Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciąg dalszy sprawy uprowadzenia gdyńskiego biznesmena

Maciej Pawlikowski
Prokuratura i policja prowadzą śledztwo w sprawie rozboju i uprowadzenia Janusza Leksztonia. 26 kwietnia biznesmen został brutalnie napadnięty i porwany ze swojego gdyńskiego mieszkania.

Dopiero po kilkunastu godzinach udało mu się uciec i zawiadomić policję.
Z domu zniknęły m.in. gotówka, dokumenty, karty kredytowe, czarny vw passat (uszkodzony tylny błotnik) i kilka innych cennych rzeczy. Teraz Leksztoń liczy na sukces organów ścigania i aktywnie pomaga im w toczącym się od ponad tygodnia postępowaniu. Dzięki niemu policja wie już, kiedy i gdzie korzystano z jego kart kredytowych, kiedy logowano się na konta internetowe i skąd ostatni raz dzwoniono z jego komórki. Swoim nadziejom na rychłe złapanie porywaczy daje też wyraz m.in. w liście adresowanym do prezydenta RP, premiera i ministra sprawiedliwości. Korespondencja trafiła także do naszej redakcji.
Leksztoń w pierwszych jej słowach zwraca się " z uprzejmą prośbą o objęcie szczególnym nadzorem prowadzonych czynności jak i udostępnienie wszelkich środków technicznych w celu jak najszybszego wykrycia sprawców". W dalszej części listu, a także w rozmowie z naszą gazetą, zdradza przebieg wydarzeń dramatycznego dnia.
- Około 6 rano do mojego mieszkania weszło kilka zamaskowanych osób i po obezwładnieniu, założyli mi na głowę biały szlafrok. Ubrali mnie w spodnie i marynarkę i wywieźli w blaszanej furgonetce do lasu, gdzie miałem czekać na spotkanie z jakimiś szefami. Po kilku godzinach pojawili się szefowie i zaczął się koszmar - relacjonuje Leksztoń - Zostałem zawieziony na jakąś budowę, gdzie przetrzymywano mnie do wieczora cały czas z głową zawiązaną paskiem od szlafroka i grożąc pozbawieniem życia. Około godz 21 wsadzono mnie ponownie do blaszaka z informacją, że mam siedzieć cicho, to odwiozą mnie do domu .
To nie był jednak koniec koszmaru. - Nagle samochód stanął, a na głowę założono mi worek foliowy, szczelnie owinięty taśmą . Porywacze związali mi ręce i przykleili do głowy. Przewrócili na brzuch mówiąc, że sam zdechnę i że nie będą musieli mnie zabijać - dodaje Leksztoń.
Biznesmen twierdzi, że uratował się w ostatniej chwili.- Gdy już brakowało mi powietrza, udało mi się uwolnić rękę i wyjąć z kieszeni długopis. Wbiłem go, robiąc otwór. Uwolniłem się z więzów. Otworzyłem tylne drzwi furgonetki. Zauważyłem że jestem na obwodnicy. W odpowiednim momencie wyskoczyłem.
Wreszcie po kilku rozpaczliwych i bezskutecznych próbach zatrzymywania aut, jedno z nich stanęło, a jego kierowca zawiózł Leksztonia na policję.
Biznesmen pytany o możliwy powód porwania stanowczo dementuje, jakoby miały być to jego zobowiązania finansowe.
- Nie posiadam długów u ludzi, którzy byliby zdolni do takich czynów. Porywaczom chodziło raczej o moje upokorzenie i interesy które teraz prowadzę na bardzo szeroką skalę. Mówili, że naraziłem się wielu ludziom i zapłacono im, aby mnie przywołać do porządku, bo ja zarabiam a inni tracą. Po drugie chciano też utrudnić lub wręcz uniemożliwić mi dochodzenie moich wielomilionowych roszczeń. Kilka spraw jest w prokuraturze i sądzie z mojego wniosku - tłumaczy Leksztoń. - Liczę, że spektakularny sukces w tej sprawie postawi policję i organy ścigania ponad partyjnymi rozgrywkami. Aby już nigdy nie powtórzył się scenariusz jak z zabójstwem Krzysztofa Olewnika, a społeczeństwo było pewne, że żyje w kraju, w którym policja jest zdolna szybko ująć sprawców tego typu czynów.
Biznesmen apeluje też do wszystkich, którzy mogą mieć jakąkolwiek wiedzę na temat jego porwania o współpracę z policją. Śledczy szukają także świadków ucieczki Leksztonia porywaczom na obwodnicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki