"Ostra noc". Przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak sami wiecie co filmie [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora United International Pictures Sp z o.o.
fot. materiały prasowe dystrybutora United International Pictures Sp z o.o.
Już od kilku lat w amerykańskim kinie panuje trend, aby pijackie komedie, dawniej skupiające się niemal wyłącznie na seksualnych ekscesach i alkoholowych wybrykach mężczyzn u progu dojrzałości, opowiadać z perspektywy kobiecej. Ogromnymi hitami okazały się chociażby „Druhny” czy ostatnio „Złe mamuśki”. Czy „Ostra noc” powtórzy ich sukces?

Ocena: 3/10

Chociaż określenie „pijacka komedia" średnio pasuje do fabularnego debiutu Lucii Aniello, gdyż bohaterki „Ostrej nocy” zamiast ładować gorzałę, zdecydowanie wolą podążać nosem za ścieżkami kokainy. Ten swoisty biały rajd doprowadzi nasze urocze panie, które w końcu wyrwały się ze smyczy codzienności, na skraj tragedii.

Zamówiony dla aspirującej pani polityk Jess (Scarlett Johansson), która wkrótce wychodzi za mąż, żigolak niespodzianka niestety polegnie śmiercią tragiczną, gdy wskoczy na niego upierdliwa przyjaciółka przyszłej panny młodej, Alice (Jillian Bell). Miała być zabawa penisem do białego rana, a zamiast tego będą kolejne nerwowe próby schowania zwłok i zatarcia śladów zbrodni. Jakby to zaśpiewał Will Smith: Welcome to Miami!

„Ostra noc” próbuje być współczesną komedią bez zahamowań, gdzie z jednej strony oglądamy rubaszny humor, szalone gagi i absurdalne sytuacje, a z drugiej na swój sposób jest to film rozliczeniowy, pokazujący jak bardzo perspektywa spojrzenia na życie może zmienić się od czasu studiów. Dawne przysięgi przyjaźni oraz obietnice przestają mieć znaczenie, a na pierwszy plan zaczyna wychodzić proza życia. W końcu wszyscy się zmieniliśmy, mamy swoje problemy, ktoś walczy o prawo do opieki nad dzieckiem, ktoś ma kłopoty z prawem, a ktoś inny od lat jest w tym samym miejscu i żyje przeszłością.

Tematyka podjęta przez „Ostrą noc” nie zaskakuje, ale też naiwnym byłoby oczekiwanie, aby ten obraz był czymś nowatorskim. Problem tylko w tym, że Lucia Aniello zupełnie nie radzi sobie z tak prostym tematem. Już pal licho, że finałowa część „American Pie” przerobiła te kwestie o wiele lepiej i z dużo większą klasą, ale reżyserka kompletnie nie potrafi wyważyć proporcji pomiędzy żartami a momentami wymagającymi większej powagi.

Wszystko tutaj jest na siłę, włącznie z żenującymi żartami, które opierają się na rubaszności w stylu „patrzcie, ale ma hehe dziwne spojrzenie po hehe wciągnięciu kokainy hehe” czy gagami dotyczącymi wszelakich gadżetów o kształcie fallusa. Już pomijając smaczki godne polskich kabaretów, czyli samochód taranujący ścianę czy przewrócenie się na plaży, które bawi niemal tak samo, jak żarty z uderzeniem się grabiami w pamiętnym programie „Śmiechu warte” Tadeusza Drozdy. Ten sam rodzaj humoru, a mamy przecież 2017 rok. Coś niebywałego.

Gwoździem do trumny tego projektu jest Jillian Bell. To chodzący bezbek i prawdopodobnie jedna z najmniej śmiesznych osób w całym amerykańskim przemyśle filmowym, która jedynie irytuje. Rozumiem, że jej postać miała być odpowiedzią na kreację Zacha Galifianakisa z „Kac Vegas”, ale o ile Galifianakis potrafił bezbłędnie zagrać nieskrępowaną głupotę i miał pewien urok, tak Bell nie ma ani grama komediowego talentu swojego kolegi po fachu. Już w „22 Jump Street” była nieznośna, ale tutaj – z uwagi na większą rolę – jest jeszcze gorzej.

„Ostra noc” jest reklamowana twarzą Scarlett Johansson, chociaż urodzona w 1984 roku za bardzo nie ma co grać. Snuje się po tym ekranie, zapewnie w głowie przeliczając kolejne dolary spływające na jej konto za dzień zdjęciowy. Zdecydowanie ciekawiej prezentują się Zoë Kravitz i Ilana Glazer (szczególnie Kravitz zachwyca!), chociaż wszystkich i tak zakasowali Demi Moore i Ty Burrell.

Mam wrażenie, że „Ostra noc”, poza swoją warstwą komediową, miała być feministycznym manifestem o sile kobiet i nieudolności współczesnych mężczyzn, których na ekranie pokazano jako mdłych i nijakich. I co prawda Paul W. Downs w pieluszce bawi, ale prawda jest taka, że to właśnie jego bohater finalnie okazuje się najbardziej zaradną i trzeźwo myślącą postacią. To on, zamiast panikować, bierze sprawy we własne ręce i postawia osiągnąć swój cel. Epizod z nim i pozostałymi koneserami czerwonego wina to właściwie jedna z nielicznych dobrych scen w tym filmie.

Miała być „Ostra noc”, Scarlett Johansson miała szaleć, a Miami miało zostać zniszczone, a zamiast tego otrzymaliśmy film siłujący się z dawno ogranymi motywami, przepełniony marnymi żartami, których nie powstydziłyby się polskie kabarety, gdzie heheszki wywołuje maska z penisem zamiast nosa. Przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak sami wiecie co filmie.

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 16 czerwca 2017 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn