Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Malta wróciła do Poznania

Ewa Obrębowska-Piasecka
Scena ze spektaklu Teatru Strefa Ciszy
Scena ze spektaklu Teatru Strefa Ciszy S. Siewior
Różnie bywało w ostatnich latach z największym poznańskim festiwalem teatralnym. Pojawiały się głosy, że Malta się zamknęła, schowała, zmieniła, skomercjalizowała… Że spektakli nie spotyka się już na chodnikach, ulicach i placach. Że pochowały się na dziedzińcach. Że brak widzom atmosfery fiesty. W tym roku festiwal zdecydowanie wrócił do miasta, a poza tym - który to już raz? - odkrył jego nowe przestrzenie.

Do Starego Rynku, Starej Rzeźni, do zajezdni na Gajowej, do Cytadeli (obszarów rozpoznanych już i oswojonych) dołączyły kolejne "miejsca nieteatralne" zaanektowane na potrzeby teatru: przede wszystkim poznańskie parki i mosty. To one grały tym razem główną rolę. I jakoś nikomu chyba nie było żal, że nad Jeziorem Maltańskim, któremu festiwal zawdzięcza swoją nazwę, odbył się tylko finałowy koncert Elvisa Costello. Po 18 latach do widzów dotarło już bowiem, że nie bardzo jest tam jeszcze miejsce dla przedstawień - pusty niegdyś brzeg zamienił się przecież w jedno wielkie rekreacyjne miasteczko.

Maltański katalog miał w tym roku formę przewodnika-książki, która opowiada nie tylko o festiwalu, ale także o mieście: jego topografii, historii, tradycji, o miejscach i ludziach magicznych, a także o kuchni. Pomysł trafiony w dziesiątkę, bo przecież w czasie tych kilku dni naprawdę cały Poznań staje się jedną wielką sceną. A my oglądamy nie tylko aktorów, ale i siebie nawzajem. Ja sama - poznanianka wprawdzie napływowa, ale już mocno zadomowiona - znajdowałam wielka frajdę w wieczornych i nocnych wędrówkach, a także przejażdżkach po znanym, a wciąż zadziwiającym mieście.

Ale ten powrót do Poznania miał nie tylko geograficzny charakter. Dokonał się także mentalnie. Dawno już nie widziałam tak wielu zadowolonych maltańskich widzów i wielką przyjemność czerpałam z maltańskich spotkań, którym wyjątkowo sprzyjała też aura. Ostatnie Malty bywały deszczowe i chłodne. Tym razem pogoda wręcz rozpieszczała widzów, więc słynny "przyjazny tłum" znowu penetrował miasto w poszukiwaniu teatru i dawał się temu teatrowi zaskakiwać.
Cieszyły i czarowały kolejne spektakle: oryginalny mariaż Teatru Strefa Ciszy i Clipa Theater, który zaowocował mocnym, gęstym "Salto mortale", ponura diagnoza polskiej ksenofobii w przedstawieniu "Kavkazij priviet" Cieszyńskiego Studia Teatralnego, poszukiwania kobiety, którym oddała się Izabella Gustowska, "wspomnieniowa" wycieczka poczciwą syrenką serwowana przez Arma Theater, ale i współczesna podróż po meandrach świata show biznesu i mediów, w którą zabierał Teatr Usta Usta Republika Wojciecha Wińskiego.

Nie wszystko udało mi się zobaczyć na własne oczy, ale dochodziły mnie kolejne głosy, że udane - w swoim gatunku - było i widowiska Burnt Out Punks oraz Copmagnie OFF, i ludyczna "Margot" Theatre Dromesco. Że nie zawiódł kochany w Poznaniu legnicki Teatr im. Heleny Modrzejewskiej. Że podobał się "Czas matek" Teatru Ósmego Dnia, noc z Polskim Teatrem Tańca oraz taneczne propozycje Starego Browaru i koncerty w festiwalowym namiocie.

Jedną z najpiękniejszych maltańskich przygód była dla mnie w tym roku "Wieczorynka" Uli Kijak z kostiumami Ilony Binarsch. Spełniło się po latach moje wielkie teatralne marzenie: plenerowe przedstawienie dla dzieci. Aktorzy z Wałbrzycha pojawiają się w parku Marcinkowskiego nie wiadomo skąd. Za ich sprawą gadać zaczyna pomnik Słowackiego, sadzawka staje się miejscem zaczarowanym, zjeżdżalnia zamienia się w więzienie, a zwykły tramwajowy przystanek w szklany pałac Czarownicy Bladej. Dzieciaki biegają po całym parku i wcale po nich nie widać, że większość czasu spędzają zwykle przed komputerowymi ekranami i telewizorami. Wystarczy dać im za przewodnika sympatycznego pluszowego misia, a bez wahania rwą się do tego, żeby pomóc Ani - dziewczynce, dla której własny tata nie miał czasu. "Ostatni tata" Michała Walczaka - bo to właśnie ten tekst jest kanwą przedstawienia - zyskał naprawdę fantastyczną oprawę i śmiem twierdzić, że za sprawą tego spektaklu otwiera się zupełnie nowy rozdział w historii teatru dla dzieci. Bardzo piękny rozdział. Dzięki niemu, a także dzięki spektaklom dla absolutnych maluchów, pokazywanych codziennie przed południem na Teatralce, rośnie nam kolejne pokolenie mądrych widzów i otwartych, ciekawych świata ludzi.

Może brakowało w tym roku spektaklu-objawienia, który zelektryzowałby wszystkich widzów tak, jak przed laty robił to Teatro Nucleo, Teatr Derevo, czeska Farma v Jaskini. Ale jesteśmy przecież coraz wytrawniejszą maltańska publicznością, coraz trudniej nas olśnić. Myślę jednak, że znacznie lepiej potrafimy za to ocenić dziś i docenić to, co w teatrze naprawdę wartościowe. Klaszczemy może mniej gorąco, ale za to w większym skupieniu, dłużej i bardziej świadomie.

Moje największe maltańskie wzruszenia po raz kolejny wiążą się ze spektaklem Pippo Delbono. Ten włoski artysta sprawia, że miejsce na widowni to za mało, że chciałoby się choć przez sekundę znaleźć się po drugiej stornie - na scenie jego teatru, w którym każdy ma swoje miejsce, swoje życie, swoją prawdę, swoje ciało i duszę. Niczego nie musi się bać ani wstydzić. Jest godny, piękny i prawdziwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski