Zakochani w zośce chcą, by ten sport trafił na olimpiadę

Dorota Kowalska
Szmaciana piłeczka może nie tylko dać wiele radości, ale zrobić z nas mistrzów świata

Piotrek "Mruwa" Kościelny, 24 lata, student informatyki, w zośce zakochał się w szkole podstawowej. Po szczeniacku, na zabój i bez pamięci. Nie mógł bez zośki przeżyć popołudnia, więc spotykali się zaraz po szkole i żegnali przed wieczorem. Matka krzyczała mu nad głową, zaganiała do książek, a on biegał na randki.

Z Wiktorem Dębskim było podobnie. On też stracił dla zośki głowę. I obaj jednym tchem wymieniają kolegów, którzy ulegli czarowi zośki - wtedy małej wełnianej piłeczki, która wyszła spod babcinej ręki. Wiktor zakochał się tak bardzo, że za miesiąc razem ze swoją dziewczyną Małgosią Nycz będzie w Pradze bronił po raz trzeci tytułu mistrza świata we freestyle'u (to jedna z odmian zośki).

Ale wszystko tak naprawdę rozpoczęło się w Azji, bo tam wieki temu pojawiły się gry, które przypominały dzisiejszą zośkę. Azjaci podbijali piłeczkę najprawdopodobniej wypełnioną drobnymi kamyczkami, ćwicząc w ten sposób koordynację, szybkość i elastyczność ruchów. Celowali w tym zajęciu zwłaszcza klasztorni mnisi i ludzie doskonalący się w sztukach walki, dla których sprawność fizyczna była rzeczą równie ważna jak sprawność umysłu.

Z Azji zośka przywędrowała do Polski przed drugą wojną światową. Gracze ustawiali się w kółku i dla zabicia czasu podbijali zośkę, póki nie spadła. Do gry używano wtedy pęczka równej długości kolorowej włóczki, przymocowanego do ołowianego krążka z dwoma dziurami. Z czasem doskonalono grę, wprowadzając elementy rywalizacji, cały czas trwały też prace modernizujące samą piłeczkę.

Wiktor Dębski zaczynał jak każdy - na boisku przed szkołą. Piłka była zrobiona z włóczki (przez babcię, oczywiście). Podrzucali z kolegami tę piłkę nie piłkę, z czasem wykonując nią różne tricki. Sprawa jest prosta: na początku trzeba opanować sam podrzut i łapanie piłeczki nogą, potem można robić te czynności np. w podskoku.

Piotrek "Mruwa" Kościelny wolał grać przez siatkę, więc spotykali się drużyną dwa, trzy razy w tygodniu, dzielili na zespoły i kopali piłkę. Przegrywali ci, na których boisku zośka częściej lądowała nieodbita przez graczy.

- Na warszawskim Mokotowie to była bardzo popularna zabawa - opowiada Kościelny. Tylko że do 2001 roku nie przeszło mu przez głowę, że na świecie zośka to już zorganizowana i opatentowana dyscyplina sportu.

Dębski dowiedział się o tym przez przypadek. Szedł ulicą i zobaczył na wystawie sklepu piłkę, którą można było kupić za całe 20 zł. Do tej pory myślał, że wszystkie zośki świata robione są przez babcie. Kupił piłkę i na instrukcji obsługi przeczytał słowo "footbag". W internecie wrzucił hasło w wyszukiwarkę i okazało się, że w zośkę i różne jej odmiany grają nawet za oceanem.

Wyczytał, że pojęcie footbagu powstało w Stanach Zjednoczonych w latach 70. Dwaj bliscy przyjaciele John Stallberger i Mike Marshall opracowali grę polegającą na odbijaniu piłeczki, która była wykonana ze skarpetki wypełnionej kukurydzą. Eksperymentowali nad udoskonaleniem swojego baga, aż powstała dwupanelowa skórzana piłka wypełniona granulatem. Amerykańskim słowem na "kopaną zośkę" jest "hacky sack" opatentowane przez Wham-O Inc. I już w 1980 roku zorganizowano pierwsze zawody w zośce (narodowe mistrzostwa USA).

- W Polsce pierwszy turniej, nawet nie całkiem oficjalny, odbył się w Warszawie w 2001 roku, kolejne zawody były w 2003 i na nich mogliśmy już podglądać Czechów czy Niemców - opowiada Piotr "Mruwa" Kościelny. Polskie Stowarzyszenie Footbagu powstało w 2003 roku we Wrocławiu. Mniej więcej wtedy Wiktor Dębski zaczął trenować freestyle na poważnie. Razem ze swoją dziewczyną Małgorzatą Nycz spotykali się dwa, trzy razy w tygodniu na dwie godziny i doskonalili swoje triki.

- Bo freestyle to odmiana zośki, w której gracz do muzyki tworzy dwuminutowe show pokazujące jego umiejętności. Liczy się nie tylko techniczna ocena trudności tricków, ale także warstwa artystyczna - tłumaczy Wiktor Dębki. Te umiejętności można pokazywać także w parach.

Pierwszy tytuł mistrzowski Wiktor i Gosia zdobyli w 2006 roku we Frankfurcie, rok później obronili go w Orlando w Stanach Zjednoczonych, za miesiąc jadą na mistrzostwa świata do Pragi. Ale wcześniej, już w najbliższy piątek, Wiktor będzie walczył o tytuł mistrza Europy.

Wiktor nie ma już tyle czasu co kiedyś na trenowanie. Skończył zarządzanie i bankowość na Uniwersytecie Warszawskim, na pół etatu dorabia jako agent ubezpieczeniowy: dorosłe życie.
- A w nim nie zawsze wystarcza czasu na trening - przyznaje. Ale wciąż z Gośką trenują i chcą bronić tytułu, a jest coraz trudniej. Bo w zośkę grają dziesiątki tysięcy ludzi, a jej fani chcą wprowadzić ją na listę dyscyplin olimpijskich. Pewnie na olimpiadzie w Pekinie jeszcze w nią nie zagrają, ale kto wie, może za cztery lata?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl