Spektakl teatru Arma z Izraela przypominał - zupełnie niechcący - stare maltańskie dzieje, ale też dobitnie uświadamiał, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, że się czasu nie zatrzyma, nie cofnie, nie odwróci. Można co najwyżej popatrzeć wstecz z czułością, sympatią i wzruszeniem. Ale to przecież nie wada tego przedstawienia, a jego zdecydowany walor.
Oto podeścik obłożony zdartymi dywanami i wypełniony zdezelowanymi już mocno meblami: kanapa, fotele, chyboczący się stolik. Dekoracji dopełniają zdjęcia, puchary, flagi. Wprost ze Starego Rynku trafiamy właśnie do rodzinnego biura podróży państwa Shpooka. Ta karykaturalna familia to zgrany zespół: jego członkowie z łatwością zamieniają przykurzony kicz w swój największy atut. Za dobrą monetę bierzemy zatem kolejne ich uśmiechy obnażające całe garnitury złotego uzębienia, ich ukłony w pas, ich zapewnienia o doskonałych kwalifikacjach, dokumentowane certyfikatami wypisanymi w egzotycznym dla nas języku. Kolejne grupy widzów dostają się w ich ręce i wypełniają stosowne formularze: imię, nazwisko, wiek, numer buta, waga, przebyte choroby, niespełnione marzenia... Dają się poczęstować cukierkiem, odświeżyć perfumami, wkładają na głowy głupawe czapeczki, biorą do ręki bilet... A potem? A potem kolejna trójka trafia do podjeżdżającej właśnie syrenki - bo to ona jest głównym rekwizytem spektaklu - i jedzie w kilkuminutową "podróż życia". Dokąd? A to już zależy od podróżujących, od towarzystwa, w jakim się znajdą, od nastawienia, nastroju, potrzeb i oczekiwań...
Spektakl grany jest przez cały czas trwania festiwalu, codziennie przez trzy godziny. Pierwszego wieczoru siedziałam w jednym z rynkowych ogródków i przyglądałam się kolejnym grupom wycieczkowiczów oraz zabiegom izraelskiego teatru, żeby wprawić ich w dobry humor. Myślałam sobie: Tyle razy już to widziałam. Tyle razy jeździłam na takie wycieczki. Z francuskimi aktorami, którzy częstowali nas czerwonym winem, akordeonową muzyką oraz wyprawą w znany świat postawiony na głowie za sprawą specjalnego szkła zamiast okna wysłużonej ciężarówki. Z Wojtkiem Wińskim, który w swoim "Driverze" pokazywał małym grupkom widzów w limuzynie mroczne zakamarki miasta nocą. Z grupą Mazut, która w jednej z poznańskich bram wyposażała nas w pilotki i szale a potem sadzała przed monstrualnym wentylatorem, żebyśmy odbyli magiczny "lot". Ile można? - zastanawiałam się. Przecież już znam te podróże w wyobraźni. Już wszystko o nich wiem.
A potem przekroczyłam jednak próg biura państwa S. - znalazłam się "po drugiej stornie lustra" razem z panią Małgorzatą, z panem Piotrem. I stało się! Niby nic, niby wygłup, konwencja, maskarada - a jednak działa! Przekonajcie się państwo sami - to może to być znacznie bardziej ekscytujące i pouczające niż niejedna egzotyczna wycieczka. Można wyprawić się w nostalgiczną przeszłość, ale kierunków jest przecież znacznie więcej. Zaręczam i szczerze polecam. Najważniejszym aktorem w tym spektaklu jesteśmy przecież my sami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?