Atak mają we krwi

Andrzej Dworak, Paweł Zarzeczny
Ojciec był asem reprezentacji Polski na początku lat 80. Syn jest głównym atutem Leo Beenhakkera i nadzieją na sukces podczas Euro 2008. Ojciec i syn - rozmowa nie tylko o piłce nożnej.

Po raz pierwszy awansowaliśmy do finałów Euro, ale można odnieść wrażenie, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza niewiele się zmieniło i marzeniem wielu polskich chłopaków jest grać jak Smolarek...

Włodzimierz: To chyba przesada.

Ebi: Wcale nie. Jak też chciałem grać jak Smolarek, tyle że nie Ebi, ale Włodzimierz!

Która bramka ojca podobała Ci się najbardziej?

Ebi: Sporo ich było, a nie wszystkie widziałem...

A Pan, Panie Włodku, z której jest najbardziej dumny?

Włodzimierz: Z gola na 2:0 w meczu z NRD w Lipsku. To właśnie ta bramka zadecydowała o awansie Polski na mistrzostwa świata w Hiszpanii w 1982 roku.

Ebi, ojciec był Twoim idolem? To niecodzienna sytuacja...

Ebi: Był dla mnie bohaterem i nauczycielem, ale nie idolem. Moim idolem był Maradona. Zresztą byłoby dziwne, gdybym w pokoju wieszał plakat z własnym ojcem. Ale oczywiście bardzo cenię to, co tata zrobił. Wprawdzie nie pamiętam go z meczów na żywo, ale oglądałem jego akcje na filmach. Był świetny.

Inaczej przecież nie przeskoczyłby z czwartoligowego Włókniarza Aleksandrów Łódzki do Widzewa, potem do Legii, a stamtąd do pierwszych lig w Niemczech i Holandii.

Włodzimierz: Po prostu połączyłem polski talent i charakter z niemiecką dyscypliną i holenderskim luzem (śmiech). Ale mówiąc poważnie, miałem wrodzony talent i tradycje rodzinne, bo mój tata był piłkarzem. Nie było jednak łatwo, bo jako junior miałem kłopoty ze znalezieniem się nawet w kadrze okręgowej województwa łódzkiego.

Musiałem udowodnić, że mam intuicję w polu karnym i smykałkę do strzelania bramek. Na szczęście potrafiłem odnaleźć się na boisku, przyjąć podanie i strzelić. Wygrywałem też pojedynki jeden na jeden, umiałem przejść przeciwnika, miałem ciąg na bramkę. Bez tych umiejętności napastnik nie istnieje.

A strzał?

Ebi: Raz wychodzi, a raz nie. Rzadko jest tyle czasu, żeby móc przyjąć piłkę, spojrzeć, czy nie ma spalonego, i huknąć pod poprzeczkę, jak w meczu z Portugalią.

Włodzimierz: Strzał jest niezwykle ważny. To ukoronowanie akcji. Ja szkoliłem technikę tak, jak uczył mnie mój ojciec - strzelając do drzew.

Do drzew?

Włodzimierz: Kiedy mama była w pracy, ojciec zabierał mnie na treningi i zgrupowania. Dorośli ćwiczyli swoje, ja grałem z drzewami. Musiałem trafiać w nie i nauczyć się kopać piłkę każdą częścią stopy. Bardzo mi się drzewa przydały, bo ćwiczyłem również slalom między nimi i już jako dorosły piłkarz mijałem czasem przeciwników jak te drzewa.

Czego się więc Pan nauczył na obczyźnie, Panie Włodku?

Włodzimierz: W Eintrachcie Frankfurt nauczyłem się… dyscypliny, czyli prawdziwego profesjonalizmu. Zresztą, to przekładało się także na życie poza futbolem. Musiałem jeszcze raz pokazać charakter, na boisku przebijać się do podstawowych składów. Szybko i intensywnie nauczyć się nowych metod treningu, dyscypliny taktycznej i całkiem podstawowych elementów techniki, bo mimo treningu z drzewami miałem braki. Musiałem też sobie poradzić poza boiskiem. Potem, w Holandii, było mi już łatwiej.

