Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Międzynarodowa awantura na truskawkowym polu

Maciej Czujko
Kobiety twierdzą, że nie dostały pieniędzy za kilka tygodni ciężkiej pracy na plantacji malin i truskawek
Kobiety twierdzą, że nie dostały pieniędzy za kilka tygodni ciężkiej pracy na plantacji malin i truskawek Tomasz Hołod
Ukrainki oskarżają rolnika spod Wrocławia, który je zatrudniał. Twierdzą, że warunki pracy były koszmarne.

Siedem Ukrainek, które przyjechały do wioski koło Oleśnicy, by zarobić na zbiorze truskawek i malin, nie ma za co wrócić do domu. Zostały bez pracy i pieniędzy. Opowiadają, że gospodarze, którym pomagały w polu, nie chcą teraz zapłacić za przepracowane tygodnie. Nie dostawały też wyżywienia, a nocowały w spartańskich warunkach. Uciekły więc z farmy.
W środę do gospodarstwa zjechała Państwowa Inspekcja Pracy. Kontrolerzy interweniowali, bo z opowieści kobiet wynikało, że tak jak nas, Polaków wiele razy wykorzystywali na saksach Niemcy czy Włosi, tak my teraz gotujemy pracownikom ze wschodu gehennę. Po kontroli PIP nie wie jeszcze, czy oskarżenia są prawdziwe. Będzie badać tę sprawę.

Kobiety dwa tygodnie temu przyjechały na plantację truskawek i malin w powiecie oleśnickim. Opowiadają, że zastały tam fatalne warunki. Woda była brudna od rdzy, a toaleta prowizoryczna.
- Gdy upomniały się o obiecane wyżywienie, dostały od właścicielki gospodarstwa chleb i usłyszały, że na polu są truskawki i maliny, a w stawie woda - opowiada Nadia Wojnowska, która opiekuje się teraz kobietami. Ona też pochodzi z Ukrainy.
Zrozpaczoną siódemkę swych rodaczek spotkała przypadkowo na początku tygodnia przed sklepem w Oleśnicy, gdzie kobiety przyjechały na zakupy. Błagały ją o pomoc. Na drugi dzień zabrała Ukrainki z farmy i zawiozła na policję. Bo kobiety poskarżyły się, że były zastraszane.
- Usłyszały nawet, że jak będą podskakiwać, to się je w rowie zakopie i nikt ich nie znajdzie - opowiada Wojnowska. Kobiety mówią, że przyjaciel właścicielki gospodarstwa chodził po polu z młotkiem i pytał, czy któraś ma coś do powiedzenia.

Po ich wizycie na komisariacie zgłosił się tam także ten mężczyzna. Złożył zawiadomienie, że są u niego kobiety z Ukrainy, których nie zna. Zapytaliśmy go, dlaczego tak postąpił?
- Przez cały czas prosiłem, żeby się wylegitymowały paszportami. Moglibyśmy wtedy spisać umowę, a one przyniosły mi tylko ksera dokumentów - opowiada.
Twierdzi, że chodziło mu jedynie o przestrzeganie przepisów. Dba o ich przestrzeganie, bo jest emerytowanym policjantem. Tymczasem kobiety twierdzą, że bały się dać mężczyźnie swoje paszporty. Podejrzewały, że je zabierze i schowa, by zostały na plantacji na dłużej.
Mężczyzna nie ukrywa pogardy, gdy mówi o Ukrainkach. Zaprzecza, by obiecywano im zakwaterowanie i wyżywienie. Twierdzi, że kobiety na jego posiadłości tylko pracowały i odpoczywały. Według niego, nie dostały pieniędzy, bo dopiero przyuczały się do trudnej sztuki zbierania truskawek i malin.

Ukrainki zapewniają, że dostały wypłatę za pierwsze cztery dni pracy - po 200 zł na głowę. Wydały je na jedzenie, bo nie przywiozły żadnych pieniędzy z domu. Za sam przyjazd do pracy zapłaciły pośrednikowi 300 dolarów.
Dwie z nich: Swietłana Kożuszok i Maria Drebot są matkami samotnie wychowującymi dzieci. Pierwsza ma niepełnosprawnego syna. Dzieci czekają na Ukrainie pod opieką babć. Kobiety nie mają jednak za co wrócić do ojczyzny. Wczoraj próbowały zbierać jagody na sprzedaż, by zarobić sto złotych na bilet. Nie udało się, bo owoców jest jeszcze mało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska