Zimoch: Piłki nożnej nie komentują kobiety

Redakcja
Tomasz Zimoch, komentator i dziennikarz sportowy Polskiego Radia, słynący z bardzo żywiołowych komentarzy. Swoją przygodę z dziennikarstwem zaczynał na studiach prawniczych. Od sportu odpoczywa przy muzyce i poezji albo... zbierając grzyby. Ostatnio jego pasją jest robienie nalewek.

Wziął Pan udział w pożegnaniu Stadionu Dziesięciolecia. Mówiąc kolokwialnie, trzeba mieć jaja, by komentować mecz z 1982 r., podczas gdy performer na boisku naśladuje ruchy jednego piłkarza. To brzmi absurdalnie...
Też mi się tak wydawało. Kiedy zgłosiły się do mnie organizatorki finisażu z fundacji Bęc Zmiana i zaczęły opowiadać, o co im chodzi, zrobiłem oczy wielkie jak spodki i zacząłem się zastanawiać, o czym te kobiety w ogóle mówią. Nijak nie potrafiłem zrozumieć, po co komentować mecz Polska - Belgia sprzed 25 lat i dlaczego w tym czasie ktoś biega po murawie, udając Bońka. W dodatku gdzie dzisiejszemu Stadionowi Dziesięciolecia do Camp Nou w Barcelonie, na którym rozgrywano ten mecz? Wprawdzie brzydzę się sztampą, ale to przedsięwzięcie długo nie mieściło mi się w głowie. Zresztą nie tylko mnie. Podobnie zareagował też trener Piechniczek.

Co Pana przekonało?
Główny aktor tego przedstawienia - szwajcarski performer Massimo Furlan. Artysta, piłkarz amator. Kiedy go poznałem, rozwiały się wszystkie wątpliwości.

I nie żałuje Pan?
Żałuję tylko tego, że nie dopisali ludzie piłki. Mnie się spodobało.

Czy dlatego że - co niespotykane w sytuacji komentarza sportowego - jeszcze przed pierwszym gwizdkiem znał Pan nie tylko wynik, ale i przebieg meczu?

Komentowanie czegoś, co zna się wcześniej, jest zabójstwem dla sprawozdawczości. Przeczy to spontaniczności, która powinna być wpisana w komentarz wydarzenia sportowego. Dlatego przed happeningiem nie oglądałem tego meczu.

Czyli wielka improwizacja?
Nie. Przygotowywałem się, i to solidnie. Nie mogłem powiedzieć nic ponad to, co wiedzieliśmy do 1982 r., bo nie miałoby to sensu. Chodziłem do biblioteki, wertowałem stare gazety, przeglądałem notatki. Swoją drogą, znalazłem tam parę zapomnianych anegdot: o grosiku wszytym "na szczęście" w spodenki Młynarczyka, o polskich działaczach, którzy na potęgę kupowali owoce południowe. Tylko meczu nie oglądałem.

25 lat temu to spotkanie relacjonował Jan Ciszewski. Obawiał się Pan konfrontacji z jego legendą?
Przyznam, że nie oglądałem tego meczu również dlatego. Im było bliżej performance’u, tym większego miałem cykora. Nie byle tremę, ale prawdziwy zawodowy lęk. Było to jedno z najtrudniejszych wyzwań, jakiemu musiałem podołać jako komentator.

Czy to nie ironia, że widmowy mecz dał Panu największą zawodową satysfakcję?
Niezupełnie. Moja największa satysfakcja zawodowa wcale nie jest związana z dziennikarstwem sportowym.

?????
W połowie lat 80. na Morzu Północnym miała miejsce katastrofa polskiego drobnicowca "MS Busko-Zdrój". Z lodowatej wody uratowano jedynie radiooficera. Przez znajomą z centrali międzynarodowej znalazłem tego marynarza i to właśnie mi udzielił on jedynego wywiadu. Jego opowieść była tak porażająca, że choć była to nocna audycja, telefon w rozgłośni się urywał. Innym razem dotarłem do uczestników linczu we Włodowie…

Po co?
Wie pan, jestem dziennikarzem ze starej szkoły i lubię czasem zrobić sobie odskocznię od sportu. To daje zupełnie inną perspektywę i pomaga warsztatowo. Pociąga mnie dokument i reportaż. Marzy mi się cykl audycji przedstawiających od podszewki zapomnianych polskich olimpijczyków, np. Józefa Szmidta. Tych rzeczy nie ma nigdzie, w radiu, w gazetach, w internecie, dlatego powinno się nagrać ich wspaniałe fantastyczne wspomnienia i anegdoty, zanim będzie za późno. Bo sport, proszę pana, to nie jest tylko kadra Beenhakkera, Robert Kubica i Adam Małysz. Nasi reprezentanci mówią, że dawniej wolniej się biegało, więc i inaczej grało, ale to nieprawda. Gdyby takiego Lubańskiego przenieść w dzisiejsze czasy, byłby wielką indywidualnością światowej piłki.

Czy siadając za mikrofonem, czuje Pan presję?
Komentator, zwłaszcza relacjonujący mecze reprezentacji, znajduje się pod silną presją opinii publicznej. Często spadają na niego słowa krytyki, zazwyczaj niezasłużonej. Ludzi nie obchodzi, jak ciężka jest praca na tak wielkiej imprezie jak mundial czy Euro. Nikogo nie interesuje to, że np. w czasie przerwy wyszedłem do toalety i nie mogłem wrócić do stanowiska, bo zamknięto cały sektor. Innym razem jechaliśmy w pięć osób polonezem na mecz do Francji. Nie mieliśmy koła zapasowego, a po drodze zaliczyliśmy trzy gumy, tę ostatnią złapaliśmy nad ranem w szczerym polu. 15 km do najbliższego warsztatu dojechałem stopem i trzy godziny oparty o koło czekałem na otwarcie zakładu. Na stadion wpadłem w ostatniej chwili. W takiej sytuacji każdy ma prawo się pomylić. Widziałem wiele dramatów sprawozdawców...

Na czym polega dramat sprawozdawcy?
Kiedy dociera do niego, że spaprał albo wręcz spieprzył relację. Czegoś nie zauważył, coś przemilczał. Wpadki są wpisane w urok zawodu.

I nie podlegają ocenie?
Ocena jest jak najbardziej wskazana, ale nie można, wyrywając wypowiedzi z kontekstu, robić z komentatora kozła ofiarnego. Takie cytaty pachną absurdem, ale nie raz i nie dwa przekonywałem się, że w całości relacji nie rażą. Przeciwnie - są potrzebne, żeby oddać napięcie chwili i przenieść słuchacza na stadion. Aby pozwolić mu zobaczyć to, co ja niezdarnie próbuję opisać, poczuć smak potu. Bez różnicy, czy jest to ten kibic najwierniejszy, czy babcia robiąca na drutach gdzieś w przysłowiowym Pcimiu. Można mówić tylko do jednej osoby. Grunt, żeby mówić szczerze i mówić prawdę.

A można się pomylić?
Pomylić się, ubarwić - tak, ale nie kłamać.

Jak to kłamać?
Coraz częściej mówi się w naszym środowisku: spsiało nam dziennikarstwo. Nie bez podstaw. Słyszałem o sytuacji, w której przed meczem nagrano dwie wersje wywiadu. Jedną - na wypadek zwycięstwa, a drugą - przegranej. Po to, by odpowiednią wersję wyemitować tuż po meczu. Czegoś takiego nie jestem w stanie zaakceptować.

Co w tym zdrożnego?
Dzięki zamawianiu tekstów na każdą okazję serwis Bloomberga ma najszybszą informację o światowej ekonomii. Analizy ekonomiczne czy polityczne rządzą się innymi prawami niż sport. Tu jest zwycięzca i przegrany, euforia i tragedia. Jeśli więc rozmowa jest nagrywana wcześniej, to ktoś pozbawia nas czegoś bardzo autentycznego. Zamiast relacji na gorąco serwuje się wyreżyserowany produkt, a przecież sport to nie Hollywood. Tu się nie udaje, a przynajmniej nie powinno.

Czym kłamstwo różni się od ubarwienia, które Pan stosuje? Mówi się, że Zimoch nawet odwrócony do boiska plecami potrafiłby z meczu siatkarskiego zrobić widowisko.
Czasem sam się dziwię, co też mi wpadło do głowy (śmiech). W radiu nie jest sztuką powiedzieć, że pada śnieg. Trzeba opowiedzieć, jak on pada. Uświadomiły mi to rozmowy z niewidomymi słuchaczami. Poza tym dla sprawozdawcy radiowego nie ma spotkań mniej lub bardziej ważnych, bez różnicy, czy będzie to mecz międzynarodowy, czy pojedynek ostatnich drużyn III ligi na brudnym stadionie. I tu, i tu trzeba słuchacza traktować równie poważnie. Mało tego, mecz niższej klasy bywa wyzwaniem większym niż relacja z finału mistrzostw świata. Reprezentacja interesuje wszystkich, a tam trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby przykuć uwagę słuchaczy. Podczas mundialu same nazwiska graczy wyzwalają magię, w okręgówce trzeba opowiedzieć prozę życia. Daje to więcej pola do popisu, ale też większą satysfakcję.

Słynie Pan z szalenie emocjonalnych komentarzy. Mówi się nawet, że podczas zawodów wznosi się Pan na inną orbitę.
Kiedy przed Euro wypisywano mnie ze szpitala, lekarz powiedział, że gdy usłyszał mnie w radiu, przestał się dziwić, czemu musiałem przejść kompleksowe badania (śmiech).

Zdarzyło się Panu w ferworze relacji przekląć na antenie?
Na szczęście udaje mi się zachować jako taką kontrolę. Po twardej szkole komentarza, jaką był dla mnie np. Wyścig Pokoju, nic mnie już nie zaskoczy. Jeździliśmy wtedy w wozie reporterskim po trzech dziennikarzy. Ja, Czech i Niemiec. Często przed wejściami na antenę stawialiśmy sobie wyzwania, np. żeby w kolejnej relacji użyć słowa "mortadela" albo "kilof". Po takiej szkole panuje się nad językiem. Przynajmniej z grubsza, bo relacjonując jakiś mecz Niemców, powiedziałem "Scheisse". Innym razem z radości po strzelonej bramce ponoć wskoczyłem na stół komentatorski.

Ponoć?
Nie pamiętam tego. Choć pokazano mi zdjęcia (śmiech).

Czy silne emocje nie zaślepiają komentatora?
Emocji nie da się uniknąć. Komentując mecze Polaków, przeżywam je jako Polak. Nie można być beznamiętnym arbitrem. Po tym, jak komentowałem mecz pucharowy Górnika Zabrze w Hamburgu, powiedziano mi: "Jesteś ze Śląska". Z kolei po komentarzu do meczu Legii z Interem Mediolan zarzucono mi, że jestem już warszawiakiem. Takie opinie są dla mnie największymi komplementami. Jednak ani emocje, ani sympatie nie powinny mącić obrazu. Dlatego na wielkich imprezach lubię komentować mecze np. Francji i Włoch. Oczywiście nie znaczy to, że nie mam swojego faworyta. Na przykład na ostatnich mistrzostwach świata imponowali mi Francuzi - najstarsza drużyna mundialu, która o włos nie przepadła w eliminacjach. Pamiętam, że nazwałem ich "Rolling Stonesami piłki nożnej" i kibicowałem im gorąco.

Nie ma Pan jednak wrażenia, że często jest Pan bardziej zaangażowany w to, co dzieje się na boisku, niż sami piłkarze?
Aż tak źle nie jest. Nie ulega wątpliwości, że polska liga przechodzi kryzys: nie mamy indywidualności, brakuje nam techniki, ale nie byłbym aż tak surowy - oni chcą. Nasz debiut na Euro rozpala nadzieje kibiców, działaczy i zawodników, ale ważniejsze od rozgrywek w Austrii i Szwajcarii są te, które za cztery lata odbędą się w Polsce i na Ukrainie. I one napawają mnie większym lękiem niż tegoroczny występ naszych piłkarzy.

Dlaczego?
Euro 2012 to dla Polaków wielka szansa nie tylko w wymiarze sportowym. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Chciałbym, żebyśmy tę szansę potrafili wykorzystać.

Rozmawiał: Hubert Musiał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl