- Brałem udział w zlotach motocyklowych i jeździłem hondą do szkoły. Od wielu lat jestem kierowcą i to doświadczonym - podkreśla. Tylko raz zdarzyła mu się niegroźna wywrotka.
Wszystko było w porządku do lipca 2006 r. Tego dnia jechał hondą ul. Nawojowską w Nowym Sączu, gdy z bocznej drogi wyskoczyło auto. - Chciałem je ominąć i wpadłem w poślizg. Straciłem przytomność, gdy uderzyłem w metalową barierkę - opowiada Bartek. Okazało się, że urwało mu lewą rękę, a prawą, zmiażdżoną, musiano amputować.
Od roku młody człowiek ma bioprotezy, które można było kupić dzięki spontanicznej akcji pomocy rozpoczętej przez "Gazetę Krakowską". Protezy kosztowały 275 tys. zł.
Problem w tym, że skomplikowane cudo, które miało odmienić życie Bartka, nie działa tak, jak powinno. Bioprotezy powinny być dokładnie dopasowane do ciała osoby, która ich używa. U Bartka tak nie jest.
- Pisałem o tym wielokrotnie do polskiego oddziału firmy Otto Bock w Poznaniu, producenta bioprotez. Ta moja korespondencja z firmą trwa już około roku i odzewu nie było - ubolewa student Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, który osobiście zjawił się w naszej redakcji.
Opowiada, że podczas rehabilitacji za granicą spotkał się z chłopakiem z Niemiec - Ivanem, który miał protezy dopasowane idealnie. Przez tę samą firmę.
- Z tą różnicą, że sprawę załatwiano w niemieckim oddziale Otto Bock - mówi. W protezach Ivana zastosowano inną technologię, dużo wygodniejsze mocowanie oraz dobrze dopasowane lejce, które nie ocierają skóry.
W protezach Bartka zakres ruchów bioprotez był zbyt mały, by dosięgnąć ust, wyjąć coś z kieszeni. Ocierały skórę, nie dało się ich wygodnie używać. Spełniały wyłącznie funkcję kosmetyczną.
Bartek interweniował u producenta. Prezes firmy odezwał się dopiero w marcu br. zapraszając Bartka do Poznania na osobistą rozmowę i tyle. Od tej pory sprawa utknęła w martwym punkcie. - Trudno mi było w wyznaczonym przez firmę terminie stawić się na wizytę. Z Nowego Sącza to przecież dwudniowa podróż w obie strony. Jestem niesamodzielny, potrzebuję kogoś do pomocy, poza tym
ograniczają mnie obowiązki na studiach - tłumaczy Bartek. Prosił o wyznaczenie spotkania w dowolną sobotę. Nic z tego nie wyszło.
- Nie wiem co robić. W końcu minie termin gwarancji protez i nic już nie będzie można w nich poprawić bez kolejnego wydatku - martwi się.
Udało nam się skontaktować z prezesem poznańskiej filii firmy Otto Bock.
- Mieliśmy kłopoty, by skontakować się Bartkiem Ostałowskim w celu uzgodnienia terminu wizyty.
Nie ma innego wyjścia, musi do nas przyjechać, a my musimy zobaczyć, na czym polega problem
z bioprotezami - powiedział nam prezes Lech Rohde.
W końcu po roku udało się uzgodnić termin spotkania. Bartek pojedzie do Poznania 11 lipca.
- Zrobimy wszystko, co będzie możliwe, aby poprawić funkcjonalność bioprotez. Mamy pacjentów, którzy z dobrym skutkiem korzystają z nich od lat. Nie ma znaczenia czy są to pacjenci niemieccy czy polscy, technologie są te same, choć rzeczywiście każdy przypadek jest indywidualny - przyznaje prezes Rohde.
- Trzy razy byłem już osobiście w Poznaniu. Pojadę i czwarty raz - zgadza się pokornie Bartek.
Ma nadzieję, że tym razem uda się poprawić bioprotezy tak, aby mogły mu służyć, jak Ivanowi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?