Powiedzenie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, jest mądre, ale, jak każde porzekadło, nie sprawdza się bezwyjątkowo. Tomasz Stańko postanowił zawalczyć ze stereotypem i powtórzyć w wykonaniu koncertowym kompozycje, która zagrał ze swoim międzynarodowym kwartetem w 1976 r. Powrócił do przeszłości i dał wspaniały koncert. Zwycięskie wejście do tej samej rzeki? Owszem, ale w innym kostiumie kąpielowym, czyli ze składem złożonym z młodych, niezwykle obiecujących polskich jazzmanów - saksofonisty Macieja Obary, kontrabasisty Macieja Garbowskiego i perkusisty Krzysztofa Gradziuka. Ryzyko było duże, ale jazzowa młodzież poradziła sobie znakomicie z kompozycjami, które zostały napisane i nagrane przed ich urodzeniem. Stańko po raz kolejny udowodnił, że metryka w muzyce nie ma znaczenia i w przypadku muzyków, i wykonywanych przez nich utworów.
A rzucili się na płytę wyjątkową, prawdziwą legendę fonografii. Polski trębacz nagrał ją dla monachijskiej wytwórni ECM, wówczas już renomowanej, obecnie jednej z najważniejszych na świecie. W składzie oprócz lidera znaleźli się wybitni muzycy - brytyjski kontrabasista Dave Holland, fiński perkusista Edward Vesala i polski saksofonista Tomasz Szukalski. Nagranie odbiło się szerokim echem, jako sukces jazzmanów zza Żelaznej Kurtyny, którzy na takim samym poziomie jak koledzy z Zachodu potrafili tworzyć w modnej wówczas estetyce free. Dla Stańki był to ważny moment w karierze i pierwszy kontrakt z RECM. Drugi, podpisany na początku tej dekady, obowiązuje do dzisiaj i przyniósł mu pasmo najwiekszych sukcesów. Powrot do europejskich początków był zarazem dla trębacza ciekawym pytaniem o żywotność konwencji, w której grał w młodości.
Na deskach Pokładu przekonaliśmy się w czwartkowy wieczór, że pojecie mody w muzyce jest całkowicie względne, jeżeli mamy do czynienia z dobrym wykonaniem i wiarą w siłę muzyki. Jazz free ma łatkę stylu dla hochsztaplerów, którzy niedostatki warsztatowe ukrywają, uciekając od reguł. Nic błędniejszego - co prawda kompozycje z ?Balladyny" są dalekie od konwencji piosenkowej, niespokojne, rwane, to jednak w wykonaniu kwartetu zachwycały brzmieniowym pięknem, porządkiem i dyscypliną. Stańko przypomniał słuchaczom, że na graniu ciepłym i melancholijnym jego kompetencje się nie kończą - bywał drapieżny, momentami groźny, momentami dowcipny, brzmienie jego trąbki było pełne i soczyste. A partenerów miał nie lada - najlepszą chyba obecnie w Polsce sekcję rytmiczną z rewelacyjnym Gradziukiem i Obarę, który nie jest typem saksofonowej primadonny, ale oszczędnym i inteligentnym partnerem, marzeniem każdego lidera. Niewątpliwą wschodzącą gwiazdą pierwszej jasności.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?