I to na tyle, że Holandia stała się Pana drugą ojczyzną.

Włodzimierz: Holandia to przede wszystkim kraj, w którym pracuję, bo na co dzień trenuję młodych zawodników Feyenoordu Rotterdam. A przy okazji przejąłem od Holendrów co nieco. Uprawiam tulipany w ogródku, zajadam się holenderską odmianą bigosu (zuurkool), która składa się z kapusty, boczku i pieczonych kartofli i jestem punktualny. W Holandii, jeśli jesteś z kimś umówiony na godzinę, możesz być pewien, że on przyjdzie nawet dziesięć minut wcześniej. A Polacy? Prawie zawsze się spóźniają. Mamy duże problemy z dyscypliną. W drużynach piłkarskich często panuje bałagan.

Zatem Ebiemu było chyba łatwiej niż Panu?
Ebi: Łatwiej i trudniej. Z jednej strony tata doradzał mi, jak się ustawiać przed bramką, i z tej wiedzy korzystam do dziś. Z drugiej - cały czas byłem synem "tego" Smolarka. Musiałem wciąż udowadniać, że jestem dobry.

Włodzimierz: Dużo czasu zajęło mu wychodzenie z mojego cienia, ale było to bardzo korzystne, bo musiał więcej trenować w doskonałej szkółce Feyenoordu, gdzie opanował technikę znacznie wcześniej niż ja. Nie musiał biegać między drzewami, co najwyżej za dziewczynami (śmiech). Jest na boisku bardzo sprytny i gra lepiej technicznie.

Zatrzymajmy się na chwilę przy kobietach. W gazetach pojawiają się zdjęcia Ebiego z młodą Holenderką Thirzą. Ebi, myślisz o zmianie stanu cywilnego?

Ebi: Przyjaciel doradził mi kiedyś, żebym sprawy prywatne miał wyłącznie dla siebie. Od tamtej pory wszystkie swoje sekrety chowam przed światem.

Włodzimierz: W każdym razie dziadkiem jeszcze nie jestem (śmiech).

A czy Ebi ma w ogóle czas na coś oprócz piłki?
Ebi: Zawodowy piłkarz większość czasu poświęca na doskonalenie swojej gry - takie są realia. Jednak po treningach staram się jakoś rozerwać. W Hiszpanii nie jest to trudne, jest sporo możliwości. W domu oglądam filmy i słucham muzyki, ale mam też lekcje hiszpańskiego. Chętnie poszedłbym na jakiś koncert, np. U2 albo Red Hot Chilli Peppers, ale raczej w sezonie nie ma na to szans. Mimo to muzyka jest ze mną wszędzie, bo podczas przejazdów na mecze przeważnie mam na uszach słuchawki.

Co oprócz muzyki sprawia Ci radość?

Ebi: Zwycięstwa. Jak każdemu piłkarzowi.

Włodzimierz: Warto dodać, że w Holandii jest inna kultura futbolu. Za moich czasów w Rotterdamie i Utrechcie wielką wagę przykładało się do tego, żeby grze towarzyszyło uczucie radości, swobody. Taki jest holenderski styl piłki i w ogóle tak Holendrzy podchodzą do życia. Inaczej nie widzą sensu, żeby coś robić. Ciężka praca - owszem, tak, ale ona musi dawać radość.

Na Euro nie będzie łatwo o wygrane. Pierwsze spotkanie gramy od razu z najtrudniejszym rywalem. To dobrze?

Ebi: Nie wiem. Mecz z Niemcami wcale nie musi być przegrany. Zresztą, nie tylko on jest ważny.

Włodzimierz: Polacy muszą wygrać pierwszy mecz z Niemcami, a mają do tego potencjał, i dalej pójdzie dobrze.

A presja? Oczekiwania 40 mln kibiców muszą Ci ciążyć…

Ebi: Presja jest zawsze, niezależnie od tego, czy jest to mecz ligowy, czy reprezentacji. Ale na pewno nie jestem zdenerwowany. Pamiętam, że przed meczem z Portugalią w eliminacjach prasa wspominała mecz Polaków na mistrzostwach świata w Meksyku, kiedy mój tata zdobył bramkę, dzięki której wygraliśmy. Presja była więc duża, ale zagraliśmy bardzo dobre spotkanie, a ja strzeliłem dwa gole i wygraliśmy. Teraz musimy wygrać wszystkie mecze w grupie. Mam przeczucie, że będzie dobrze.

Lepiej niż na mundialu?

Ebi: Wierzę w to, choć - oczywiście - porażka może zdarzyć się każdemu.

Porażka tak, ale nie blamaż. Przeżyli Panowie już coś takiego?

Ebi: Na szczęście nie muszę się niczego wstydzić. Mam 27 lat i sądzę, że jeszcze sporo przede mną. Tym bardziej że mój klub Santander pierwszy raz zagra w Pucharze UEFA, a reprezentacja - w finałach mistrzostw Europy.

Włodzimierz: A ja coś takiego przeżyłem. Kiedy nie strzeliłem bramki z rzutu karnego w meczu Widzewa Łódź z Galatasaray Stambuł, myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Chodziło przecież o finał Pucharu Europy.

Czyli jednak syn prześcignął ojca? W chwili kiedy rozmawiamy, mają Panowie na koncie po 13 strzelonych bramek w barwach Polski…

Ebi: Wprawdzie w reprezentacji strzeliłem 13 bramek, tak jak on, a w lidze niemieckiej nawet więcej, jednak - mówiąc poważnie - nie sądzę. Tata dwa razy grał na mundialu, zdobył medal i muszę uznać jego wyższość.

Włodzimierz: Nie bądź taki skromny. Ebi nie tylko podtrzymał rodzinną tradycję, że na przestrzeni ostatnich 25 lat bramki takiej znakomitej drużynie jak reprezentacja Portugalii strzelali dla Polski tylko gracze z nazwiskiem Smolarek - on już mnie prześcignął. Ale w piłce mniej ważne są indywidualności i ich osobiste sukcesy. Musi być kolektyw.

Jaka jest więc drużyna Leo?

Ebi: Nie ma w niej gwiazd, i to jest chyba nasz największy atut.

Jak to nie ma gwiazd? A Ebi?

Włodzimierz: W tej materii, podobnie jak w kwestii naszych krzywych nóg, jabłko nie upadło daleko od jabłoni i mój syn jest taki sam jak ja.

On gra jednak inaczej, jest delikatniejszy od Pana…

Włodzimierz: Nie wydaje mi się, że jest taki delikatny, ale rzeczywiście gra inaczej niż ja. Poza tym jest bardzo cwanym piłkarzem.

Ebi: Ale nie jestem żadnym cwaniakiem w życiu ani jakimś gwiazdorem.

Włodzimierz: Kiedy ja skończyłem 18 lat, musiałem na siebie zarabiać, bo rodzice wymagali ode mnie, żebym sam myślał o swojej przyszłości. Ebi też został tak wychowany.

Ale Pan jeździł trabantem, a Ebi - porsche?

Włodzimierz: Nigdy nie przywiązywałem większej wagi do samochodów. Ma jeździć, nie psuć się i niech na głowę nie pada. A tak tytułem sprostowania - Ebi już nie jeździ porsche.

Co ty na to, Ebi?

Ebi: Już powiedziałem - nie czuję się gwiazdą, ale… nie mam kompleksów i do każdego rywala podchodzę bez respektu.

imię: Euzebiusz
nazwisko: Smolarek
data i miejsce urodzenia: 9.01.1981 r., Łódź
zawód: piłkarz
cechy: zadziorność, waleczność, bojowość, ambicja i świetna technika
w reprezentacji: od 2002 r. 28 meczów i 13 goli

imię: Włodzimierz
nazwisko: Smolarek
data i miejsce urodzenia: 16.07.1957 r., Aleksandrów Łódzki
zawód wyuczony: cukiernik zawód wykonywany: piłkarz i trener
cechy: zadziorność, waleczność, bojowość i ambicja
w reprezentacji: w latach 1980-92: 60 meczów i 13 goli

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl