Yodok Stories

Polska 2008

Uciekinier z Korei Północnej, reżyser teatralny, za namową Andrzeja Fidyka zrealizował spektakl o życiu w obozie koncentracyjnym. Do współpracy zaangażował byłych więźniów północnokoreańskich obozów.

Reżyseria:Andrzej Fidyk

Czas trwania:82 min

Kategoria wiekowa:

Gatunek:Film/Film dokumentalny

Yodok Stories w telewizji

  • Andrzej Fidyk

    Reżyseria

  • Andrzej Fidyk

    Autor

  • Jan Mikołaj Mironowicz

    Montaż

  • Marcin Mikołaj Mironowicz

    Montaż

  • Bartłomiej Woźniak

    Muzyka

  • Andrzej Fidyk

    Scenariusz

Opis programu

"Zaczęło się od tego, że miałem zrobić dokument o północnokoreańskich obozach koncentracyjnych, ale nie wiedziałem jak. Przecież tam nie można wejść i filmować. Zresztą po filmie"Defilada", który zrobiłem w 1988 roku, do Korei Północnej już bym nie wjechał. Wiedziałem, że jest kilka osób, którym udało się z obozów wydostać i uciec do Korei Południowej. Ale oprócz nich trzeba coś pokazać. Wymyśliłem, że to może być spektakl, w którym oni wystąpią. Pojechałem do Seulu, żeby znaleźć wykształconego w Korei Północnej reżysera. Tak znalazłem Jung Sung Sana" - mówił w jednym z wywiadów Andrzej Fidyk. Pomysł nakręcenia filmu o północnokoreańskich "łagrach" wyszedł od norweskiej organizacji praw człowieka RAFTO Foundation. Znalezienie reżysera - emigranta z "raju" Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila udało się dzięki pomocy południowokoreańskich organizacji pozarządowych. Jednak z początku Jung Sung Sanowi nie spodobał się pomysł Andrzeja Fidyka. Trudno się dziwić. Po ucieczce Sana jego rodziców aresztowano i katowano. Matka dostała wylewu i zapadła na chorobę psychiczną. Ojca stracono podczas publicznej egzekucji w obozie dla więźniów politycznych. Narzeczoną reżysera, utalentowaną tancerkę i piosenkarkę, również uwięziono po oskarżeniu jej ojca o szpiegostwo. Cała jej rodzina została zesłana na pustkowie, gdzie musiała mieszkać w wykopanych w ziemi norach przykrywanych tylko folią. Po kilkunastu miesiącach piękna do niedawna dziewczyna straciła paznokcie i niemal wszystkie włosy, odmroziła sobie nogi, obcięto jej pierś, wielokrotnie gwałcona przez żołdaków została dwukrotnie zmuszona do aborcji. Trzeba było trzech tygodni dyskusji, by Jung Sung San dał się przekonać. Realizacja spektaklu stała się dlań formą uczczenia pamięci rodziców, przed fotografią których, nie wstydząc się kamery Andrzeja Fidyka, łamiącym się głosem złożył uroczyste zobowiązanie: "Obiecuję wam, że cały świat dowie się, jak jest naprawdę w Korei Północnej, jak żyją nasi rodacy". Co ciekawe w toku rozmów idea spektaklu niespodziewanie ewoluowała od kameralnej sztuki teatralnej do widowiskowego musicalu. Na pierwszy rzut oka zestawienie cierpień ofiar obozów koncentracyjnych z tak rozrywkową konwencją może wydawać się szokujące, a nawet gorszące. Na jego korzyść przemawiają jednak dwa poważne argumenty: po pierwsze koreańska specyfika kulturowa (zdaniem Fidyka dużo bardziej od europejskiej "kolorowa i krzykliwa"), po drugie zaś pragnienie zwrócenia powszechnej uwagi na problem północnokoreańskich "łagrów". W trakcie realizacji filmu polski reżyser przekonał się bowiem, że wśród południowokoreańskich elit sprawa jest praktycznie nieznana. Politycy, dziennikarze, naukowcy - wszyscy oni w ogóle nie wiedzieli, że niemal pod ich nosem istnieją obozy koncentracyjne, w których w nieludzkich warunkach umierają na raty tysiące ludzi. Co gorsza, nie dość, że nie wiedzieli, to nie chcieli uwierzyć. Zupełnie jak przed laty zachodnioeuropejscy luminarze zafascynowani Stalinem i Mao Tse Tungiem. Tę zdumiewającą sytuację Fidyk podsumowuje smutnym wnioskiem, że gdyby nie broń atomowa Korea Północna prawdopodobnie nikogo na świecie by nie interesowała. Kameralny spektakl z pewnością nie miałby szans zmienić tego stanu rzeczy. Głośny musical - przeciwnie.