Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stocznie dostały kasę, ale jaką?

Mariusz Jabłoński
Gdańscy stoczniowcy zawiadamiają prokuraturę, że pieniądze z pomocy publicznej dla stoczni zniknęły.

Ich zwrotu może chcieć Komisja Europejska. Rząd nie wie tymczasem ile milionów KE może zażądać. Przez kilka lat przez nieudolność obecnej i poprzednich ekip, w Polsce nikt nie wymógł na KE aby pokazała jak przelicza gwarancje i poręczenia na dotacje w "żywej gotówce".

KE zagroziła ostatnio kwotą 750 mln zł jeśli ukraiński inwestor ISD i polski rząd do końca czerwca nie przedstawią planu ograniczenia produkcji i restrukturyzacji Stoczni Gdańsk.

- Na pewno nie ma żadnych dokumentów potwierdzających przekazanie stoczni takiej kwoty - powiedział Roman Gałęzewski. Według niego, przedsiębiorstwo otrzymało tylko około 50 mln zł w formie poręczeń i gwarancji kredytowych.

ISD Polska, ukraiński inwestor od niedawna właściciel firmy, nie dopuszcza możliwości zwrotu 750 mln zł. Uważa, że został wprowadzony w błąd w trakcie prywatyzacji. Kupując stocznię szacował pomoc na 190 mln zł i liczył się ze zwrotem 60 mln zł.

Zarówno inwestor jak i stoczniowcy powołują się na dokumenty wystawione przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Na wyliczenia UOKiK powołuje się jednak także Komisja Europejska.

- Nominalna kwota pomocy publicznej dla Stoczni Gdańsk wyniosła 750 mln zł i została obliczona przez urząd na podstawie informacji otrzymanych od stoczni i instytucji jej udzielających czyli m.in. ministerstw finansów, gospodarki, Agencji Rozwoju Przemysłu - powiedział Piotr Pełka, dyrektor Departamentu Monitorowania Pomocy Publicznej.

Jak doszło do takich rozbieżności. UOKiK uważa, że może to wynika z wzięcia pod uwagę tylko pomocy gotówkowej szacowanej właśnie na kilkadziesiąt mln zł. Reszta to gwarancje i poręczenia, czyli pomoc bezgotówkowa, także jednak liczona przez KE. Wiadomo o tym od dawna ponieważ UOKiK raporty o pomocy uwzględniające gwarancje i poręczenia wysyła do KE na bieżąco. Ostatni dokument na kwotę 750 mln zł został wysłany w lipcu zeszłego roku. To nominalna, maksymalna kwota jaka może podlegać zwrotowi.

Ile de facto musiałaby oddać stocznia? To wie tylko Komisja Europejska. Kwota nominalna w zależności od rodzaju pomocy wymaga przeliczenia na tzw. ekwiwalent dotacji i ewentualnie on podlegałby zwrotowi. Obliczenie ekwiwalentu leży w gestii Komisji Europejskiej, która podejmuje decyzje na podstawie konsultacji ze stroną polską.

Problem w tym, że polskie rządy przez cztery lata nie potrafiły wymóc na urzędnikach w Brukseli okazania dokładnego sposobu wyliczania ekwiwalentu.

Minister gospodarki Waldemar Pawlak w odpowiedzi na zapytanie posła Macieja Płażyńskiego przyznał, że nie ma dokumentu, który jasno i jednoznacznie precyzowałby metodologię obliczania ekwiwalentu dotacji, a KE przedstawiła jedynie ogólne wyjaśnienia. Wynika z tego, że strona polska nie wie czy stocznia mogłaby zostać zmuszona do zwrotu 750 mln zł, czy tylko 5-10 proc. z tej kwoty. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy kolejne rządy zaniedbały tę sprawę ponieważ były przekonane, że zwrot pomocy nie będzie konieczny i KE zaakceptuje plan prywatyzacji.

- Nie naciskano aby to wyjaśnić i jesteśmy w punkcie kiedy zagrożenie upadkiem stoczni jest realne - powiedział Płażyński. Zdaniem posła konieczna jest interwencja samego premiera Donalda Tuska, ponieważ minister skarbu wyczerpał już swoje możliwości. Interwencja premiera konieczna jest także aby utrzymać "przy życiu" całą branżę.

- Termin prywatyzacji stoczni w Gdyni i Szczecinie do końca czerwca jest nierealny - dodał Płażyński. - Premier musi porozumieć się z KE co do jego przedłużenia do jesieni.

Z nieoficjalnych informacji dochodzących z Brukseli wynika, że rząd może nie zdążyć. KE chce do końca tygodnia dostać wiarygodną informację, że są inwestorzy, którzy chcą kupić obie stocznie. W przeciwnym razie 17 czerwca zatwierdzi decyzję o zwrocie pomocy publicznej przez stocznie w Gdyni i Szczecinie szacowanej na ponad 1 mld euro.

Do tej pory jedynym inwestorem, który złożył wstępną ofertę na zakup Stoczni Gdynia jest prywatna stocznia Maritim Shipyard w Gdańsku. Pozostałe zapytania mają formę listów intencyjnych.

- Maritim jest oceniany przez KE krytycznie. Urzędnicy zwracają uwagę, że nie zwrócono się do następnych z listy, w tym przede wszystkim Ray Car Carries Ramiego Ungara, którego oferta została złożona przed udzieleniem wyłączności firmie Amber. Oferta RCC nie została wycofana, a ministerstwo w ogóle nie bierze jej pod uwagę - wyjaśnia Marek Lewandowski, rzecznik prasowy Sekcji Krajowej Przemysłu Okrętowego NSZZ "Solidarność".

Związkowcy ze Stoczni Gdynia spotkali się wczoraj z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem. Po raz kolejny dostali zapewnienie, że rząd jest zdeterminowany, by doprowadzić stocznię do prywatyzacji. Dowiedzieli się także, że dzisiaj do Brukseli lecą pracownicy resortu skarbu na spotkanie z unijnymi urzędnikami, a w piątek wybiera się tam minister Grad.

- Minister zapewnił nas, że ma nowy plan restrukturyzacji Stoczni Gdynia - mówi Jan Gumiński, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej. - Tym planem chce przekonać komisarzy unijnych do tego, by nie nakazywali zwrotu pomocy publicznej.

Ministerstwo skarbu chce wozić potencjalnych inwestorów na spotkania z KE. To może być jednak za mało. W ubiegłym tygodniu premier miał usłyszeć od komisarz ds. konkurencji Nelly Kroes, że minister skarbu będzie musiał przedstawić bardzo twarde argumenty, aby KE przedłużyła termin prywatyzacji obu stoczni.

W środę Sekcja Krajowa Przemysłu Okrętowego "Solidarności" podejmie decyzję o formie protestu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki