Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z nerką trzeba, tak po prostu, rozmawiać

Bernard Łętowski
Renata jest szczęśliwa, że mogła pomóc swojemu synkowi
Renata jest szczęśliwa, że mogła pomóc swojemu synkowi Bernard Łętowski
Renata Halvantzis z Bolesławca to nie Przemysław Saleta i o jej geście ratującym syna przed cierpieniem nie było głośno w całej Polsce. O prezencie od mamy dla syna, czyli o nerce Dżumboreli, szpitalach i przeszczepach

Marios Halvantzis, 15-latek z Bolesławca, nazwał swoją nową nerkę Dżumborela. Jeszcze dwa miesiące temu, zanim otrzymała imię, Dżumborela, służyła jego mamie Renacie.
- Muszę ją szanować, bo to od mamy - śmieje się Marios.

Półtora miesiąca po wszystkim chłopak gra w piłkę na pozycji pomocnika na boisku w podwórkowej drużynie. Z marzeniami o zawodowej piłce musi się pożegnać.

- W piłkę nie mogę grać, tak jak Saleta nie może boksować - tłumaczy Marios, słusznie wychodząc z założenia, że obaj mają po jednej sprawnej nerce i ich kariera sportowa musi być odłożona na bok. Ale ma tę przewagę nad słynnym bokserem, że ma jeszcze dwie malutkie nerki, które obecnie są w stanie spoczynku.

Z tymi dwiema miniaturowymi nerkami urodził się 15 lat temu w Grecji. Zamiast pięciu centymetrów mierzyły po dwa. Pracowały, ale na tyle, na ile im tego rozmiaru wystarczało. Organizm chłopca funkcjonował normalnie, jednak co miesiąc trzeba było jeździć do Aten na badania. O przeszczepie wtedy nikt nie myślał, trzeba było tylko pilnować diety.

Kiedy po ośmiu greckich latach Renata Halvantzis przywiozła w 1995 roku rodzinę do Polski, jeszcze wszystko było w porządku. Jednak im Marios był starszy, tym jego małe nerki silniej dawały znać o sobie. Przy okazji usuwania migdałków zaczęły się pierwsze dializy.

- Podczas pobytu w szpitalu w Warszawie przeczytałam o przeszczepach rodzinnych i zaczęłam o tym rozmawiać z lekarzami - opowiada Renata. - Okazało się, że jest taka możliwość i dzięki temu Marios mógłby uniknąć dializ.

Renata i jej mąż Nikolaos zaczęli robić badania. Trwało to rok. Ona okazała się zdrowsza.
- Po roku badań umówiliśmy się na przeszczep - wspomina mama Mariosa.

16 kwietnia tego roku mieli pierwszy termin. Przygotowano ich do zabiegów, ale operacje się nie odbyły, bo nastąpił wysyp nerek "pilniejszych do zagospodarowania". W Polsce większość przeszczepów to te od osób zmarłych, a wtedy nikt nie wybiera terminu. Ludzie nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć o możliwości przeszczepów rodzinnych od osób żywych.

25 kwietnia mieli drugi termin. - Na początku się nie bałam, drugi raz był gorszy. Strasznie bałam się, że coś nie wyjdzie - wspomina.

Lekarze zaczęli wyjmować Dżumborelę z Renaty o 14.30, a o 17 zaczęli wkładać ją Mariosowi. Dostał lewą nerkę, mamie została prawa.

- Moja nerka u Maria od razu ruszyła, było bez kłopotów - wspomina pani Renata. Syn czuł się świetnie, ja fatalnie. Pojawiły się komplikacje i zakażenie rany, tydzień po zabiegu miałam kolejną operację, podczas której czyszczono ranę. Zrobiłabym jeszcze raz to samo, ale iść do szpitala już nie chcę.

Teraz Renata żyje z jedną nerką. Nie przejmuje się tym.
- Ludzie żyją z jedną nerką albo z trzema i czasem nie wiedzą o tym przez lata, dopóki nie zrobią badań i nie wyjdzie to przypadkiem - mówi. - To nic strasznego. Muszę bardziej dbać o siebie, pić dużo wody. Ale tych trzech litrów dziennie, które powinnam, i tak nie dam rady wypić.

Minęło półtora miesiąca, byli na kontrolnych badaniach, wszystko gra. Marios codziennie bierze leki. Oprócz tego gra w piłkę, bawi się, uczy, chce mu się wszystkiego.

- Przedtem byłem senny, leniwy i rozlazły, szybko się męczyłem - mówi chłopak. - Teraz muszą na mnie krzyczeć, żebym chwilę posiedział spokojnie. Mam mnóstwo energii.

W szpitalu poznali dziecko, którego organizm odrzucił nerkę, teraz czeka na drugą i jeszcze na wątrobę.
- Powinni cierpienia tych dzieci pokazywać w telewizji. Może wtedy dawców i przeszczepów byłoby więcej - mówi Renata.

W Polsce zaledwie 3 procent przeszczepianych nerek pozyskuje się od osób żywych. W Niemczech to nawet 35 procent, w Norwegii - połowa. Takie transplantacje sprawiają, że przeszczepiony organ łatwiej jest przyjmowany przez biorcę. Mniejsze ryzyko, mniej powikłań.
Marios w szpitalu poznał Nicolę Saletę, była już po przeszczepie.
- Chyba dobrze, że o tym wszędzie mówili, bo to zachęci ludzi do przeszczepów - twierdzi.
Rezygnacja z planowanej kariery piłkarskiej nie załamała Mariosa.- Może teraz zostanę fryzjerem? Słynnym fryzjerem, potem najlepszym stylistą i ruszę w świat zdobyć sławę - uśmiecha się.

Fryzjerką chciała być jego mama, bolesławczanka z urodzenia. Ale kiedy miała 19 lat, wyjechała z rodziną do Grecji. Ten kraj miał być przystankiem na drodze do Kanady, do której wówczas łatwiej było się dostać niż do USA. W Grecji Renata zaczęła pracować w restauracji, tam kelnerem był Nikolaos, jej przyszły mąż. Teraz zamiast zakładu fryzjerskiego państwo Halvantzis prowadzą cukiernię w Bolesławcu. Fryzjerskie marzenia przeszły na Mariosa. Nie tyle w genach, co w nerce.
Marios rozmawia z Dżumborelą. Sam nie wie, co to dziwne imię oznacza.

- Muszę tę nerkę szanować, bo to od mamy, muszę z nią rozmawiać, żeby dłużej mi służyła. Najlepiej się do niej zwracać po imieniu - mówi. - Tak mi powiedzieli w szpitalu - jak będę z nią rozmawiał, to ona dłużej wytrzyma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska