Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcieli pomóc chorej Natalce, podszyli się pod lekarza

J. Gromadzka-Anzelewicz
Dramatyczny list z błaganiem o pomoc dla pięcioletniej Natalki, pacjentki Kliniki Pediatrii, Hematologii, Onkologii i Endokrynologii Akademii Medycznej w Gdańsku, od ubiegłego tygodnia porusza serca tysięcy osób zaglądających na portal Nasza-klasa.

Nadawca listu prosi o pomoc w zebraniu 5 tys. zł, których brakuje na ratowanie dziecka. List brzmi niezwykle wiarygodnie. Jego autor przedstawia się jako "lekarz prowadzący" i podpisuje imieniem i nazwiskiem - dr n. med. Ninela Irga. Problem w tym, że pani doktor tego listu nigdy nie napisała, nie znała jego treści, nie miała nawet pojęcia, że powstanie, a żaden lekarz z kliniki hematologii nie informował nigdy rodziców o konieczności zbierania pieniędzy na leczenie onkologiczne ich dziecka. Koszt całej terapii, w tym również przeszczepu szpiku, pokrywa Narodowy Fundusz Zdrowia.

Mała Natalka trafiła do Kliniki Pediatrii, Hematologii, Onkologii i Endokrynologii AMG w październiku ub. roku. Lekarze rozpoznali u dziecka ostrą białaczkę limfatyczną. Od tej pory, w regularnych cyklach, mała pacjentka leczona jest chemioterapią, bardzo agresywną. Nie kwalifikuje się na razie do transplantacji szpiku, co nie oznacza, że nie będzie go potrzebowała w niedalekiej przyszłości. Po dwóch--trzech latach remisji ten rodzaj białaczki znów może dać znać o sobie. Z tego powodu chora dziewczynka po zakończeniu chemioterapii będzie musiała pozostać pod stałą opieką kliniki przez najbliższych osiem lat. I tego nikt nie kwestionuje. W dalszej części listu autor wyraźnie gra jednak na uczuciach czytelników.

"Jestem lekarzem prowadzącym Natalkę i muszę przyznać, że jest ona bardzo pogodnym dzieckiem, nigdy nie płacze, co na pewno jest zasługą jej rodziców. Najbardziej podziwiam ją jako lekarz za to, że jak ma robioną punkcję (wlew chemii do kręgosłupa) to ma tylko premedykacje, czyli tak zwanego "głupigo Jasia"i miejscowe znieczulenie ".

- Nikt nie wątpi, że straszna choroba skazała dziecko na ogromne cierpienie, a dla rodziców stała się wielką tragedia - twierdzi prof. dr hab. Anna Balcerska, kierownik kliniki, w której leczona jest Natalka. By to udowodnić, nie potrzeba "świadectwa" lekarza. Paradoksalnie zaś przestępstwo, które popełnił autor, podszywając się pod niego, obraca się przeciw chorym dzieciom. Darczyńcy przestają ufać ludziom, którzy chcą im pomóc.

- Nigdy nie wręczałam rodzicom recepty i nie prosiłam, by wykupili w aptece lek dla dziecka leżącego w klinice - oburza się prof. Balcerska. - Moim pacjentom niczego w klinice nie brakuje. Prof. Balcerska nie przeczy jednak, że białaczka pogarsza materialną sytuację rodziny. Leczenie dziecka trwa zwykle 23 miesiące. W tym czasie jego mama bardzo często rezygnuje z pracy. A po przeszczepie mały pacjent powinien wrócić w komfortowe warunki. Musi być na specjalnej, kosztownej diecie, i na to rodzice często zbierają pieniądze. A tłumaczenie, że to na leczenie, jest zwykłą manipulacją. Mama Natalki tłumaczy, że to nie ona, a ktoś ze znajomych chciał im pomóc. I dr Irgę przeprasza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki