartłomiej Topa) z bułgarskim dowódcą Getowem (Hristo Shopov) – pada stwierdzenie, że zarówno Polska, jak i Bułgaria są jedynie pionkami w tej grze. Wcześniej byliśmy podlegli Wielkiemu Bratu mówiącemu po rosyjsku, dzisiaj Wielki Brat porozumiewa się po angielsku. Chyba nie da się celniej.

„Karbala” sprawdza się jako sprawozdanie z pola walki, pokazujące prawdziwe oblicze konfliktu zbrojnego z polityką oraz religią w tle. Twórca zwraca uwagę na emocje żołnierzy, którzy po zastrzeleniu młodego Irakijczyka, gotowego wystrzelić w ich stronę, są nie tylko zrozpaczeni faktem zabicia człowieka, ale przede wszystkim mają świadomość, że wideo dokumentujące śmierć Araba, będzie doskonałym materiałem propagandowym dla Al-Dżaziry. Podobnie sprawa wygląda z ostrzeliwaniem zajętego przez przeciwnika meczetu – atak na meczet może zostać zinterpretowany jako próba zniszczenia przez Polaków obiektu sakralnego. Nie wspominając już o takich zagrywkach ze strony Islamistów, jak otoczenie się kordonem porwanych miejscowych dzieci, których nawet przypadkowa śmierć, mogłaby się skończyć zarzutami o ludobójstwo dla żołnierzy. Co najważniejsze, autor nie ukazuje sił międzynarodowych jako krystalicznie czystych; wojsko nie liczy się z cywilną ludnością i tym, że zatruwając wodę może pozbawić życia niewinne osoby, a nie tylko jednostki bojowe wroga.

O ile film ze strony faktograficznej prezentuje się bardzo dobrze, to już ciut gorzej wygląda to ze strony technicznej. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobnie jak polscy żołnierze w Karbali próbowali na wszelkie sposoby umacniać swoje Honkery, tak Krzysztof Łukaszewicz jak tylko mógł, starał się maskować wszelkie braki budżetowe. Kamera przez większość czasu drży, mając za zadanie wprowadzić widza w klimat wojennego chaosu, ale efekt jest zdecydowanie nadużywany. Twórcy nie ukrywają, że tworząc scenografię na Żeraniu, mieli ograniczone pole do popisu i musieli minimalizować ilość obiektów, jakie można było pokazać. I to niestety widać. Jest skromnie, jakbyśmy mieli do czynienia ze średniej jakości inscenizacją.

W prawdziwej walce o City Hall udział wzięło kilkudziesięciu żołnierzy polskich i bułgarskich, tyle, że w „Karbali” tego nie widać. Bułgarzy, poza ich dowódcą, praktycznie nie pojawiają się na ekranie. Jakby nie istnieli. Cały film na swoich barkach dźwiga Bartłomiej Topa, który w doskonały sposób potrafił pokazać oficera, którym targają jednocześnie wyrzuty sumienia, troska o swoje życie i rodzinę w Polsce oraz odpowiedzialność za własnych żołnierzy. Poza Topą wyróżnić można by jedynie jeszcze chyba Antoniego Królikowskiego oraz epizod Piotra Głowackiego. Reszta polskiej obsady niestety nie miała szczęścia otrzymać tak dobrze naszkicowanych ról.

Postacie kreowane przez braci Żurawskich pojawiają się i znikają w wybranych momentach, postać oficera WSI kreowana przez Łukasza Simlata niby jest, ale jakby go nie było, a potencjału bohatera zagranego przez Tomasza Schuchardta nie wykorzystano nawet w najmniejszym stopniu. Dużo lepiej zaprezentowała się zagraniczna obsada; kreacje rozdartego pomiędzy obiema stronami irackiego policjanta Farida (Atheer Adel) oraz dowódca sadrystów (Samir Fuchs) okazały się ciekawsze i bardziej charyzmatyczne, niż większość polskich żołnierzy. Żałować można także, że reżyser i jednocześnie autor scenariusza nie umieścił w skrypcie wątku polskiej pielęgniarki, która faktycznie uczestniczyła w bitwie.

Mimo scenariuszowych oraz technicznych słabości, nie można powiedzieć, że „Karbalę” źle się ogląda. Wprost przeciwnie; akcja jest dynamiczna, stale prze do przodu oraz – co najważniejsze – wywołuje emocje. Dużo emocji. To pierwszy polski pełnometrażowy film fabularny ukazujący polską armię podczas współczesnego konfliktu zbrojnego od czasu „Demonów wojny wg Goi” Władysława Pasikowskiego z 1998 roku. Zresztą – mniej lub bardziej świadomie – Łukaszewicz nawiązuje w kilku momentach do produkcji autora „Gliny” - chociażby wątek dwóch skonfliktowanych braci czy scena końcowa.

Chociaż „Karbala” ma swoje słabości, to dobrze, że takie kino powstaje. W Polsce wciąż brakuje kina gatunkowego, a produkcja reżysera „Linczu” jest chociaż próbą nakręcenia filmu, który skupia się na swoim gatunku, jest pozbawiony zbędnych wątków w tle i chce opowiedzieć konkretną historię. Podejrzewam, że widzowie to docenią.

Ocena społeczności: 7.3 Głosów: 3

Karbala w telewizji

ZwińRozwiń

Logowanie

Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się.

×